Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Strefa wiedzy Polityka Stosunki USA - NATO po wyborach prezydenckich

Stosunki USA - NATO po wyborach prezydenckich


04 listopad 2012
A A A

Wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych to jedno z ważniejszych wydarzeń nie tylko dla samych Amerykanów, ale także dla całego świata. To, którego kandydata wybiorą obywatele USA, będzie miało niebagatelne znaczenie dla międzynarodowych stosunków politycznych i gospodarczych, a także, a może przede wszystkim dla stosunków militarnych. Do tej pory NATO było bardzo mocno związane z polityką jaką prowadziły Stany Zjednoczone. Ta organizacja jak wiadomo jest od nich bardzo mocno uzależniona i mimo zabiegów czynionych przez Europejczyków, do tej pory nie udało im się przejąć nad nią większej kontroli. Dysponując ogromnym potencjałem militarnym Amerykanie mogli zapewnić swoim sojusznikom odpowiednią ochronę i bezpieczeństwo, oczekując jednak wsparcia w prowadzeniu działań wojskowych i utrzymywania pokoju w miejscach, które zdaniem USA tego potrzebowały. Jednak każda zmiana władzy w Stanach przynosi również zmianę w relacjach tego kraju z Paktem Północnoatlantyckim. Z reguły były one raczej kosmetyczne i większość prezydentów uważała, że wiodąca rola Ameryki w NATO to coś oczywistego, jednak kryzys ekonomiczny jaki przez ostatnie lata trapi USA nieco zmienił sposób patrzenia samych Amerykanów na tę sprawę. Co to może oznaczać dla przyszłości NATO?

Jeżeli chodzi o Baracka Obamę to jego pierwsza kadencja pokazała, jaką drogą zamierza podążać. W porównaniu do jego poprzednika Georga W. Busha, Obama jest raczej ostrożny w stosunkach z NATO i ogólnie w kwestii interwencji militarnych. Bardzo wielu zarzuca mu nawet zbytnią uległość wobec Rosji. Zrezygnowanie z budowy tarczy antyrakietowej w Polsce zostało w Stanach odebrane przez niektóre środowiska jako wyraz niepotrzebnej słabości. Gest wobec Rosji za który nie otrzymano nic w zamian. Mówiło się co prawda o próbie ocieplenia wzajemnych stosunków dwóch mocarstw i zbliżeniu Rosji do NATO, jednak dominował pogląd o tym, iż Obama po prostu uległ. A rozmowa z Dimitrijem Miedwiediewem, ówczesnym prezydentem Rosji, która wyciekła do mediów, a w której Obama stwierdza, że będzie elastyczny w sprawie tarczy, przysporzyła mu wielu oponentów.

Również sprawa Syrii budzi wiele kontrowersji, zarówno wśród polityków w USA jak i w NATO. Co prawda po atakach na Turcję szefowie Paktu Północnoatlantyckiego wspólnym głosem podkreślali, że zawsze są gotowi na pomoc swojemu sojusznikowi, jednak skończyło się na deklaracjach. Wśród obserwatorów panuje opinia, iż Obama oraz dowództwo NATO przyjęło postawę nieangażowania się w syryjski konflikt. Dla krytyków prezydenta USA jest to kolejny dowód na to, że nie potrafi on wziąć na swoje barki roli lidera NATO a także stróża światowego porządku. Słychać nawet głosy, iż przez takie zaniedbanie osłabia on Pakt i prowadzi go na manowce. Trudno jednak nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że zaangażowanie się państw NATO w kolejny konflikt byłoby bardzo kosztowne i nie specjalnie popularne wśród mieszkańców Europy, którzy bardziej niż konfliktami w krajach arabskich zajęci są ciągnącym się kryzysem gospodarczym i rosnącym zadłużeniem strefy Euro.

