Maciej Konarski: Burundi - zapomniana wojna
Spośród wszystkich konfliktów szalejących w regionie Wielkich Jezior najbardziej nieznanym pozostaje wojna domowa w niewielkim Burundii. Fakt, że w porównaniu z wojnami w Rwandzie i Kongo, gdzie liczba ofira szła w miliony, zginęło tam „tylko” 300 tysięcy ludzi, nie umniejsza dramatyzmu tego konfliktu...
Konflikty w regionie afrykańskich Wielkich Jezior, tylko w ciągu ostatnich trzynastu lat przyniosły śmierć co najmniej pięciu milionom ludzi. Zaryzykuję stwierdzenie, że jest to obecnie najbardziej niestabilny i zdewastowany przez wojny obszar naszego globu. Świat nie poświęcał mu jednak jak dotąd szczególnej uwagi i na interwencję społeczności międzynarodowej trzeba było czekać wiele lat bądź też wielu wypadkach nie doczekano się jej wcale.
Spośród wszystkich konfliktów szalejących w regionie Wielkich Jezior najbardziej nieznanym pozostaje wojna domowa w niewielkim Burundii. Została ona bowiem przyćmiona przez o wiele bardziej dramatyczne w swym przebiegu konflikty w sąsiednich państwach. Nie doszło w Burundi do ludobójstwa na ogromną skalę jak w sąsiedniej Rwandzie. Wojna nie przybrała też tak olbrzymich rozmiarów jak w Demokratycznej Republice Kongo, gdzie udział w konflikcie wzięło osiem państw, a śmierć poniosło ok. czterech milionów ludzi. Warto jednak przyjrzeć się pokrótce przyczynom i przebiegowi wojny w Burundi, gdyż konflikty w regionie Wielkich Jezior stanowią system naczyń połączonych, w którym każda wojna wpływa mniej lub bardziej bezpośrednio na pogłębienie chaosu w sąsiednich państwach. Poza tym fakt, że w Burundi zginęło „tylko” 300 tysięcy ludzi nie umniejsza dramatyzmu tego konfliktu...
Tutsi i Hutu
Korzenie konfliktu w Burundi tkwią podobnie jak w przypadku sąsiedniej Rwandy w rywalizacji i nienawiści pomiędzy zamieszkującymi je plemionami Tutsi i Hutu. W obu tych państwach struktura etniczna jest zresztą bardzo podobna. Największą grupę etniczną stanowią Hutu (w Burundi - 84 procent całej populacji). Drugą pod względem wielkości wspólnotę etniczną stanowią Tutsi (w Burundi - 14 procent). Ostatnią i najmniejszą są natomiast Twa (Pigmeje) stanowiący zaledwie 1 procent ludności, często będący przedmiotem pogardy i dyskryminacji ze strony pozostałych plemion.
Różnice etniczne wiążą się z różnicami antropologicznymi wynikającymi z odrębnych korzeni każdego z plemion. Pigmeje Twa stanowili najprawdopodobniej pierwotną ludność tego obszaru. Dominujący liczebnie Hutu są z kolei zaliczani do ludów Bantu. Przybyli oni w region Wielkich Jezior na przełomie I i II tysiąclecia, podczas wielkiej migracji Bantu z zachodniej części Afryki Środkowej.
Hutu byli rolnikami, którzy prowadzili osiadły tryb życia i zdołali zdominować trudniących się jedynie zbieractwem i myślistwem Twa. Już wtedy zdaniem niektórych historyków doszło do ukształtowania się pierwszych zorganizowanych struktur polityczno-społecznych.
Przełomowe znaczenie dla historii regionu miała jednak kolejna fala migracji, tym razem z północy. Mniej więcej w XV-XVII wieku napłynęły stamtąd pasterskie ludy, najprawdopodobniej pochodzenia kuszyckiego – przodkowie dzisiejszych Tutsi.
Zderzenie się społeczności pasterzy Tutsi z rolnikami Hutu doprowadziło w okolicach XVII wieku do ukształtowania się specyficznego systemu społeczno-politycznego, mocno przypominającego europejski feudalizm. W Burundi podobnie jak w Rwandzie rządził monarcha („Mwami”) wspierany przez grupę arystokracji wywodzącą się z Tutsi. Insygniami władzy były krowy - posiadanie wielkich stad stanowiło miarę bogactwa i prestiżu. Między Tutsi a Hutu panowały zawsze stosunki wasalne. Tutsi, właściciele stad bydła nigdy nie pracowali zbyt ciężko, wszystko, co potrzebne do życia, wytwarzali za nich rolnicy Hutu. W zamian wojownicy Tutsi zapewniali im ochronę.
Przez wieki system ten zarówno w Rwandzie jak i Burundi funkcjonował bez większych zakłóceń. Nie powodował też ostrzejszych napięć międzyetnicznych. Awans społeczny zależał bowiem nie tyle od pochodzenia, co raczej od posiadanego majątku i umiejętności zdobycia sobie pozycji na dworze monarchy. Kilka wieków wspólnej egzystencji prowadziło też do stopniowego upodabniania się obu kultur. Oba plemiona mówiły tym samym językiem, częste było zjawisko mieszanych małżeństw. Podobieństw było zresztą tyle, że do dziś wielu badaczy kwestionuje istnienie etnicznej odrębności pomiędzy Hutu a Tutsi, uważając ją za sztuczny wytwór epoki kolonialnej
Stan ten nie mógł jednak trwać wiecznie. Gęsto zaludnione państewka stały się za małe by utrzymać na jałowych ziemiach rozrastające się stada krów należących do Tutsi. Rolnicy Hutu byli masowo rugowani ze swoich pól, a znalezienie nowych miejsc pod uprawę graniczyło z cudem. To właśnie konflikt o ziemię stał się jednym z pierwszych czynników które rozpaliły międzyplemienną nienawiść.
Konflikty pogłębiła epoka kolonialna. Początkowo Niemcy, którzy od 1896 r. kontrolowali tzw. dystrykt Rwanda-Urundi, nie ingerowali w funkcjonujący od wieków system feudalny. Podobnie postępowali Belgowie, którym po I wojnie światowej przyznano ten obszar. Rządy kolonizatorów oznaczały jednak w dłuższej perspektywie czasowej zmianę systemu gospodarczego kraju oraz rozpad tradycyjnych struktur socjalnych. Napłynęły też nieznane wcześniej europejskie prądy umysłowe, takie jak chociażby nacjonalizm. Wszystko to pogłębiało poczucie odrębności i antagonizm pomiędzy Hutu i Tutsi.
Najbardziej szkodliwą okazała się jednak polityka „dziel i rządź” stosowana przez Belgów. Po zakończeniu II wojny światowej, gdy miejscowa ludność zaczęła przejawiać tendencje emancypacyjne, kolonizatorzy zaczęli szczuć przeciwko sobie oba plemiona. W Burundi Belgowie pomogli dojść do władzy Tutsi, którzy byli lepiej zorganizowani i bardziej probelgijscy. W Rwandzie gdzie wśród Tutsi silniejsze były tendencje niepodległościowe Belgowie poparli natomiast Hutu.
