Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Sarajewo, czyli espresso w Alei Snajperów


16 maj 2007
A A A

Ile  ci  zapłacili żeby  tam  pojechać?  Nie  dasz  się zabić w Alei Snajperów? Docinki towarzyszyły mi już od kilku  tygodni. Bośnia  i Hercegowina to przecież Azja w Europie,  - zniszczona i niebezpieczna - słowem pełna egzotyka. Milorad- mój bośniacki znajomy, proszony o  rozwianie obaw,  prychnął tylko: „to miasto jest z inata”- nie  poznasz go,  dopóki  ci na to nie pozwoli. Polubisz, jeśli zaakceptujesz inat.

W poszukiwaniu inata

Tajemniczy  inat nie był bałkańskim materiałem  budowlanym, programem odbudowy finansowanym  przez UE,  ani nawet potrawą. To stare  bośniackie  słowo oznacza  opór, przekorę, niezmienność  poglądów.  Cechy te określają mentalność mieszkańców miasta od jego początków. Ich  wcieleniem jest osławiony inat  kuća - „dom przekory” - chałupinka kupca, który nie zgodził się na zburzenie jego domu pod budowę ratusza - „daru” imperium austro - węgierskiego dla  nowej prowincji. Nie udało mu  się wprawdzie wygrać z biurokracją, ale poniekąd swój cel osiągnął - na rozkaz władz jego warsztat przeniesiono dokładnie naprzeciwko - tuż za rzekę. Stoi  tam zresztą do dziś. Ratusz zaś, chyba do dziś uważany za najpiękniejszą budowle XIX-wiecznego Sarajewa,  wojna zmieniła w  malowniczą ruinę. Wychylając się z  jego tarasu widać jak na dłoni Miljaczkę, w bośniackich  legendach magiczną rzekę niosącą z gór opowieści o ciężkim życiu górali, zatargach i  krwawych  vendettach.  Czy to jej podszepty słyszał serbski uczniak Gawriło Princip,  stojąc na moście Łacińskim, na rogu nabrzeża i uliczki Zelenih Beretki? Nie dowiemy  się tego nawet  na miejscu tragedii - tablica pamiątkowa ginie wśród  kurzu, nie zauważają jej grupy turystów w pośpiechu wysiadających z tramwaju. Zapytany przechodzień wyjaśnia fenomen: „Sarajewo to przecież nie tylko wojna, nie będziemy zarabiać na trupach”. Niedaleko od miejsca  tragedii rozpoczyna się labirynt starych secesyjnych uliczek. Ta część miasta powstała  po austriackiej  aneksji. Jej europejska architektura miała „ucywilizować” miasto, paradoksalnie jednak obecna tu ornamentacja wydaje się niepokojąco orientalna – dowód na to, że prawdziwego oblicza miasta nie sposób było ukryć nawet pod stylizowaną elewacją budynków.  Stopniowo ciąg  coraz węższych uliczek wciąga mnie w  Bascarsije, zabytkową  dzielnicę  turecką.

Żerując na wyobrażeniu Zachodu o Wschodzie

„Nic nie  sprzedaje się tak dobrze  jak ludzkie marzenia”... Władze Sarajewa, postępują w myśl  powyższej maksymy, posługując się orientalnym sztafażem lansują  wizje miasta orientalnego, tureckiego - wizerunek całkowicie nie pasujący do stolicy słowiańskiego narodu. Mają jednak do tego prawo - choć o  słowiańskiej cytadeli w tym miejscu napomyka się już w 1263 roku ( dokładnie jak o Warszawie), charakter Sarajewa tak naprawdę określił dopiero najazd Turków w  1429. Pierwszy gubernator  prowincji Isa-Beg Isaković założył pod  cytadelą w 1461 roku idealne muzułmańskie  miasto . Pomyślne koleje losu miasta w szesnastym wieku pod  rządami gubernatora Gazy Husrev Bega zaowocowały wzniesieniem meczetu Sułtana-bodaj najpiękniejszego w Europie oraz medresy - swoistego uniwersytetu filozofii sufickiej. Nic tak jednak nie kształtuje wyobrażenia o Sarajewie jako elemencie Orientu jak główny plac Bascarsiji - środek szuku,  tradycyjnego wschodniego bazaru. Uwodzicielskie, skąpo odziane sprzedawczynie reklamują czadory (nikt w Bośni ich nie nosi, szczytem ortodoksji są tu chusty na głowach i luźne ubiory), w parterowych domkach stoły uginają się  pod ciężarem kolorowych chust, miedzianych garnków, przedmiotów ozdobionych arabskimi ornamentami. Prawdziwości przydaje małemu Orientowi symbol miasta - fontanna „Sebilj”, żywcem przeniesiona z tysiąca i jednej nocy. Dopiero pod wieczór, gdy na opustoszałym placu ubywa turystów, zbierają się  przy niej starsze kobiety, przez gwar przebija się głos muezina z minaretów dziesiątek zabytkowych meczetów. Dopiero wtedy  udało mi  się odkryć prawdziwe, nieturystyczne oblicze miasta. Stare Sarajewo to arkadowe krużganki medres i meczetów, wąziutkie skrawki zieleni zajmowane przez zabytkowe nagrobki - skromne białe płyty, rywalizujące  ze sobą w wielkości wieńczącego je kamiennego turbanu. Zawodzi tu wyniesiona z Polski wiedza, powraca słowo  Orient - jakże wygodne wyjaśnienie naszej cywilizacji dla wszystkiego, co odmienne,  nieznane. Gdy sobie to uświadomimy, zdziwienie  budzi tylko fakt,  iż cywilizacje współistniały tu pokojowo, przenikały się wzajemnie. 

