Chiny/ Nie ustają protesty Tybetańczyków
Protestujący Tybetańczycy w poniedziałek ponownie starli się z chińską policją – tym razem w prowincji Syczuan. Z wielu źródeł dochodzą tymczasem informacje o kolejnych ofiarach i aresztowaniach wśród uczestników tybetańskiego powstania.
Do najświeższych zamieszek doszło w Drawu (prefektura Garze) w prowincji Syczuan. Wedle doniesień rządowej agencji Xinhua, tłum Tybetańczyków miał tam nożami i kamieniami zaatakować chińskich policjantów. W wyniku starć zginął ponoć jeden stróż prawa, a wielu innych odniosło rany.
Inną wersję wydarzeń przedstawia Tybetańskie Centrum na rzecz Praw Człowieka i Demokracji. Pokojowy marsz buddyjskich mnichów i mniszek, kierujący się do siedziby miejscowych władz, miał zostać zaatakowany przez chińską policję i oddziały paramilitarne. Gdy mnichom ruszyło na pomoc ok. 200 tybetańskich mieszkańców miasta, służby bezpieczeństwa otworzyły ogień do protestujących. Zginąć miał 18-letni mnich, a kolejny znajduje się w stanie krytycznym.
Informacje te trudno zweryfikować, gdyż Tybet i inne regiony w których doszło do protestów pozostają zamknięte dla zagranicznych dziennikarzy (dopiero w środę chiński rząd ma zamiar pozwolić na wjazd do prowincji dwunastu wybranym przedstawicielom mediów). Ostatnie zajścia w Drawu wskazują jednak, że tybetański opór nie został jeszcze stłumiony.
Tymczasem tybetański rząd na uchodźstwie oświadczył we wtorek, że liczba potwierdzonych ofiar powstania wyniosła 140 osób (Pekin nadal utrzymuje, że było ich zaledwie 19). Nazwiska czterdziestu z nich zostały opublikowane na oficjalnej stronie internetowej rządu.
W ostatnich dniach chińskie media podały informacje o kolejnych aresztowaniach uczestników zamieszek. W Lhasie (stolica Tybetu) miano zatrzymać 13 uczestników protestu w klasztorze Jokhang (najświętsza świątynia Tybetu), oskarżonych o wznoszenie „reakcyjnych sloganów” i noszenie „reakcyjnych flag”. W prefekturze Abe (prowincja Syczuan) w ręce władz miało się z kolei oddać 381 uczestników zamieszek.
W poniedziałek Lhasę po raz pierwszy od wybuchu niepokojów odwiedził wysoki przedstawiciel władz chińskich – minister bezpieczeństwa publicznego, Meng Jianzhu. Wezwał on miejscowe siły bezpieczeństwa do zachowania czujności, pochwalił ich dotychczasowe działania i zapowiedział wprowadzenie programu „patriotycznej edukacji” buddyjskich kleryków.
11 marca, jak w zwykle w swoim tradycyjnym dorocznym przemówieniu z okazji rocznicy powstania Tybetańczyków w roku 1959, Dalajlama napiętnował Pekin za "ponownie wzrastający ucisk ludu tybetańskiego" oraz " wielokrotne, niewyobrażalne i straszliwe deptanie praw ludzkich". Jednocześnie wezwał Tybetańczyków do pokojowego marszu z indyjskiej Dharamsali do ojczyzny. Tego samego dnia w stolicy Tybetu, Lhasie doszło do burzliwych demonstracji.
Chińskie władze brutalnie spacyfikowały protesty. Pekin mówi o 13 zabitych, tybetański rząd na uchodźstwie o blisko 100. Świadkowie donoszą, że w Lhasie służby bezpieczeństwa przeprowadzają masowe aresztowania wszystkich podejrzewanych o udział w protestach. Częściowo potwierdzają się również doniesienia chińskiej propagandy, jakoby podczas zamieszek doszło do pogromów etnicznych Chińczyków.
Zamieszki wybuchły również w innych regionach Chin zamieszkiwanych przez tybetańskie społeczności - m.in. w prowincjach Gansu i Syczuan.
Na podstawie: iht.com, news.bbc.co.uk