{mospagebreak}Krwawe lata niepodległości
Konflikt pomiędzy Hutu a Tutsi wybuchnął z całą siłą po odzyskaniu niepodległości przez oba państewka. W Burundi sytuacja była jednak początkowo lepsza niż w sąsiedniej Rwandzie. Wynikało to przede wszystkim z pewnych różnic pomiędzy obydwoma królestwami. Władza w Burundi była dość zdecentralizowana, a rola monarchy mniejsza, podobnie jak mniejsze były dystanse społeczne. Ukształtowała się tam poza tym jeszcze jedna warstwa społeczna, tzw. Ganwa, w których żyłach płynęła krew zarówno Hutu jak i Tutsi. Ich obecność miała moderujący wpływ na obie społeczności. Wszystko to sprawiło, że współżycie obu grup etnicznych układało się początkowo całkiem poprawnie, a w idei narodowowyzwoleńczej trwałe miejsce zdobył sobie nurt myślenia w kategoriach jedności ponadplemiennej.
W 1961 r., pod naciskiem ze strony miejscowej ludności i społeczności międzynarodowej Belgowie zgodzili się na przeprowadzenie wolnych wyborów do parlamentu kolonii Urundi. Zwyciężyła je zdecydowanie „Unia na rzecz postępu” (UPRONA) zdobywając 80 procent głosów. UPRONA była partią radykalnie niepodległościową, kierującą się kategoriami ponadplemiennymi. Na jej czele stał książę Louis Rwagasore, najstarszy syn króla Mwambutsy IV. Po zwycięstwie wyborczym Rwagasore został ogłoszony premierem, z mandatem przewidującym szybkie ogłoszenie niepodległości przez Burundi. Zaledwie dwa tygodnie później został on jednak zamordowany - najprawdopodobniej z inspiracji Belgów - przez dwóch działaczy konkurencyjnej partii chrześcijańsko-demokratycznej (PDC). Jego śmierć nie tylko pozbawiła Burundi charyzmatycznego lidera ale i rozbiła kruchą ponad etniczną jedność. Bez Rwagasore UPRONA podzieliła się szybko na zaciekle rywalizujące ze sobą frakcje Hutu i Tutsi.
Król Mwambutsa IV starał się jednak nadal utrzymywać kruchą międzyplemienną równowagę. Po ogłoszeniu niepodległości w lipcu 1962 r., stworzył monarchię konstytucyjną, dzieląc najważniejsze stanowiska w państwie równo pomiędzy przedstawicieli obu plemion. Chcąc zadowolić wszystkich, w ostatecznym rozrachunku nie zadowolił jednak nikogo…
Na sytuację w Burundi zgodnie z zasadą naczyń połączonych wpłynął też kryzys w sąsiedniej Rwandzie. W 1959 roku wybuchło tam zwycięskie powstanie chłopskie przeciwko arystokracji Tutsich. Z 300 tysięcy żyjących wtedy w Rwandzie Tutsi, 20 tysięcy zostało wymordowanych, a 100 tysięcy uciekło do sąsiedniego Burundi. Elita Tutsi w Burundi zaczęła się poważnie obawiać, że ten scenariusz powtórzy się i w jej kraju, a obecność tysięcy pałających żądzą zemsty uchodźców z sąsiedniej Rwandy dodatkowo podgrzała nastroje. 12 stycznia król mianował na stanowisko premiera Pierre’a Ngendendumwe – Hutu. Trzy dni później Ngendendumwe został zamordowany przez emigranta z Rwandy.
Podjęte przez monarchę kroki na rzecz przywrócenia stabilizacji zaczęły więc teraz zmierzać ku wzmocnieniu roli Tutsi co oczywiście nie spodobało się większości Hutu.19 października 1965 r. wywodzący się z tego plemienia oficerowie armii i żandarmerii podjęli nieudaną próbę zamordowania króla i wywodzącego się z Tutsi premiera (Leopold Biha). Doszło do pierwszych pogromów na tle etnicznym. Po stłumieniu puczu doszło do ogromnej czystki, w wyniku której usunięto z armii i administracji większość Hutu. Mwambutsa IV udał się na emigrację do Zairu. Jego syn Charles ogłosił się królem Ntare V i w 1966 r. zawiesił obowiązywanie konstytucji. Demokracja w Burundi nie przetrwała nawet pięciu lat… Jeszcze w tym samym roku Ntare V został jednak obalony przez wojskowy zamach stanu kierowany przez kapitana Michela Micombero z plemienia Tutsi. Micombero zlikwidował monarchię i proklamował rządy republikańskie, będące w rzeczywistości wojskową dyktaturą.
W 1969 r. ci Hutu, którzy ostali się jeszcze w armii po poprzedniej czystce podjęli kolejną próbę dokonania zamachu stanu. Micombero krwawo stłumił pucz i dokonał kolejnej czystki w szeregach armii i w pozostałych strukturach państwowych. Uczyniono je odtąd zarezerwowanymi niemal w całości wyłącznie dla Tutsi.
W 1972 r. burundyjscy Hutu podnieśli powstanie na wzór tego, które w 1959 r. przyniosło władzę ich pobratymcom w Rwandzie. Na wiejskich obszarach w pobliżu stolicy Bużumbury wymordowano od 2 do 3 tysięcy Tutsi. Złożona z Tutsi armia zdołała jednak stłumić rewoltę i odpowiedziała okrutnymi, mającymi de facto charakter ludobójstwa represjami. W ciągu trzech miesięcy wymordowano ok. 200 tysięcy Hutu, a 150 tysięcy innych musiało uciekać z kraju. Ofiarami padli przede wszystkim inteligenci, którzy mogliby w przyszłości stanąć na czele kolejnego powstania. Celem tej rzezi było więc nie tyle ukaranie stronników rebelii, co zastraszenie całej społeczności Hutu w Burundi.
Historia Burundi stanowiła odtąd przez wiele lat niekończący się ciąg zamachów stanu i krwawych międzyplemiennych pogromów. Wystarczy tylko spojrzeć na poniższe kalendarium:
1976 – bezkrwawy zamach stanu, władzę przejmuje podpułkownik Jean-Baptiste Bagaza, przedstawiciel tzw. klanu Rutovu. Nowy reżim zaostrza terror przeciwko opozycji i prowadzi politykę antyklerykalną, skierowaną przeciwko oskarżanemu o wspieranie Hutu kościołowi katolickiemu.
1981 – Nowa konstytucja. W Burundi zostaje oficjalnie wprowadzony system jednopartyjny, UPRONA staje się jedyną działającą legalnie partią polityczną.
1985 - wydalenie setek misjonarzy i księży katolickich.
1987 – zamach stanu obala Bagazę, który przebywał wówczas w Kanadzie na szczycie frankofońskim. Władzę przejmuje major Pierre Buyoya (również z klanu Rutovu).
1988 – rozruchy w prowincjach Ntega i Marangara na północy kraju, kilkuset Tutsi zostaje zamordowanych. W odwecie armia masakruje ok. 20 tysięcy Hutu, a 60 tysięcy innych zostaje zmuszonych do ucieczki z kraju.
