Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Strefa wiedzy Polityka Alijew: Nie chcę, ale muszę - autokrata mimo woli?

Alijew: Nie chcę, ale muszę - autokrata mimo woli?


04 grudzień 2005
A A A

Alijew: Nie chcę, ale muszę - autokrata mimo woli?
Ur. 24.12.1961, rządzi od 2003 r., http://www.president.az/

GŁOS KRYTYCZNY  Tomek Hardyk

Pisząc o obecnym prezydencie Azerbejdżanu Ilhamie, nie sposób nie wspomnieć o jego ojcu Hajdarze. Z kolei chcąc pisać dobrze o Ilhamie Alijewie, wspominać o byłym komunistycznym sekretarzu się nie powinno, bo w porównaniu z nim syn wypada bardzo blado.

Azerbejdżan to jedno z najzasobniejszych w ropę naftową państw na świecie, a ze względu na położenie, bardzo ważny kraj w polityce międzynarodowej. Przez prawie 30 lat rządził nim Hajdar Alijew. Był on od 1969 r. pierwszym sekretarzem Komunistycznej Partii Azerbejdżanu. Jako „człowiek Breżniewa” nie przetrwał tradycyjnej czystki w partii i na polecenie nowego sekretarza KPZR, Michaiła Gorbaczowa opuścił Biuro Polityczne. Oficjalnym powodem był zły stan zdrowia.

Po krótkiej przerwie powrócił na szczyt w 1993 r., kiedy to ówczesny prezydent Abulfaz Elczibej doprowadził do zaognienia się konfliktu o Górny Karabach. Alijew, jako doświadczony polityk, sprawniej poradził sobie w trudnej dla kraju sytuacji, w efekcie został prezydentem niepodległego Azerbejdżanu. Stanowisko to piastował do roku 2003, kiedy to, schorowany, przekazał władzę swojemu synowi Ilhamowi.

Przy ojcu, niepodzielnie rządzącym w bogacącej się zakaukaskiej republice, Ilham Alijew wzrastał dość beztrosko. W 1982 r. ukończył, jak na syna komunistycznego dygnitarza przystało, Uniwersytet Państwowy w Moskwie, potem obronił doktorat z historii i stosunków międzynarodowych.

Krótko wykładał na Moskiewskim Państwowym Instytucie Stosunków Międzynarodowych. Kariera naukowa nie pociągała go jednak. Podobnie jak polityczna zresztą. W latach 1991 – 1994 prowadził interesy, w których chętnie wykorzystywał kontakty w najwyższych sferach władzy. Działał tak w Azerbejdżanie, jak i poza jego granicami. To był również okres, kiedy Ilham Alijew stał się bywalcem kasyn (podobno szczególnie pociągała go ruletka). Jeśli chodzi o hazard, osiągnął taką biegłość, że stał się z tego znany na całym Zakaukaziu. Ojciec dostrzegając degrengoladę syna, polecił go na stanowisko wiceprezesa Państwowego Koncernu Naftowego. Rok później Ilham został członkiem azerskiego parlamentu oraz przewodniczącym Komitetu Olimpijskiego.
 
Instynkt Hajdara Alijewa, dzięki któremu przez prawie 30 lat był przywódcą Azerbejdżanu, podpowiedział mu, aby zamknąć w Baku wszystkie salony gier, od kiedy syn na stałe się osiedlił w stolicy kraju. W tym czasie Ilham zaczął powoli dojrzewać. Pod wpływem ojca starał się zerwać z opinią rozrzutnego bawidamka. Hajdar Alijew szykował go powoli do objęcia władzy.

Kluczowy był sierpień 2003 r., kiedy to ojciec podjął bardzo kontrowersyjną decyzję, wyznaczając syna na stanowisko premiera. Postanowienie to zostało prawdopodobnie podjęte z konieczności, z uwagi na zły stan zdrowia, dwa miesiące przed wyborami prezydenckimi. Sprawujący autorytarne rządy, ale też i autentycznie szanowany przez część Azerów Hajdar Alijew wskazał tym samym obywatelom, na kogo mają głosować.

{mospagebreak} 

Jest człowiekiem niezwykle inteligentnym, pragmatycznie postrzegającym problemy, z którymi przychodzi mu się zmierzać. Poza tym ma bardzo dobrą wiedzę o świecie współczesnym. Jest energiczny i ma wiele inicjatywy do działania w polityce”. Taką laurkę wystawił publicznie synowi w czasie kampanii przed wyborami z 15 października 2003 r. Syn z kolei deklarował, że tylko on może kontynuować politykę ojca, oraz że będzie się nieustannie starał być taki jak on.