W maju, w Chicago odbył się szczyt państw członkowskich NATO. Miejsce to jest dla Obamy bardzo ważne, ponieważ to właśnie stamtąd wyruszył na podbój świata polityki. Czuł się jak prawdziwy gospodarz szczytu i starał się dawać temu wyraz. Jako że było to na krótko przed wyborami, próbował skupić się tylko i wyłącznie na sukcesach jakie odnotowało NATO za jego kadencji. Głównym celem szczytu było ustalenie daty wycofanie się wojsk Paktu z Afganistanu i rozmowy na ten temat z prezydentem tego kraju Hamidem Karzajem. Przywódcy wspólnie ustalili, że już w roku 2013 dowództwo w walce w talibami przejmą Afgańczycy, a rok później siły NATO całkowicie wycofają się z tego kraju. Dla większości obywateli krajów, które czynnie zaangażowały się w ten konflikt, była to bardzo pomyślna decyzja. Nie od dziś bowiem wiadomo, że ideały które na początku inwazji przyświecały siłom Paktu, dawno już przestały przemawiać do świadomości zwykłych ludzi. Nie mniej jednak słychać było także negatywne głosy w tej sprawie, mówiące o tym, iż jest za wcześnie na wyjście, a Afgańczycy zostawieni samym sobie szybko wpadną z powrotem w objęcia Talibów. Sam Obama próbował odnieść się do tego i stwierdził, że oczywiśćie wciąż istnieje pewne ryzyko, ale nigdy nie nadejdzie moment, w którym będzie stuprocentowa pewność, że Talibowie nie wrócą. Swój optymizm pokładał również w negocjacjach z Talibami, które jednak nie posuwają się specjalnie do przodu i nie wiadomo, czy uda się je zakończyć przed rokiem 2014. W każdym bądź razie już samo ustalenie konkretnej daty można uznać za sukces administracji Obamy. Taki właśnie przekaz można było odczytać po szczycie NATO odbywającym się w Chicago.

Poruszono tam również kwestię transportu kontyngentów NATO przez Pakistan. To bardzo istotna sprawa dla wojsko Paktu, jednak ostatnio bardzo drażliwa. Nadal występuje sporo tarć pomiędzy Waszyngtonem a Islamabadem. Zdaniem Obamy nastąpił pewien postęp w rozmowach, aczkolwiek nadal nie udało się osiągnąć satysfakcjonującego obie strony kompromisu.

Po szczycie w Chicago Barack Obama w swoim przemówieniu określił NATO jako gotowe na przyszłość, będące w stanie bronić się w lepiej zorganizowany sposób. Bardzo chwalił sekretarza generalnego Paktu Andersa Fogha Rasmussena a także swoich sojuszników. Sporo mówił też o próbie zbliżenia Rosji do NATO, co akurat nikogo śledzącego jego politykę międzynarodową nie dziwiło. Ogólnie dominowała raczej atmosfera sukcesu, w którą wkomponował się także nasz prezydent Bronisław Komorowski, który wrócił z Chicago bardzo zadowolony.

Obama od początku starał się odciąć od działań Busha i nie angażować w każdym konflikt na świecie. Po tym co działo się w Iraku czy Afganistanie, trudno było się temu dziwić. Teraz jednak wydaje się, iż amerykański prezydent poszedł za daleko w polityce nieangażowania się, czego dowodem jest Arabska Wiosna, walki w Syrii itd. Operacja wojsk NATO w Libii początkowo wydawała się sukcesem, jednak późniejsza śmierć amerykańskiego ambasadora i naloty amerykańskich samolotów po tym wydarzeniu, rzucają się cieniem na Obamę. Jego przeciwnicy bardzo szybko wypomnieli mu pobłażliwą politykę, sugerując że po części jest odpowiedzialny za zamachy.

Jeżeli uda mu się po raz drugi zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych, to zapewne będzie musiał przemyśleć swoją strategię względem NATO. Nie wydaje się możliwe, aby nadal mógł trwać w polityce militarnego nieangażowania się w takie konflikty jak na przykład ten w Syrii. Oczywiście nikt nie oczekuje od niego, aby pakował się w długoletnie wojny, jak w Iraku czy Afganistanie, ale sam obiecywał, że będzie stał na straży demokracji na całym świecie i zamierza wspierać obywateli każdego kraju, którzy będą chcieli wolności. To właśnie najczęściej wyrzucają mu jego oponenci. Z drugiej strony jego projekt obcięciu budżetu na obronność USA o prawie bilion dolarów w przeciągu 10 lat zdaje się sugerować, że Obama w dalszym ciągu zamierza stawiać na naprawę gospodarki i budowania pokoju na świecie za pomocą negocjacji i rokowań.

Z pewnością kwestia obronności Stanów Zjednoczonych oraz ich roli w Pakcie Północnoatlantyckim jest jedną z największych różnic jakie dzielą Obamę od jego wyborczego przeciwnika Mitta Romney'a. Kandydat Partii Republikańskiej to może nie drugi George W. Bush, ale obaj panowie mają kilku wspólnych doradców i nie uciekają od mocnych słów i antyrosyjskiej retoryki. O ile Obama próbował zbliżyć Rosją do NATO o tyle Romney na pewno tego nie uczyni. Już w trakcie kampanii nazwał on Rosjan „największym geopolitycznym zagrożeniem” dla Stanów Zjednoczonych. To bardzo wiele mówi o sposobie patrzenia na świat, zarówno przez samego kandydata na prezydenta jaki jego doradców, dla których może być to dalszy ciąg realizacji polityki, którą już kiedyś obrali.