1991 – partyzanci radykalnej organizacji Palipehutu atakują miasta na północy kraju licząc na wywołanie masowego powstania Hutu. Zamordowanych zostaje ok. 300 Tutsi. Po odparciu ataku armia morduje w odwecie ok. 1000 Hutu.{mospagebreak}
Wojna domowa
Major Pierre Buyoya, który w 1987 r. przejął władzę w Burundi był w porównaniu ze swymi poprzednikami politykiem dość umiarkowanym i pragmatycznym. Zdawał sobie sprawę, że Tutsi, stanowiący zaledwie 15 procent ludności Burundi, nie będą w stanie na dłuższą metę utrzymywać władzy wyłącznie siłą. Choć zależało mu na utrzymaniu dominacji Tutsi był też skłonny włączyć częściowo społeczność Hutu w zarządzanie państwem. Zdecydowanie ważniejszy okazał się jednak nacisk zewnętrzny. Gdy zakończyła się zimna wojna i zniknęło zagrożenie komunistyczne Zachód, dotychczas tolerujący brak demokracji i łamanie praw człowieka w Burundi, stracił interes w popieraniu reżimu. Głównych sponsorów dyktatury - Belgię i Francję - zraziła też antyklerykalna kampania prowadzona przez UPRONA. Z wielu stron szły naciski by zdemokratyzować system i pozwolić Hutu na większy udział w sprawowaniu władzy.
Na początku swych rządów Buyoya dał więc do zrozumienia, że wprowadzi do gabinetu kilku polityków Hutu. Pod naciskiem ekstremistów ze swego plemienia musiał jednak zrezygnować z tych planów. To wzburzyło Hutu i stało się jedną z głównych przyczyn rozruchów w Ntega i Marangara, o których wspomniano wyżej.
Mimo udanego stłumienia powstania Buyoya zdecydował się pójść na ustępstwa wobec Hutu. Członkowie tego plemienia objęli kilka tek rządowych, w tym stanowisko premiera (otrzymał je Adrien Sibomana). Powołano specjalną komisję w celu zbadania wypadków w Ntega i Marangara. Obok śledztwa w sprawie masakry powierzono jej także zadanie opracowania projektu reform politycznych – mających uniemożliwić powtórzenie się podobnej tragedii w przyszłości.
Wreszcie w 1991 r. Buyoya zaakceptował projekt nowej konstytucji. Przewidywał on demokratyzację systemu - m.in. zaprowadzenie systemu rządów wielopartyjnych i multietnicznych. Reformy te zostały zaaprobowane w marcu 1992 r. w ogólnokrajowym referendum i miesiąc później w Burundi oficjalnie przywrócono wielopartyjność. Zalegalizowana została pierwsza reprezentująca Hutu partia - FRODEBU („Front na Rzecz Demokracji w Burundi”).
Wydawało się, że proces demokratyzacji będzie się odtąd posuwał niepowstrzymanie do przodu. W czerwcu 1993 r. odbyły się pierwsze w historii Burundi wolne wybory prezydenckie. Zwyciężył je przywódca FRODEBU Melchior Ndadaye, który uzyskał 65 procent głosów, podczas gdy Buyoya otrzymał ich 32 procent. FRODEBU zwyciężyło również późniejsze wybory parlamentarne, zdobywając 71 procentowe poparcie i 65 mandatów w 81-osobowym parlamencie. Ndadaye dotrzymał jednak obietnicy z czasu kampanii wyborczej i mianował premierem wywodzącą się z Tutsi Sylvie Kinigi. Stanowiska w rządzie objęło też siedmiu innych członków UPRONA.
Ekstremistyczne skrzydło Tutsi zbytnio przywykło jednak do nieograniczonej władzy by teraz patrzeć spokojnie jak władzę w kraju przejmują znienawidzeni Hutu. 21 października 1993 r. wojsko podjęło próbę zamachu stanu. Została ona udaremniona, lecz spadochroniarze Tutsi zdołali zamordować prezydenta Ndadaye i sześciu innych przywódców FRODEBU.
Śmierć prezydenta oznaczała de facto wybuch wojny domowej. Rozwścieczeni śmiercią swego przywódcy Hutu rozpoczęli pogromy Tutsi, w których śmierć poniosły tysiące ludzi. Masakrami w wielu wypadkach kierowali lokalni działacze FRODEBU. Z kolei armia pod pretekstem zaprowadzania porządku objęła kontrolę nad większością obszarów prowincjonalnych. Zmasakrowano tysiące Hutu, także w tych rejonach, gdzie nie doszło do pogromów Tutsi. Śmierć poniosło wówczas łącznie od 30 do 50 tysięcy ludzi, a setki tysięcy innych uciekły z kraju.
Prowincja stanęła więc w ogniu wojny, lecz armia pozwoliła nominalnie na przywrócenie władzy cywilnej. Na początku 1994 roku parlament wybrał następcę Ndadaye – Cypriena Ntaryamirę z plemienia Hutu. Jego rząd pozostawał jednak sparaliżowany, gdyż armia wymusiła na nim powierzenie Tutsi 40 procent stanowisk w egzekutywie. Oddziały wojskowe pozbawione jakiejkolwiek kontroli pacyfikowały demonstracje w miastach i dokonywały masowych mordów na prowincji. Hutu prowadzili z kolei walkę partyzancką.
Rządy Ntaryamiry nie trwały zresztą długo. 6 kwietnia 1994 r., samolot którym podróżował wraz z prezydentem sąsiedniej Rwandy Juvénalem Habyarimaną został zestrzelony nad lotniskiem w Kigali. Do dziś nie ustalono kto ponosi odpowiedzialność za ten czyn. W Rwandzie śmierć prezydenta stała się sygnałem do rozpoczęcia rzezi Tutsi, która kosztowała wedle różnych obliczeń od 800 tysięcy do 1 miliona ofiar. W Burundi śmierć Ntaryamiry „tylko” wzmogła chaos i falę przemocy. Oceniano, że w tym czasie w Burundi ginęło miesięcznie od 1000 do 2500 ludzi.
Nadal utrzymywano jednak chociażby pozorną chęć do ułożenia modus vivendi pomiędzy oboma plemionami. FRODEBU zażądała by następcą zabitego Ntaryamiry został jej polityk - Sylvestre Ntibantunganya. We wrześniu 1994 r. za pośrednictwem specjalnego wysłannika ONZ Ahmedou Ould Abdullaha zawarto porozumienie, które przewidywało powierzenie Ntibantunganyi stanowiska prezydenta, lecz wzmacniało ponownie pozycję Tutsi w egzekutywie.
Wielu działaczy FRODEBU uznało jednak w tym momencie, że kompromis zaszedł jeden krok za daleko. W partii doszło do rozłamu i powstania nowego ugrupowania – Narodowej Rady na rzecz Obrony Demokracji (CNDD). Jej zbrojne ramię – Siły Obrony Demokracji (FDD) rozpoczęło otwartą wojnę partyzancką przeciwko armii Tutsi. CNDD – FDD nawiązały przy tym kontakty z byłymi członkami rwandyjskiej armii i milicji „Interahamwe” (odpowiedzialnymi za ludobójstwo rwandyjskich Tutsi w 1994 r.).
Tymczasem wobec pogarszania się sytuacji w Burundi Organizacja Jedności Afrykańskiej upoważniła byłego prezydenta Tanzanii Juliusa Nyerere do podjęcia się roli mediatora między stronami konfliktu. Zdołał on w czerwcu 1996 roku uzyskać zgodę prezydenta Ntibantunganyi na wprowadzenie do Burundi sił pokojowych z państw OJA. Przywódcy Tutsi poczuli się tym zagrożeni i armia zagroziła prezydentowi, że „nie może dłużej zagwarantować jego bezpieczeństwa”. Ten obawiając się podzielenia losu Ndadaye i Ntaryamiry schronił się w ambasadzie USA w Bużumburze. Było to sygnałem dla armii do przejęcia pełni władzy. 26 lipca 1996 r. w wyniku bezkrwawego zamachu stanu władzę w Burundi przejął ponownie major Pierre Buyoya. Zarzucono wszelkie pozory, władza wróciła w całości w ręce armii i stojących za nią Tutsi.