Zestawienie tych dwóch wypowiedzi dokładnie oddaje sposób postrzegania prezydentury w Azerbejdżanie, zarówno przed jak i po śmierci Hajdara Alijewa (12 grudnia 2003 r). Ilham Alijew głową państwa został tylko dzięki ojcu. Nie ma charyzmy, która pozwoliłaby mu pociągnąć za sobą naród. Nie ma instynktu politycznego, dzięki któremu mógłby zręcznie przewidywać spiski i zakulisowe rozgrywki (choć uczy się szybko). Nie potrafi również w naturalny sposób jednoczyć wokół siebie ludzi, co dla polityka jest rzeczą najważniejszą. „Spory pałacowe” rozwiązuje brutalnie, tak jak przed wyborami parlamentarnymi z 6 listopada 2005 r., kiedy to w wyniku swoistej „czystki” do więzień powędrowała część urzędników wysokiego szczebla. Jeden z liderów opozycji chcący powrócić do kraju z przymusowej emigracji i rzucić wyzwanie Ilhamowi, Rasul Gulijew, nie został w ogóle wpuszczony na terytorium Azerbejdżanu.

Sytuacja w Azerbejdżanie jest bardzo trudna. Opinia publiczna nie ma większego wpływu na władze. Wolne media i niesfałszowane wybory to temat tak odległy, że aż wydaje się abstrakcyjny. Na korzyść Ilhama Alijewa działa jednak cyniczna postawa mocarstw: Rosji i USA, którym zależy na spokojnym dostępie do azerskich zasobów surowców energetycznych, i które dla tego spokoju skłonne są przymykać oczy na Alijewowe „sterowanie demokracją”. W związku z tym wydaje się, że dni obecnego prezydenta Azerbejdżanu bynajmniej nie są jeszcze policzone.

GŁOS W OBRONIE Marek Molisz

Ilham Alijew: autorytarny przywódca, który tłamsi opozycję, rozpędza demonstracje, fałszuje wybory ... zarzuty można mnożyć. Patrzymy z Europy, a więc po europejsku. Problem w tym, że świat przybiera zupełnie inne barwy, jeśli patrzy się na niego „eurazjatycko”, a jeszcze inne, gdy spojrzeć nań po „muzułmańsku”. Na koniec przychodzi kolej na spojrzenie z Baku. Różnica między poszczególnymi obrazami jest kolosalna.

Konieczna więc jest krótka dygresja na temat Azerbejdżanu, z polskiej perspektywy kraju nieco egzotycznego. Ta egzotyka nie wynika wcale z odległości jaka dzieli Polskę od tej kaukaskiej republiki; chodzi raczej o egzotyczny sposób funkcjonowania państwa. Powiedzielibyśmy: przecież żadne państwo WNP nie funkcjonuje „normalnie” (czyli wg standardów demokratycznych). Ale pech chce, że Azerbejdżan jest egzotyczny nawet jak na standardy WNP. Jest egzotyczny w porównaniu do innych krajów muzułmańskich. Azerbejdżan to Azerbejdżan.

Więc jakie jest spojrzenie z Baku?

Zdziwi się obcokrajowiec, gdy w Baku pójdzie do urzędu, gdy zostanie zatrzymany przez policję, czy też wybierze się do lekarza. Tu nie ma czasu na puste słowa, liczą się konkrety: jest dolar czy nie ma? Bo bez łapówki, naiwny przybyszu, nic nie załatwisz. Azerbejdżan jest krajem chaosu. Zaprowadzenia tam porządku politycznego, a już tym bardziej demokracji nie jest zadaniem łatwym. Gospodarka? Jest, silna i prężna. Oparta na bogatych złożach ropy naftowej. Niemalże wyłącznie. Żadne „wielkie siły polityczne” nie są obojętne wobec azerskich złóż. Nie dziwi więc apetyt, z jakim na azerską ropę spoglądała Rosja po rozpadzie Związku Radzieckiego. Ale spisek, zorganizowany z inicjatywy Kremla w czerwcu 1993 r., nie powiódł się. Nie udało się wprowadzić azerskiego Łukaszenki na pachnący ropą tron w Baku. Do władzy doszedł Hajdar Alijew, ojciec naszego bohatera.

