Anna Głąb: Demokracja po gruzińsku
Pałki, gaz łzawiący i armatki wodne – zwykle ciężko przekonać społeczeństwo, iż są to argumenty, jakimi posługuje się demokratyczna władza. Zwykle, w Gruzji istnieje na to realna szansa.
I nie chodzi wcale, o to, że Gruzinom można wmówić wszystko. Wystarczy silny prezydent, słaba opozycja i „etatowy” wróg w postaci Rosji.Ostatnie protesty gruzińskiej opozycji nie były pierwsze i zapewne nie ostatnie. Jednak, jak dotąd, najbardziej stanowcze i największe od czasu „rewolucji róż”. Wiadomo, że wybuch musiał kiedyś nastąpić. Cierpliwość społeczeństwa do znoszenia wyrzeczeń związanych z „porewolucyjnymi” zmianami zawsze się wyczerpuje. Można się zastanawiać, dlaczego Gruzini czekali aż cztery lata. Ukraińcy, którzy swoją rewolucję przeprowadzali rok później, doczekali się już wielu ważnych zmian na scenie politycznej.
W ostatnim czasie, opozycja zaostrzała stanowisko wobec władzy, władza z większą niechęcią podchodziła do negocjacji, opozycja więc starała się wywrzeć jeszcze większy nacisk i można było tak w kółko aż do wybuchu otwartej wojny. To „błędne koło” przerwane zostało przez akcję jednostek specjalnych i wprowadzenie stanu wyjątkowego.
Użycie policji i Specnazu przeciwko protestującym złamało pewną barierę psychologiczną, jaką dysponowała opozycja – przekonanie, że władze nie odważą się użyć siły. Stworzyło jednocześnie niebezpieczny precedens. Skoro władza użyła tej siły raz, łatwiej będzie podjąć decyzję, by jej użyć po raz kolejny, jeśli będzie to wygodne. Konstruktywny dialog jest najtrudniejszy, a gdy brak już cierpliwości i argumentów sięga się po środki najłatwiejsze. W przypadku Gruzji okazały się one także skuteczne.
Wydawałoby się, że po pacyfikacji protestu, rządzący nie mają już możliwości manewru. Wyjście z impasu, bez dalszej eskalacji konfliktu, stało się realne dzięki uelastycznieniu stanowiska przez Saakaszwilego. Jednocześnie odebrało to argumenty opozycji. Możnaby powiedzieć – nie ma tego złego… Prawdopodobnie do dzisiaj przed budynkiem parlamentu trwałyby protesty, a dwustronne rozmowy przeciągałyby się w nieskończoność nie przynosząc żadnego rezultatu.
Na decyzję prezydenta mogła mieć wpływ krytyka państw zachodnich. Jednak, jak pokazuje doświadczenie krajów byłego ZSRR, nie zawsze jest ona brana pod uwagę. Michaił Saakaszwili nawet idąc na ustępstwa, wybrał najlepiej. Opozycja musi w wyborach wysunąć jednego, wspólnego kandydata. Inaczej nie ma szans na wygraną. A czasu jest coraz mniej… Z drugiej strony poparcie dla Saakaszwilego jest nadal bardzo wysokie. I wielu Gruzinów nie widzi powodu, by miał on ustępować ze stanowiska.
Nie należy zapominać, że obecny front skierowany przeciwko władzy stanowi zlepek dziesięciu partii, różnie zorientowanych na scenie politycznej. Łączy ich wspólna niechęć do osoby prezydenta. Czasem określenie „niechęć” jest nawet zbyt łagodne… Słabością gruzińskiej opozycji jest jednak brak wyrazistego lidera - ambitnego, energicznego, zdolnego porwać za sobą tłumy. Takiego, jakim był Michaił Saakaszwili w czasie „rewolucji róż”.
Mający wysokie ambicje polityczne były minister obrony, Iraklij Okruaszwili, od początku listopada przebywa w Niemczech. Swoje poparcie przekazywał za pomocą stacji Imedi, której w ubiegłym tygodniu Specnaz pomógł zastosować się do prezydenckiego dekretu o stanie wyjątkowym.
Okruaszwili wysuwał wobec rządzących wiele zarzutów, ale wróci do kraju dopiero, gdy będzie mieć „możliwość prowadzenia dalszej działalności politycznej”, cokolwiek by to nie znaczyło. I choć jego aresztowanie pod koniec września br. przyspieszyło działania opozycji, raczej nie jest w stanie doprowadzić do jej trwałej konsolidacji. Sam Okruaszwili w styczniowych wyborach nie ma nawet cienia szansy na to, by zagrozić pozycji Saakaszwilego. Wszystko dlatego, że konstytucja wymaga wobec głowy państwa ukończenia 35 lat, a ten warunek Okruaszwili spełni dopiero w listopadzie 2008 roku.
Walkę o fotel prezydenta zapowiedział już Bardi Patarkacyszwili - najbogatszy Gruzin i obecnie nieoficjalny lider opozycji. Obiecał też, że będzie walczyć z prezydentem do ostatniego lari (nazwa gruzińskiego pieniądza). To właśnie jego zabójstwo miał, wg byłego ministra obrony, planować Saakaszwili. Swoją pozycję Patarkacyszwili zawdzięcza jednak jedynie posiadanemu majątkowi.
Są jeszcze liderzy poszczególnych partii, ale jak między wszystkich podzielić najważniejsze stanowisko w państwie? Saakaszwili zdaje sobie sprawę, że przetargi w opozycji działają na jego korzyść i potrafi to wykorzystać.
Pod ręką zawsze jest również wróg numer 1 - Rosja. Rosja winna jest wszystkiemu - bombarduje, szpieguje, zamyka granice i wprowadza embarga. Bóg wie, co jeszcze może zrobić. Rosji trzeba się przeciwstawić, trzeba z nią rozmawiać twardo. Pozwala na to silny charakter obecnego prezydenta i to również przemawia na jego korzyść.
Opozycja zapowiedziała, że zaraz po zniesieniu stanu wyjątkowego ponownie wyprowadzi ludzi na ulicę. Jednak mimo wcześniejszych zapowiedzi, ograniczenia pozostają utrzymane. Tak naprawdę, jest to na rękę i władzy i opozycji. Władzy, bo ma święty spokój. Opozycji, bo może zająć się organizowaniem kampanii przedwyborczej.
Trudno nie uwierzyć, że kampania będzie agresywna. Opozycja usłyszy wiele zarzutów o współpracę z rosyjskim wywiadem, a rządzący zapowiedzi postawienia przed sądem, dla społeczeństwa pozostaną populistyczne hasła. W samej Gruzji nie zmieni się jednak wiele. Może tylko ludzie będą bardziej zmęczeni.