Wojna domowa w Burundi trwała de facto już od października 1993 roku. Po zamachu stanu Buyoyi wybuchła jednak z cała mocą. Większość ugrupowań Hutu ogłosiła powstanie przeciwko reżimowi Tutsi i cały kraj stanął w ogniu. Główną przyczyną konfliktu był de facto pogłębiający się brak zaufania pomiędzy obydwoma plemionami. Po latach prześladowań, a zwłaszcza po zamordowaniu Ndadaye Hutu stracili wiarę w pokojowe intencje Tutsi. Ci z kolei panicznie obawiali się, że jakiekolwiek ustępstwa wobec Hutu doprowadzą do wielkiego ludobójstwa, na wzór tego, które dotknęło ich pobratymców w Rwandzie. Nic więc dziwnego, że specjalny wysłannik ONZ Ahmedou Ould Abdullah stwierdził kiedyś melancholijnie, że w Burundi przydałoby się „nie 10 tysiecy Błękitnych Hełmów, lecz 10 tysięcy psychologów”.{mospagebreak}
Po zamachu stanu Burundi stało się de facto krajem zmilitaryzowanym. Zwiększono armię a władze formowały w dodatku oddziały paramilitarne, złożone głównie z zamieszkujących miasta młodych Tutsi. W wielu miejscach lokalne samorządy powołały siły samoobrony, cywilom, głównie Tutsi, wydawano broń palną. Do walki zmuszano nawet dzieci w wieku 10 lat. W 1998 r. rząd miał pod bronią 60 tys. ludzi.
Armia ruszyła teraz by siłą stłumić emancypacyjne tendencje wśród Hutu. Obie strony wykazały się w tej walce równym okrucieństwem…
Burundyjska armia rozpoczęła okrutne akcje pacyfikacyjne. W samym tylko sierpniu 1996 r. – miesiąc po dojściu Buyoyi do władzy – armia zamordowała około 6 tysięcy ludzi. W późniejszym czasie było niewiele lepiej. Podczas każdej operacji skierowanej przeciwko rebeliantom ginęły dziesiątki, a nawet setki niewinnych cywilów, mordowanych tylko ze względu na pochodzenie etniczne. Nawet kościoły nie stanowiły dla nich bezpiecznego schronienia o czym świadczy chociażby głośna masakra w kościele zielonoświątkowym w Nyarurama (3 grudnia 1996 r.), w którym żołnierze zamordowali 500 mężczyzn, kobiet i dzieci.
Jeszcze większe spustoszenia przyniosła jednak tzw. „operacja przemieszczania ludności”. Armia rządowa nie była zdolna zdusić rebelii tradycyjnymi metodami. Partyzantka, mająca poparcie miejscowej ludności jest bowiem w zasadzie nie zniszczalna dla klasycznej armii. Jedynym sposobem zwycięstwa staje się tedy odcięcie jej od ludności. Można tego dokonać tylko poprzez wywiezienie ludności z rejonu objętego rebelią lub jej izolację. Chcąc więc pozbawić partyzantkę Hutu jej zaplecza setki tysięcy cywilów umieszczono w kontrolowanych przez wojsko obozach. Wysiedlając ludność, wojsko paliło jej domy, plądrowało dobytek i niszczyło pola uprawne. Ze stolicy Bużumbury wypędzono niemal wszystkich Hutu.
W obozach powszechne były niedobory żywności, wody oraz brak podstawowej pomocy medycznej. Kosztowało to życie kolejnych tysięcy ludzi. Umieszczona w obozach ludność cierpiała w dodatku terror ze strony „ochraniającego” je wojska. Gwałty, pobicia, zmuszanie do pracy przymusowej były na porządku dziennym. Pod błahymi pretekstami (jak chociażby naruszenie przepisów godziny policyjnej) wojsko dopuszczało się mordów na umieszczonych w obozach, rzekomo „ze względów bezpieczeństwa”, ludziach. Dopiero w 1999 r., pod międzynarodowym naciskiem rząd zgodził się na ograniczenie polityki „przemieszczania ludności”.
Terror oprócz swego masowego charakteru miał też swą „indywidualną” stronę. Każdemu kto był podejrzewany przez władzę o nielojalność groziły represje. Codziennością były morderstwa dokonywane przez „nieznanych świadków” i „zniknięcia” podejrzanych o działalność antyrządową. W tego typu działaniach celowała zwłaszcza rządowa Brigade Speciale de Recherches (BSR) - Specjalna Brygada Śledcza. Jej ofiarą najczęściej padali wszyscy ci którzy zdaniem władz mogliby organizować opór – nauczyciele, biznesmeni, katecheci, wioskowi przywódcy.
Niezależnie od tego masowe były też aresztowania. W 1998 r. w więzieniach znajdowało się ok. 10 tys. osób, z czego 75 procent bez wyroku. Niezależni obserwatorzy oceniali tymczasem, że burundyjskie więzienia były wówczas w stanie przyjąć najwyżej 3600 osadzonych. Śmiertelność w więzieniach była więc wysoka, a sądy zdominowane przez Tutsi nie szczędziły wyroków śmierci.
Powstańcy nie byli bardziej miłosierni od wojsk rządowych. Obok oddziałów rządowych i przedstawicieli władz za cel swych ataków uznawali również cywilów Tutsi. Atakowane były obozy dla uchodźców (340 osób zabito w obozie Bugendana w lipcu 1996 r.), szkoły (np. 17 kwietnia 1998 r. w katolickiej szkole w Buta bojownicy FDD zamordowali 40 osób – w większości dzieci), cywilne samochody i autobusy. Porywano i mordowano obcokrajowców, a zwłaszcza pracowników organizacji międzynarodowych. Często przeprowadzano terrorystyczny ostrzał artyleryjski Bużumbury i innych miast. Od ludności zamieszkującej obszary objęte powstaniem (bez względu na pochodzenie etniczne) wymuszano pomoc rzeczową i pieniądze oraz często zmuszano do przenoszenia się na obszary znajdujące się pod kontrolą rebeliantów. Tych, którzy odmawiali pomocy powstaniu okrutnie mordowano. W rezultacie w wielu rejonach obywatele dobrowolnie przenosili się do baz wojskowych, ponieważ byli atakowani przez powstańców. Wszystkie ugrupowania rebelianckie wcielały dzieci w swe szeregi.
Od 1999 r. rebelianci zmodyfikowali nieco swą strategię. Ulubionymi celami ataków stały się przedsiębiorstwa państwowe, publiczna infrastruktura itp. Chciano w ten sposób zwiększyć niezadowolenie ludności, która nie odczuwając postępu wywołanego zniesieniem embarga (nałożonego po zamachu stanu w 1996) mogłaby odwrócić się ostatecznie od rządu.
Walczący z rządem partyzanci Hutu nie byli jednością. Najsilniejszą frakcją były wspomniane wcześniej Siły Obrony Demokracji (FDD) liczące ok. 10 tys. bojowników. Posiadały one oparcie w obozach dla uchodźców we wschodnim Zairze (dziś Demokratyczna Republika Kongo), gdzie znajdowały się setki tysięcy uchodźców Hutu z Rwandy i Burundi. Drugie co wielkości ugrupowanie stanowiły Narodowe Siły Wyzwoleńcze (FNL lub Palipehutu-FNL) z 2 tys. bojowników. Ta organizacja prowadziła walkę już od lat 80-tych. Jej bazami wypadowymi były obozy dla uchodźców Hutu w Tanzanii. Mniejszą rolę pełnił Front Wyzwolenia Narodowego (FROLINA) – niegdyś część Palipehutu. Później w trakcie wojny ugrupowania te często dzieliły się jeszcze na mniejsze frakcje. Walczyły one zresztą nie tylko z Tutsi ale i między sobą, współzawodnicząc o miano głównego reprezentanta Hutu. Tylko latem 1998 r. w starciach pomiędzy bojownikami FDD a FNL w rejonie Bubanza i Cibitoke zginęło kilkuset ludzi.