Bałkańska Jerozolima-raj utracony i odzyskany

Sarajewo widziane z góry, z Żuta tabinja (ottomańskiej „żółtej cytadeli”) nie jest zniszczone  ani podzielone, śródziemnomorska roślinność przechodzi w las minaretów ozdabiających brzegi doliny, śródmieście przyciąga wzrok eklektyzmem - neogotycka katedra  katolicka wygląda  jak skromny zbór kalwiński, sąsiadująca katedra prawosławna to wcielenie austriackiego  baroku, renesansową  synagogę sefardyjską zaprojektował potomek Maurów. Tajemnicze steczaki (bośniackie kamienie nagrobne) rozsiane po okolicznych wzgórzach dodają  do tej układanki jeszcze herezję  bogomiłów - syntezę zachodniego i wschodniego chrześcijaństwa. Nad centrum  nadal unosi się zapach kawy podawanej z rachatłukum (słodka galaretka) w kafanach - maleńkich  pijalniach kawy, tramwaje jeżdżą  po tej samej trasie,  co w 1885, gdy miasto  jako pierwsze w Europie uruchomiło sieć tramwajową, w oddali widnieje most projektu Eiffla, zlecenie uchylające mu drzwi do wielkiej kariery. Sielankę przerywa hałaśliwy trabant EUFORu, którym niemieccy  żołnierze obwożą swoje dziewczyny. Grupa muzułmańskich wyrostków, pijących nieopodal piwko -znacząca bośniacka modyfikacja islamu (głosząca że zakazu picia piwa prorok nie wymienił)  podgłaśnia  turbofolk, narodową hybrydę techno i ludowej tradycji muzycznej. Dawna wielokulturowość odeszła, miasto w obecnych granicach jest  w 87%  bośniackie, jedyna serbska dzielnica Dobrinja poraża biedą i ostrzelanymi fasadami domów. Obecne, jednolite etnicznie Sarajewo jest jednak sztucznym wymysłem  administracyjnym. 130 tyś Serbów mieszka we Wschodnim Sarajewie - „odrębnym mieście” już za granicą, w bośniackiej Republice Serbskiej. Przejeżdżając między nimi nie przekraczamy muru, czuje się jednak niechęć do  dialogu, brak współpracy między mieszkańcami „miast”. Milczenie wyjaśniają nagrobki schodzące w dół doliny wokół miasta - pomniki tysięcy ofiar oblężenia. Czy możliwy jest dialog, porozumienie w obliczu tragicznej przeszłości? Anegdota znajomego trzeźwo ocenia szanse takiego rozwiązania – „Punkt spotkań w mieście jest pod katedrą  katolicką, turyści siedzą na schodach, Bośniacy stoją, Serbowie zabierają się gdzie indziej –dawne Sarajewo powróci jeśli turyści zaakceptują nas, a my siebie nawzajem, kiedy staniemy razem” W ostatni wieczór w Sarajewie nie dotarło do mnie  nic z  tych słów. Dopiero w samolocie zdecydowałem, że  następnym razem w Sarajewie postaram się nie tylko usiąść z lodami na schodach, ale spróbuję także skłonić się do odrobiny refleksji. Jak na razie bowiem moje zrozumienie ograniczało się do kupna kawy i tradycyjnej sirnicy. Dobrze, iż byłem przynajmniej świadom, że picie kawy jest tu uznanym usprawiedliwieniem wszelkich spóźnień. Należy wszystkim życzyć możliwości takich wymówek, gdzieś na rogu  Bana Kulina i Kulovica.