W swoich przemówieniach i deklaracjach przedwyborczych Romney bardzo dużo mówi o NATO i o roli Stanów Zjednoczonych jako przywódców sojuszu. Obok zarzutów wobec Obamy, że ten osłabia ów sojusz i umniejsza w nim rolę USA, pojawiają się także jego plany wobec Paktu i polityki jaką powinien prowadzić pod amerykańskim przywództwem. Jedną z wiodących idei Romneya jest zablokowanie zmniejszenia budżetu obronnego Stanów Zjednoczonych. Jego zdaniem taki ruch oznaczałby, że Ameryka przestaje być globalnym mocarstwem i oddaje dowództwo w NATO. Według Romney'a byłoby to bardzo złe i mogło negatywnie wpłynąć na światowy porządek a także na cały Pakt Północnoatlantycki, który bez amerykańskiego przywództwa mógłby w praktyce przestać istnieć. Kandydat na prezydenta argumentuje, że mimo kryzysu ekonomicznego w USA a także fiskalnego w Europie NATO w dalszym ciągu stanowi największą na świecie siłę militarną i nie powinno rezygnować ze swojej pozycji.

Po szczycie NATO w Chicago Romney zastrzegł, że pomimo kilku niewątpliwych sukcesów, organizację czeka sporo wyzwań, o których ani słowa nie powiedzieli przywódcy zgromadzeni podczas szczytu. Kandydat Republikanów wylicza jako największe zagrożenia reżim w Iranie, nieprzewidywalną Koreę Północną, coraz bardziej agresywne Chiny a także Rosję. Jego zdaniem to są wyzwania z którymi NATO będzie musiało zmierzyć się już w najbliższej przyszłości i musi się do nich rzetelnie przygotować. Nie zdoła tego zrobić bez solidnego budżetu a także zrównoważonej współpracy między poszczególnym agendami tej organizacji. No i oczywiście bez mocnego przywództwa Stanów Zjednoczonych, które on zamierza ponownie wprowadzić a z którego tak łatwo zrezygnował Obama.

Romney mocno podkreśla też, że błędem było tak łatwe zrezygnowanie z tarczy antyrakietowej na terenie Polski i Czech. Nazywa te dwa kraje dwoma najbardziej lojalnymi sojusznikami Stanów Zjednoczonych i zarzuca Obamie, że ten bardzo łatwo sprzedał swoich przyjaciół Rosjanom, w imię tak powszechnie stosowanej przez niego elastyczności. Według Romney'a to co Obama nazywa kompromisem, jest po prostu ugięciem się przed Moskwą, która nie dała nic w zamian.

Sporo miejsce w przemówieniach republikańskiego kandydata zajmuje także temat unowocześnienia uzbrojeń wojsk Paktu. Jego zdaniem sprzęt jakim dysponują Stany Zjednoczone oraz ich sojusznicy jest już przestarzały i należy go wymienić na nowy. Tylko wtedy będą w stanie nadal stanowić realną alternatywę dla Chin czy Rosji. Romney wylicza, że niektóre okręty amerykańskie mają po kilkadziesiąt lat i wciąż są używane w działaniach militarnych. Dlatego cięcia budżetowe w zakresie uzbrojenia nie wchodzą w grę, a wręcz należy zwiększyć środki przeznaczone na ten cele. Romney widzi też kolejne zagrożenie dla NATO, płynące z ataków w cyberprzestrzeni, przed którymi bardzo trudno się bronić. Uważa on, iż należy zacieśnić współpracę z dowódcami europejskich sojuszników, aby przeciwdziałać temu problemowi.

Można pokusić się o stwierdzenie, że Romney zamierza wrócić do agresywnej polityki stosowanej już wcześniej przez Stany Zjednoczone. Co prawda nie zapowiada się, aby miał angażować się w konflikty równie łatwo jak George W. Bush, jednak z pewnością będzie na tym polu bardziej aktywny niż Barack Obama. Polityka ocieplenia stosunków z Rosją, którą obecnie stara się prowadzić prezydent USA w przypadku wygranej Romney'a raczej nie wchodzi w grę. Z drugiej strony zgodnie z zapowiedziami nastąpi umocnienie więzów z Europejczykami i o ile wyrażą na to zgodę, unowocześnienie wojsk NATO.

Już niedługo przekonamy się, który z kandydatów na prezydenta Stanów Zjednoczonych obejmie ten urząd. Dla rozwoju Paktu Północnoatlantyckiego będzie to miało bardzo duże znaczenie i może zadecydować o najbliższej przyszłości tej organizacji. Zwolennicy twardych wojskowych rządów trzymają zapewne kciuki za Romney'a, natomiast entuzjaści dyplomacji i rozwiązań pokojowych wspierają Obamę.