Wszystkie te organizację prowadziły walkę partyzancką przeciwko rządowi korzystając z zaplecza w postaci obozów dla uchodźców w sąsiednich krajach lub kontrolowanych przez siebie wiejskich rejonów Burundi. Na obszarze nieco mniejszym od Wielkopolski łatwo było dokonywać rajdów w głąb terytorium kontrolowanego przez siły rządowe i szybko wycofać się poza granice.{mospagebreak}
Wojna domowa w Burundi nie toczyła się w międzynarodowej próżni, lecz była powiązana splotem skomplikowanych więzów z konfliktami w pozostałych państwach regionu Wielkich Jezior. FDD utrzymywało kontakt z rebelianckimi ugrupowaniami rwandyjskich Hutu, złożonymi z członków rwandyjskiej armii i milicji „Interahamwe” walczących z reżimem Tutsi w Rwandzie. Burundyjscy i rwandyjscy powstańcy pomagali sobie w zdobywaniu broni, szkoleniu oraz działaniach wojskowych, takich jak np. atak na lotnisko Bużumburze w styczniu 1999 roku. Z kolei armie Rwandy i Burundi, biorąc przykład z rebeliantów, łączyły swe siły w czasie przygranicznych operacji przeciw ugrupowaniom Hutu.
Reżim Buyoyi zaangażował się też w wojnę Demokratycznej Republice Kongo (dawniej Zair), gdzie jego pobratymcy z Rwandy i Ugandy wsparli w 1996 roku rebelię przeciwko prezydentowi Mobutu Sese Seko, a później (1998) przeciw Laurentowi Kabili. Jednym z głównych celów zaangażowania się tych państw w wojnę w Kongo była chęć rozprawy z uchodźcami Hutu zamieszkującymi ten kraj i stanowiącymi zaplecze rebelii zarówno w Rwandzie jak i Burundi. Poza tym pomoc w inwazji na Kongo była spłatą długu Buyoyi wobec przywódców Rwandy i Ugandy, za zniesieniu sankcji wobec Burundi.
Armia Burundi w ramach tzw. „Koalicji Wielkich Jezior” opanowała pogranicze z DR Kongo. Obozy dla uchodźców Hutu zostały zajęte, a ich mieszkańcy siłą zmuszeni do powrotu do Burundi. Powstanie otrzymało wówczas silny cios. Rebelianci byli teraz zmuszeni przenieść swe najważniejsze bazy do Tanzanii.
W 1998 roku rząd Burundi oskarżył powstańców o utworzenie nowych baz w Tanzanii, choć zaprzeczał temu rząd tanzański. Tylko w jednym przypadku, w marcu 1998, władze tanzańskie przyznały, że Burundyjczycy brali udział w działaniach wojskowych w przygranicznym obozie i przeniosły ich gdzie indziej. Aby zakończyć takie działania, Wysoki Komisarz ONZ d.s. Uchodźców ogłosił program szkolenia policji tanzańskiej, mający na celu monitorowanie obozów.
Odtąd powstańcy Hutu współpracowali nie tylko między sobą ale również z partyzantką we wschodnim Kongo (tzw. Mau Mau) walczącą z okupantami z „Koalicji Wielkich Jezior”, z ugandyjskimi rebeliantami walczącymi z reżimem prezydenta Museveniego, z władzami DR Kongo i ich sojusznikami.
Sytuacja w Burundi stawała się tymczasem coraz bardziej patowa. Rebelianci Hutu nie byli w stanie poważnie zagrozić władzy Tusi, a z kolei armia nie była w stanie stłumić powstania. Tymczasem wojna coraz bardziej wyniszczała i destabilizowała kraj. Liczba ofiar śmiertelnych i uchodźców rosła w zastraszającym tempie.{mospagebreak}
Próby pokojowego rozwiązania konfliktu
Buyoya dokonując zamachu stanu naraził się na międzynarodowe potępienie. W sierpniu 1996 roku siedem sąsiednich państw (m.in. Uganda, Kenia, Tanzania i Rwanda) nałożyły na Burundi sankcje ekonomiczne. Obejmowały one zarówno blokadę komunikacyjną jak i embargo na artykuły pierwszej potrzeby (zwłaszcza surowce energetyczne). Sankcje mocno osłabiły i tak podupadłą na skutek niestabilności i działań wojennych gospodarkę Burundi. Ceny żywności skoczyło o 130 procent, a znacznej liczbie mieszkańców zajrzało w oczy widmo głodu. Wszystko to uczyniło Buyoyę bardziej skłonnym do ustępstw. Już w październiku 1996 r. przywrócił on działalność parlamentu i na powrót zalegalizował działalność partii politycznych. Wiosną 1997 r. rozpoczął z kolei w Rzymie tajne rozmowy z rebeliantami z FDD. Działania te doprowadziły do częściowego zniesienia nałożonego na Burundi embarga. Ekstremiści Tutsi już po czterech miesiącach zmusili jednak prezydenta do zerwania rozmów pokojowych.
Buyoya zainicjował też rozmowy z opozycją polityczną. W czerwcu 1998 roku doprowadził do przyjęcia nowej konstytucji i zawarł porozumienie z tymi politykami FRODEBU, którzy nie udali się na emigrację i przetrwali dotychczasowe represje. Weszli oni teraz w skład rządu, legitymizując tym samym władzę Buyoyi. Wywołało to wielkie kontrowersje wewnątrz partii. Porozumienia nie zaakceptowali politycy emigracyjni, w tym pozostający na wygnaniu przywódca FRODEBU - Jean Minani. Nie wpłynęło ono zresztą w żaden sposób na intensywność konfliktu.
W 1998 r. zainaugurowane zostały Aruszy (Tanzania) rozmowy pokojowe pomiędzy rządem a głównymi organizacjami opozycyjnymi. W roli mediatora występował były prezydent Tanzanii Julius Nyerere. Dzięki pojednawczej postawie, Buyoya zdołał w styczniu 1999 r. doprowadzić do pełnego zniesienia embarga. Wzmocniło to jego pozycję i pozwoliło mocniej zaangażować się w proces pokojowy. Nadal jego pole manewru pozostawało jednak ograniczone przez ekstremistów we własnym obozie.
Rozmowy w Aruszy nie przyniosły w tym czasie do poważniejszych rezultatów niż opracowanie wspólnej listy problemów do rozwiązania w przyszłych rozmowach. W dodatku wśród powstańców doszło do rozłamu, gdy wojskowe skrzydło Narodowej Rady na rzecz Obrony Demokracji (CNDD) – czyli FDD oraz partyzanci z FNL zażądali osobnej reprezentacji podczas rozmów. Gdy pozostali uczestnicy odmówili, organizacje te zapowiedziały, że nie będą respektować jakichkolwiek ustaleń przyjętych w Aruszy. Poważnym ciosem dla procesu pokojowego okazała się poza tym śmierć Nyerere w październiku 1999 r.