Bądźmy realistami, nie było wtedy szansy na demokrację. Chaos w państwie, konflikt z Armenią, zakusy Rosji, wreszcie perspektywa modelu irańskiego. Silna władza Alijewa-seniora była najmniejszym złem. Uniknięto wszystkich zagrożeń, uniknięto też socjalizmu, do którego Azerowie wracają w snach i marzeniach, wspominając czasy względnej normalności. Tak było w roku 1993, tak jest również i teraz. Za rządów Alijewa-syna trochę się zmieniło (choć przede wszystkim imię urzędującego prezydenta), ale państwo funkcjonuje w taki sam sposób, jak za Alijewa-ojca. Zmieniło się Baku, przybyło bogatych, choć nadal większość ludzi klepie biedę, przybyło firm zagranicznych. Hajdar odciął się od Rosji. Rozpoczął kokieteryjną politykę wobec państw zachodnich, głównie USA, które w zamian za intratne kontakty uznają azerską władzę. Ostatnim dokonaniem konającego Hajdara było namaszczenie syna na urząd prezydenta.

A więc Ilham Alijew. „Tak, tak, z tych Alijewów. Syn legendarnego Hajdara, azerskiego ojca narodu”, który był geniuszem, jeśli chodzi o uciekanie przed zamachami na swoje życie. Ilham nie chciał być u władzy, nie pociągała go, to nie on wymyślił siebie w roli sukcesora Hajdara. Owszem, wykorzystywał nieograniczoną wręcz władzę ojca, ale tylko po to, by prowadzić interesy handlowe. Ale w Azerbejdżanie patrzono by na niego jak na dziwaka, gdyby przy swojej pozycji nie dorobił się pokaźnego majątku...

Został prezydentem. Takim trochę przypadkowym prezydentem. Szkoda. A może i dobrze? Może nadal nie ma w Azerbejdżanie odpowiedniego podłoża dla wzrostu demokracji. Ilham kontynuuje politykę ojca. Krytycy mówią, że nawet gdyby chciał, nie stać go na zmianę kierunku i sposobu sprawowania władzy. Mówią też, że brak mu charyzmy ojca, by utrzymać się długo u władzy. Jednak Ilham jakoś się trzyma. Rozprawia się z opozycją w sposób „stanowczy”, ale używa siły tylko wtedy, gdy jest to konieczne. Pod presją zachodu zgadził się na ograniczone demonstracje. Lawiruje. Stara się utrzymywać dobre stosunki z sąsiadami. Oczywiście wyjątkiem jest Armenia, ale nawet tutaj są szanse na normalizację. Utrzymuje kontyngent w Iraku, a jednocześnie w kraju prawie się o tym nie mówi, by nie drażnić muzułmańskiego społeczeństwa i sąsiadów. Muzułmańskiego społeczeństwa, które w miarę bezkonfliktowo znosi świeckość swego państwa.

A jak wyglądają perspektywy na przyszłość? Alijew jest gwarancją utrzymania wolnego (oczywiście na swój sposób, bo potwornie skorumpowanego) rynku. A demokracja w Azerbejdżanie nie daje takiej gwarancji. Bo demokracja + chaos = duże prawdopodobieństwo rewolucji. Proste równanie. I co z tym wolnym rynkiem? Ano jest to droga do demokracji. Zagraniczne koncerny, głównie amerykańskie, zainwestowały olbrzymie sumy w azerską gospodarkę. Są zasadniczo dwa scenariusze rozwoju wydarzeń. Według pierwszego, ciągły wzrost znaczenia koncernów zagranicznych będzie powodował przenoszenie wzorców zachodnich na kaukaski grunt, a uzależnienie gospodarki azerskiej od zagranicznego kapitału umożliwi nacisk na prezydenta, który zmuszony będzie do STOPNIOWEJ „deegoztyzacji” swojego kraju – do walki z korupcją, nepotyzmem, do demokratyzacji państwa. Drugi scenariusz jest źródłem optymizmu samego Alijewa. Twierdzi on, że zainwestowane dolary skutecznie zniechęcą zainteresowanych do wszelkich działań, które w jakikolwiek sposób mogłyby zdestabilizować sytuację.

Możliwe jednak że się myli –  Ilham Alijew, prezydent, którego historia prawdopodobnie wybrała na pomost pomiędzy autorytaryzmem a normalnością...