Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Podróże Moja Wenecja

Moja Wenecja


20 październik 2009
A A A

Pisanie o Wenecji jest trudne z dwóch powodów. Po pierwsze, każdy, kto stara się opisać miasto na lagunie, przedstawić swoje wrażenia, odczucia, emocje i przemyślenia musi z konieczności zmierzyć się ze swoimi poprzednikami. Są wśród nich tak sławni pisarze, jak Szekspir, Casanova, Ruskin, Muratow, Mann, ale także cały zastęp autorów mniej znanych, co nie znaczy wcale, że mniej ważnych, którzy nie szczędzili zachwytów nad wenecką architekturą i mądrymi instytucjami Najjaśniejszej Republiki. Drugi powód trudności wynika bezpośrednio z pierwszego, jest jego logiczną konsekwencją. Wenecja w opisach ambasadorów, pielgrzymów, podróżników, poetów, pisarzy, krytyków i apologetów, a także pod piórem swoich kronikarzy, zyskała drugie życie, które niewiele miało wspólnego z rzeczywistością miasta. Więcej nawet, owe opisy, relacje, polemiki stały w całkowitej sprzeczności z prawdą historyczną. Jednak w ten sposób stworzony został mit Wenecji, który w przeciągu minionych stuleci przybierał różne formy, ale zawsze stanowił, i stanowi do dnia dzisiejszego, punkt od-niesienia dla każdego, kto chciałby o niej pisać.

 

Sami Wenecjanie piórem swych pisarzy, poetów i historyków pisali o Wenecji jako o mieście zawsze wolnym od obcego panowania, nad którego losami czuwa św. Marek Ewangelista. Jego relikwie, potajemnie wywiezione z Aleksandrii przez sprytnych weneckich kupców w IX wieku, spoczęły we wspaniałej bazylice. Odtąd święty patron miał zapewnić miastu pomyślność, bogactwo i tryumf nad wrogami. Przybysze z zewnątrz wychwalali miasto za spokój wewnętrzny w okresie, kiedy inne miasta włoskie rozdzierane były walkami stronnictw. Był on możliwy dzięki mądrym instytucjom politycznym Serenissimy, które innym stawiane były za wzór do naśladowania. Wreszcie w XVIII wieku, w okresie schyłku re-publiki, Wenecja przedstawiana była jako miasto pełne wszelkiego rodzaju szpiegów goto-wych donieść o każdym naruszeniu prawa budzącej postrach Radzie Dziesięciu (Consiglio dei Dieci). Pisanie o mieście na lagunie oznacza więc konieczność zmierzenia się z całym szere-giem narosłych z czasem obrazów Wenecji i nawet rezygnacja z tej konfrontacji świadczy o potędze wyobrażeń stworzonych wieki temu i do dziś żyjących własnym, niezależnym życiem.

Image

Zobcza galerię zdjęć

To trwanie mitu Wenecji jest swoistym paradoksem, ponieważ republika wenecka zo-stała zlikwidowana przez Napoleona w 1797 roku, samo zaś terytorium regionu Veneto, gdzie leży miasto, zostało włączone do zjednoczonych Włoch na mocy plebiscytu w 1866 roku. Dzisiaj w centrum historycznym (można by rzec: w Wenecji właściwej) mieszka około 60 ty-sięcy osób, na wyspach położonych na lagunie mniej niż 50 tysięcy. W tym rachunku nie na-leży uwzględniać Marghery i Mestre. Chociaż zgodnie z aktualnym podziałem administracyj-nym stanowią one z historyczną Wenecją jedno miasto: comune di Venezia, to jednak z punktu widzenia hi¬storycznego nie mają z nią wiele wspólnego. To bardzo niewiele w porównaniu z XV i I połową XVI wieku, kiedy to miasto liczyło grubo ponad 100 tysięcy mieszkańców. Pałac Do¬żów, Bazylika Św. Marka, pałace nad Canal Grande, weneckie kościoły – to wszyst-ko sta¬nowi świadectwo wielkiej przeszłości i niegdysiejszej potęgi, ale jest martwe. Tego faktu nie zmienią nawet turyści przyjeżdżający do miasta każdego dnia, ponieważ ich tak naprawdę nie interesuje Wenecja z jej skomplikowaną historią i dzisiejszymi problemami. Przyjeżdżają, aby zaliczyć obowiązkowe punkty wycieczki, przejść od stacji kolejowej Santa Lucia na Plac Św. Marka, zwiedzić bazylikę i pałac oraz popłynąć na wyspę San Giorgio Maggiore. Tylko niewielu z tej masy dociera dalej, na Lido, Murano czy Burano, tylko niewielu ma czas i ochotę zapuścić się w weneckie calli, aby zobaczyć perłę architektury wczesnego renesansu - kościół Santa Maria dei Miracoli. Tylko najbardziej wytrwałym i cierpliwym dane jest w pogodny dzień, patrząc na północny-zachód, podziwiać Alpy z dzwonnicy na Placu Św. Marka i powtórzyć w ten sposób doświadczenie XV-wiecznego niemieckiego pielgrzyma Bernarda von Breydenbacha, który właśnie z Wenecji wyruszał na swoją pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Zachwycony miastem, jego niezwykłym bogactwem i potęgą, kazał wykonać drzeworyt przedstawiający Wenecję z Alpami majaczącymi na horyzoncie, który następnie umieścił w swoim dziele będącym sprawozdaniem z odbytej podróży. Po 22.00, kiedy odjeż-dżają ostatnie pociągi w kierunku Padwy, miasto pusto¬szeje i powraca do swego naturalnego stanu: trwania w bezruchu.