Po śmierci tanzańskiego mediatora jego rolę przejął były prezydent RPA, laureat pokojowej Nagrody Nobla – Nelson Mandela. Doprowadził on w sierpniu 2000 r. do podpisania tzw. porozumień z Aruszy. Ich sygnatariusze podzieleni byli na trzy grupy:
- G-7 – czyli siedem najważniejszych ugrupowań Hutu (w tym FRODEBU i FROLINA)
- G-10 – czyli dziesięć najważniejszych ugrupowań Tutsi
- Rząd i parlament Burundi
Porozumienie przewidywało powołanie na okres trzech lat wieloetnicznego rządu tymczasowego, złożonego z przedstawicieli ugrupowań Hutu i Tutsi. Przez pierwsze 18 miesiecy na czele rządu miał stać Buyoya, a wiceprezydentem u jego boku miał być Domitien Ndayizeye reprezentujący G-7 (a dokładnie FRODEBU). Przez następne 18 miesięcy role miały być odwrócone – Ndayizeye lub inny reprezentant G-7 miał pełnić funkcję prezydenta, a przedstawiciel G-10 wiceprezydenta. Po upłynięciu trzyletniego okresu przejściowego miały zostać rozpisane wolne wybory. Przewidywano również nadanie armii bardziej wieloetnicznego charakteru.
Porozumienie miało niewątpliwe doniosłe znaczenie i stanowiło krok milowy w kierunku zakończenia konfliktu. Nie podpisali go jednak wykluczeni z rozmów przedstawiciele FDD i FNL, które kontynuowały akcje zbrojne. Wojna domowa trwała nieprzerwanie.
Walki zamiast ustać w zasadzie się zaostrzyły, lecz nie przeszkodziło to w powołaniu w listopadzie 2001 r. przewidzianego w porozumieniach z Aruszy rządu tymczasowego. W styczniu 2002 r. powołano z kolei tymczasowy parlament, na którego czele stanął Jean Minani. W tym samym czasie do Burundi przybył (na specjalne żądanie Mandeli) kontyngent sił pokojowych z RPA (600 żołnierzy), których głównym zadaniem było zapewnienie bezpieczeństwa powracającym z wygnania politykom Hutu.
W kraju nadal trwała jednak wojna domowa, a armia i rebelianci wciąż masowo dopuszczali się zbrodni wojennych. W grudniu 2002 roku zbrojne ugrupowania Hutu (za wyjątkiem FNL) podpisały rozejm z rządem. Już miesiąc później ponownie doszło jednak do starć zbrojnych pomiędzy FDD a armią.
Prawdziwy przełom nastąpił dopiero w 2003 r., gdy zgodnie z planem stanowisko prezydenta objął Ndayizeye. Był on pierwszym Hutu na stanowisku prezydenta od zamachu stanu w 1996 r. Przekonało to wielu rebeliantów, że pokój nie jest tylko fatamorganą. W rezultacie doszło do kolejnych rozmów pokojowych pomiędzy FDD a stroną rządową, w których pośredniczył wiceprezydent RPA Jacob Zuma. 16 listopada 2003 r. w tanzańskim Dar es Salam podpisane zostało wreszcie porozumienie pokojowe. Przewidywało ono transformację FDD w normalną partię polityczną, której przyznano cztery teki w rządzie tymczasowym. Jej bojownicy mieli zostać z kolei wcieleni w szeregi regularnej armii, w której mieli odtąd zajmować 40 procent stanowisk dowódczych. Zagwarantowano im też 35 procent wyższych stanowisk w szeregach policji
Porozumienie z Dar es Salam miało przełomowe znaczenie, gdyż z walki zrezygnowało najsilniejsze ugrupowanie rebeliantów. Odtąd stan bezpieczeństwa w kraju uległ znacznej poprawie, a walki w dużej mierze ucichły.
W kwietniu 2004 r. do Burundi przybyły siły pokojowe ONZ (misja ONUB), które przebywają tam do dziś (w sile ok. 5,6 tys. żołnierzy). Ich mandat obejmuje m.in. monitorowanie przestrzegania rozejmu, nadzorowanie procesu rozbrojenia i demobilizacji bojowników obu stron, zapewnienie ochrony personelowi ONZ i osobom niosącym pomoc humanitarną, zapewnienie bezpiecznego i uczciwego przebiegu wyborów.
Złożenia broni nadal odmawiało jednak ostatnie zbrojne ugrupowanie Hutu - Narodowe Siły Wyzwoleńcze (FNL). Nie uznało ono nowego rządu i do dziś prowadzi walkę zbrojną. Kolejne rozmowy pokojowe kończą się fiaskiem, a ogłaszane raz na jakiś czas rozejmy są łamane, o co obie strony oskarżają się wzajemnie.
FNL spotkało się w dodatku z ostracyzmem po okrutnej masakrze w Gatumba, gdzie 13 sierpnia 2004 r. ich bojownicy zamordowali w tamtejszym obozie dla uchodźców 160 Tutsi z Demokratycznej Republiki Kongo. Tragedia ta odbiło się szerokim echem, a państwa regionu uznają odtąd FNL za organizację terrorystyczną.
Proces narodowego pojednania i demokratyzacji, z trudem postępował tymczasem do przodu. Z powodu ciągle trwających walk i ostrych sporów politycznych kilkakrotnie odkładano wybory, przedłużając jednocześnie mandat rządu tymczasowego. Trwał powolny proces demobilizacji wojsk rebelianckich i włączania ich w szeregi nowej armii rządowej. 20 października 2004 r., mimo bojkotu ze strony partii Tutsi, zgromadzenie narodowe uchwaliło nową konstytucję. Została ona przeważającą większością głosów (92 procent) przyjęta przez społeczeństwo w ogólnokrajowym referendum (28 lutego 2005 roku).
Nowa ustawa zasadnicza ustanawia delikatną równowagę pomiędzy największymi grupami etnicznymi. Mandaty w niższej izbie parlamentu podzielono parytetowo, rezerwując 60 procent dla Hutu a 40 procent dla Tutsi. Wybieralne w wyborach powszechnych miejsca w senacie (32 mandaty) podzielono po równo pomiędzy oba plemiona, rezerwując przy tym dodatkowe 3 mandaty dla przedstawicieli Twa. Oba plemiona mają być reprezentowane w armii przez równą liczbę żołnierzy.
Warto zauważyć na marginesie, że Burundi poszło odwrotną drogą niż sąsiednia Rwanda. Tam postawiono na likwidację wszelkich plemiennych podziałów poprzez stworzenie nowej kategorii „Rwandyjczyków” i surowe tłumienie trybalizmów. W Burundi zamiast sztucznie tłumić etniczne podziały podjęto natomiast próbę ustanowienia pewnej równowagi pomiędzy Hutu a Tutsi.
Ostatecznie 4 i 29 lipca 2005 r. doszło do długo oczekiwanych wyborów do obu izb parlamentu. Było to ukoronowanie procesu pokojowego zainicjowanego porozumieniami z Aruszy. Zwycięzcą wyborów okazały się FDD, które uzyskały poparcie rzędu 58 procent i zdobyły 59 mandatów w 118-osobowym parlamencie. Kolejne miejsca przypadły po kolei FRODEBU i UPRONA. Wedle obserwatorów z misji ONZ. wybory były przeprowadzone uczciwie i przebiegły bez większych incydentów.
19 sierpnia zgromadzenie narodowe wybrało na stanowisko prezydenta Burundi Pierre’a Nkurunziza – przywódcę FDD.{mospagebreak}
Niepewna przyszłość
Bilans dziesięcioletniej wojny domowej jest tragiczny – w walkach i czystkach etnicznych oraz z głodu i chorób zginęło ok. 300 tysięcy ludzi. Do dziś ok. 462 tysięcy Burundyjczyków przebywa w obozach dla uchodźców w sąsiednich krajach, a 117 tysięcy innych pozostaje uchodźcami wewnętrznymi (dane z grudnia 2005). Potwornie zdewastowany wieloletnią wojną kraj pozostaje (wedle raportu o rozwoju społecznym UNDP z 2005 r.) w pierwszej dziesiątce najbiedniejszych państw na świecie.
Z politycznego punktu widzenia sytuacja w Burundi wydaje się rozwijać w pomyślnym kierunku. Nowy rząd został powołany bez większych incydentów, do domów wracają uchodźcy (230 tysięcy od 2002 roku), trwa powolne rozbrajanie i demobilizacja pozawojskowych grup zbrojnych. Na wolność wychodzą też kolejne grupy więźniów politycznych, a w kwietniu 2006 r., rząd po trzynastu latach zdecydował się znieść godzinę policyjną.
W grudniu 2004 r. zadecydowano o powołaniu komisji prawdy i pojednania oraz specjalnego trybunału. Komisja zajmie się wszelkimi naruszeniami praw człowieka do jakich doszło od 1962 r. (czyli od momentu odzyskania niepodległości przez Burundi), a trybunał zbrodniami popełnionymi po 1972 r. W pracach nad powołaniem tych ciał, rząd Burundi otrzymuje wsparcie ze strony ONZ. Komisja prawdy i pojednania będzie mieć zasadniczo krajowy charakter, podczas gdy trybunał będzie miał skład częściowo międzynarodowy.
Rzeczywistość nie jest jednak różowa. Wojna domowa choć ucichła, trwa nadal, gdyż FNL odmawia uznania nowego rządu i wciąż prowadzi walkę zbrojną. Raz po raz rozpoczynane rozmowy pokojowe kończą się fiaskiem, a nawet gdy udaje się zawrzeć rozejm jest on szybko zrywany (o co oskarżają się nawzajem obie strony). Na dzień dzisiejszy walki toczą się zasadniczo jedynie w dwóch z siedemnastu prowincji Burundi, lecz nie zmienia to faktu, że poziom bezpieczeństwa w kraju jest wciąż niski. W grudniu 2003 r. nieznani sprawcy zamordowali nuncjusza apostolskiego Michaela Courtney’a. Podejrzenia padły na FNL, choć te stanowczo temu zaprzeczają. Jako że walki toczą się na obszarach w pobliżu stolicy, Bużumbura jest poza tym czasami ostrzeliwana przez artylerię rebeliantów.
Nie spełniły się też nadzieje, że demokratyzacja przyniesie wzrost poszanowania praw człowieka w Burundi. Rząd się zmienił, lecz metody armii i służb bezpieczeństwa pozostają te same. Oczywiście skala naruszeń praw człowieka nie ma porównania z tym co działo się w najgorszych latach wojny domowej, lecz sytuacja jest wciąż niepokojąca. Human Rights Watch i Amnesty International donoszą, że prowadząc operacje przeciwko FNL siły rządowe dopuszczają się mordów, gwałtów i rabunków na osobach cywilnych. Osoby podejrzewane o sympatyzowanie z rebeliantami często padają ofiarami bezprawnych zatrzymań, tortur czy wręcz pozasądowych egzekucji. FNL ze swej strony również stosuje okrutne metody walki, których ofiarą padają przede wszystkim cywile podejrzewani o współpracę z rządem.
O wiele bardziej niepokojące wydają się jednak działania sił rządowych skierowane przeciwko opozycji politycznej. Jakkolwiek obserwatorzy ONZ donieśli, że wybory w lipcu 2005 r. przebiegły bez incydentów to pojawiły się informacje, że w trakcie kampanii wyborczej sympatycy FDD zastraszali członków i wyborców innych partii. W październiku 2005 r. w miejscowości Kinama agenci służb bezpieczeństwa pod pretekstem poszukiwania rebeliantów aresztowali kilkudziesięciu sympatyków FRODEBU, z których część poddano torturom. Miejscowi twierdzili później, że była to zemsta za to, że we wrześniowych wyborach samorządowych w Kinama zwyciężyło właśnie FRODEBU. W kwietniu 2006 roku policja zatrzymała z kolei ok. 20 dziennikarzy, z których część pobito. Ich winą było przybycie na konferencję prasową jednego z polityków, który oskarżył rządzącą partię o korupcję.
Głośniejszym echem odbiło się jednak aresztowanie w czerwcu 2006 roku Aloysa Kabury – dziennikarza agencji ABP znanego z krytycznego stosunku wobec władz.
Wszystko to rodzi obawy, że Nkurunziza i jego partia nie mogą nie zechcieć respektować zasad demokracji. Warto przy tym zauważyć, że FDD zaczyna przyciągać w swoje szeregi Tutsi przez co staje się partią powszechną, a nie wyłącznie reprezentantem Hutu. W takiej postaci łatwiej będzie jej zmonopolizować władzę.
Choć pomiędzy Hutu a Tutsi panuje obecnie pokój i krucha równowaga, nie można wykluczyć ponownej erupcji nienawiści. Po latach konfliktów i rzekach przelanej krwi długo jeszcze oba plemiona będą się traktować wrogo i nieufnie. Ekstremiści po obu stronach, którzy na dzień dzisiejszy przycichli, mogą jeszcze powrócić do gry. Z drugiej jednak strony fakt, że w Burundi uniknięto tragedii na taką skalę jak Rwandzie, daje pewną nadzieję na pojednanie.
Burundi trapią poza tym bardziej przyziemne problemy. Po latach wojny domowej ludzie przywykli do przemocy. Wielu byłych rebeliantów lub rządowych bojówkarzy nie potrafiło znaleźć sobie miejsca w społeczeństwie i przeszło od walki zbrojnej do zwykłego bandytyzmu. Sytuację pogarsza fakt, że w czasie wojny rząd i rebelianci hojnie rozdawali broń swym sympatykom. W kraju szaleje więc przestępczość, powszechne są rabunki, napady z bronią w reku, a nawet gwałty i morderstwa. Poza tym sytuacja gospodarcza kraju jest bardzo trudna i nawet z międzynarodową pomocą potrzebuje on jeszcze wielu lat by stanąć na nogi. Problemy jakie występują w odbudowującym się po wojnie kraju można by zresztą wyliczać w nieskończoność.