Mimo to jednak mit Wenecji trwa dalej, chociaż samo miasto wraz ze swoimi zabytkami stało się swego rodzaju naturalnym skansenem pod gołym niebem, które może budzić, po-dziw, ale nie ma w sobie żadnego życia. Spędziłem wiele godzin w weneckich bibliotekach, przeczytałem wiele książek i artykułów naukowych, starając się pojąć, na czym polega feno-men Wenecji i jak powstał, a następnie rozwijał się jej mit. I chociaż znałem dokładnie wszystkie elementy tej układanki, to jednak w żaden sposób nie byłem w stanie ułożyć ich
w jedną całość. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałem, że Wenecja nie jest zwykłą sumą części, które po połączeniu układają się w spójny obraz. Jest czymś więcej, czymś, co wymyka się racjonalnemu poznaniu i naukowej analizie. Można bowiem w nieskończoność rozbierać na czynniki pierwsze poszczególne elementy, które składają się na mit miasta, ale każda interpretacja będzie wydawała się tylko racjonalizacją fenomenu nie dającego się w pełni wy-tłumaczyć, przynajmniej na gruncie analizy historycznej.

Aby spróbować chociaż trochę „zrozumieć”, na czym polega wenecki genius loci, na¬leży zrezygnować z podejścia historycznego i spojrzeć na miasto jako na całość, uniwersum rządzące się swoimi własnymi prawami, które dopiero trzeba zgłębić. Historyk posiadający szczegółową wiedzę na temat kształtowania się potęgi weneckiej czy przebiegu IV wyprawy krzyżowej nie może pozwolić na to, aby jego wiedza zmąciła zachwyt, jaki budzi miasto w całej swej wielkości. Powinien on patrzeć na nie, jak gdyby widział je po raz pierwszy, na-wet jeśli po raz setny przechodzi przez jakiś ponte albo pod jakimś sottoportego. Można po-wiedzieć, że historyk studiujący dzieje Wenecji znajduje się w podobnej sytuacji do astrono-ma, który zgłębia tajniki wszechświata. Chociaż zna on doskonale prawa rządzące ruchem sfer niebieskich, to jednak ciągle na nowo odkrywa piękno rozgwieżdżonego nieba w pogodną noc.

Tak więc, żeby poczuć ducha miasta, należy się otworzyć na wszelkie doznania zmy-słowe i pozwolić, aby historia przemawiała do nas językiem naszych zmysłów. W istocie ge-niusz We¬necji polega na tym, że przeszłość jest tutaj na wyciągnięcie ręki, staje się namacalna. Jest nie tylko abstrakcyjnym konstruktem intelektualnym, ale nabiera barw, kolorów, za-pachów. Po włosku można powiedzieć „vivere la città”, co można przetłumaczyć jako „żyć w mieście”, ale także jako „przeżywać miasto”, „żyć miastem”. Dokładnie tak trzeba postąpić. Należy pozwolić, aby miasto wnik¬nęło w nas głęboko, zakorzeniło się w naszych myślach, uczuciach i pamięci, stało się częścią nas samych. Tak właśnie postąpiłem i dzięki temu We-necja, w której mieszkałem przez ponad rok, stała się cząstką mojego jestestwa. Od¬tąd noszę w sobie jej obraz, owiewa mnie wiatr od morza na Lido, czuję chłód marmurów w kościołach weneckich i zapach pieczonych croissantów o godzinie czwartej rano na Ponte delle Guglie.

To wszystko świadczy o tym, że tak naprawdę miasto cały czas żyje, że mit wenecki trwa, mimo tego, że na pierwszy rzut oka wydaje się ono opustoszałe i martwe. Żyje, ponie-waż zachowało tę moc rozbudzania wyobraźni i uczuć ludzi, którzy, tak jak ja, przyjeżdżają do niej zza Alp, niczym barbarzyńcy do ogrodu rozkoszy secundum carnem (podług ciała), ale wyjeżdżają już jako Wenecjanie secundum Spiritum (podług Ducha).

 

Zobcza galerię zdjęć