Przyszłość Burundi jest więc niepewna i najeżona pułapkami. Można jednak mieć nadzieje, że koszmar wojny domowej już się nie powtórzy. Hutu i Tutsi są bowiem jakby na to nie patrzeć skazani na życie razem. Brak jednoznacznego zwycięzcy okupionej tyloma ofiarami wojny oraz fakt, że udało się na dzień dzisiejszy opracować pewien kompromis rodzi nadzieje, że świadomość tego dotarła wreszcie do przywódców obu plemion.{mospagebreak}
Załącznik – najważniejsze ugrupowania polityczne w burundyjskim konflikcie
UPRONA („Unia na rzecz postępu”) – najstarsza burundyjska partia polityczna, założona w 1959 roku przez księcia Louisa Rwagasore. UPRONA głosiła początkowo hasła postępowe i radykalnie niepodległościowe, wzywała też do jedności ponadplemiennej. Pod tymi hasłami wygrała pierwsze wolne wybory do jakich w Burundi dopuścili Belgowie (1961). Po śmierci Rwagasore w 1961 r., UPRONA została opanowana przez ekstremistów z plemienia Tutsi. W latach 1966-92 była jedyną legalnie działającą w Burundi partią polityczną (znalazło to oficjalne potwierdzenie w konstytucji z 1981 r.), firmującą rządy kolejnych reżimów wojskowych Tutsi. UPRONA była jednym z sygnatariuszy porozumienia w Aruszy (2000). Obecnie pozostaje trzecią siłą w parlamencie i głównym wyrazicielem interesów Tutsi.
FRODEBU („Front na Rzecz Demokracji w Burundi”) – lewicowa partia polityczna pozostająca przez dłuższy czas głównym reprezentantem burundyjskich Hutu. FRODEBU wywodził się w prostej linii od powołanej w 1979 r. marksistowskiej Burundyjskiej Partii Robotniczej (UBU). Po rozwiązaniu UBU przez reżim Tutsi w 1986 roku, część działaczy skupionych wokół Melchiora Ndadaye powołała do życia FRODEBU. Partia działała początkowo głównie w obozach dla uchodźców Hutu w Tanzanii. Zalegalizowana w 1992 r. zdobyła sobie rychło ogromną popularność w Burundi – w 1993 r. zwyciężyła w wyborach parlamentarnych (uzyskując poparcie rzędu 71 procent), a jej przywódca Ndadaye zwyciężył wybory prezydenckie. Po zamordowaniu Ndadaye i jej czołowych przywódców w 1993 r. FRODEBU stracił jednak dotychczasową siłę. W obliczu zaostrzającej się wojny domowej oraz osłabienia z powodu śmierci bądź emigracji wielu swych członków, partia traciła wpływy w społeczności Hutu na rzecz ugrupowań prowadzących walkę zbrojną. FRODEBU był głównym sygnatariuszem porozumienia w Aruszy (2000) ze strony Hutu (był liderem tzw. grupy G-7). Obecnie pozostaje drugą siłą w parlamencie.
Palipehutu (Partia Wyzwolenia Ludu Hutu) – najstarsze ze zbrojnych ugrupowań burundyjskich Hutu walczących z reżimem Tutsi. Powstało w 1980 r., w zamieszkałych przez Hutu obozach dla uchodźców w Tanzanii. Palipehutu prowadziło zarówno walkę polityczną jak i zbrojną – w latach 80-tych jej partyzanci dokonywali z baz w Tanzanii niewielkich rajdów na terytorium Burundi. Po nieudanej ofensywie w roku 1991 i ciężkich stratach jakie wówczas poniesiono, w partii doszło do wewnętrznych niesnasek oraz konfliktu pomiędzy skrzydłem politycznym a wojskowym. Po serii rozłamów na początku lat 90-tych Palipehutu straciła dotychczasową siłę, a jej wpływ na rozwój sytuacji w Burundi pozostawał nieznaczny. Była jednym z sygnatariuszy porozumienia w Aruszy (2000).
FROLINA (Front Wyzwolenia Narodowego) – ugrupowanie powstałe w 1990 r. na skutek rozłamu w Palipehutu. Jej zbrojne skrzydło dokonywało z baz w Tanzanii ataków na terytorium Burundi, lecz początkowo nie miała ona większego znaczenia politycznego i militarnego. Dopiero po eskalacji wojny domowej w 1996 r., FROLINA stała się trzecią co do wielkości zbrojną organizacją Hutu. Była jednym z sygnatariuszy porozumienia w Aruszy (2000).
Palipehutu-FNL (Narodowe Siły Wyzwoleńcze) – pozostaje najbardziej radykalnym ze wszystkich ugrupowań Hutu, gros ich członków pochodzi z centralnego regionu Muramvya. FNL było początkowo zbrojnym skrzydłem Palipehutu. Z powodu konfliktu z politycznym skrzydłem organizacji (po nieudanej ofensywie w 1991 r., która zaowocowała licznymi ofiarami w szeregach FNL) odłączyły się jednak od tej organizacji. FNL były w trakcie wojny domowej drugą co wielkości zbrojną organizacją Hutu. Obecnie jest ostatnim ugrupowaniem nie uznającym postanowień porozumienia pokojowego i wciąż prowadzi walkę zbrojną z siłami rządowymi. Od sierpnia 2004 roku FNL są uznawane za organizację terrorystyczną, po tym jak ich bojówkarze wymordowali w obozie dla uchodźców w Gatumba ponad 160 Tutsi z Demokratycznej Republiki Kongo.
FDD (Siły Obrony Demokracji) – podczas wojny domowej najpotężniejsze ze wszystkich zbrojnych ugrupowań Hutu. Powstały w 1994 roku w wyniku rozłamu we FRODEBU, gdy część działaczy uznała że partia poszła na za duże ustępstwa wobec zdominowanej przez Tutsi armii. Powołali oni do życia Narodową Radę na rzecz Obrony Demokracji (CNDD) i jej zbrojne ramię – Siły Obrony Demokracji (FDD). Trzon ich członków pochodził z południowego regionu Bururi. Od 1994 r. FDD prowadziły walkę zbrojną z armią Tutsi oraz z konkurencyjnymi ugrupowaniami Hutu – zwłaszcza FNL. Nawiązały przy tym szerokie kontakty międzynarodowe - z rebelianckimi ugrupowaniami rwandyjskich Hutu, rządem Demokratycznej Republiki Kongo i jego sojusznikami, z ugandyjskimi rebeliantami. W 1998 r. FDD odłączyły się od swego politycznego skrzydła i kontynuowały walkę zbrojną. Dopiero w listopadzie 2003 r. na mocy porozumienia zawartego w tanzańskim Dar es Salam FDD zaprzestały walki. Przekształcone w normalną partię polityczną zwyciężyły wybory parlamentarne w 2005 r. Przywódca FDD Pierre Nkurunziza pełni obecnie funkcję prezydenta Burundi. Partia traci też powoli wizerunek ugrupowania Hutu, przyciągając w swe szeregi coraz więcej Tutsi.
Bibliografia:
J. Milewski, W. Lizak (red.) – „Stosunki międzynarodowe w Afryce”
Ryszard Kapuściński – „Heban”
Christian P. Scherrer – „Resolving the crisis in Central Africa: stabilisation in Rwanda and Burundi – regional war in Congo DR” (Copenhagen Peace Research Institute, 1998)
Pascal Boniface – „Atlas wojen XX wieku”
„Wojna domowa w Burundi” („My a trzeci świat”, Nr 4 (42), maj 2000)
„Refleksyjnie o Rwandzie” („Stosunki Międzynarodowe” 04/2004)
„Chronology for Hutus in Burundi” (projekt „Minorities at Risk” - www.cidcm.umd.edu/inscr/mar/)
www.iss.co.za (oficjalna strona Institute for Strategic Studies w Pretorii – dokumenty poświęcone Burundi)
www.refugeesinternational.org
www.state.gov
www.amnesty.org (oficjalna strona Amnesty International)
www.hrw.org (oficjalna strona Human Rights Watch – raporty z lat 1996-2005, fragmenty poświecone Burundi)
www.pcr.uu.se
www.cia.gov