Sarajewo, czyli espresso w Alei Snajperów
- Maciej Kraśniewski
Ile ci zapłacili żeby tam pojechać? Nie dasz się zabić w Alei Snajperów? Docinki towarzyszyły mi już od kilku tygodni. Bośnia i Hercegowina to przecież Azja w Europie, - zniszczona i niebezpieczna - słowem pełna egzotyka. Milorad- mój bośniacki znajomy, proszony o rozwianie obaw, prychnął tylko: „to miasto jest z inata”- nie poznasz go, dopóki ci na to nie pozwoli. Polubisz, jeśli zaakceptujesz inat.
W poszukiwaniu inata
Tajemniczy inat nie był bałkańskim materiałem budowlanym, programem odbudowy finansowanym przez UE, ani nawet potrawą. To stare bośniackie słowo oznacza opór, przekorę, niezmienność poglądów. Cechy te określają mentalność mieszkańców miasta od jego początków. Ich wcieleniem jest osławiony inat kuća - „dom przekory” - chałupinka kupca, który nie zgodził się na zburzenie jego domu pod budowę ratusza - „daru” imperium austro - węgierskiego dla nowej prowincji. Nie udało mu się wprawdzie wygrać z biurokracją, ale poniekąd swój cel osiągnął - na rozkaz władz jego warsztat przeniesiono dokładnie naprzeciwko - tuż za rzekę. Stoi tam zresztą do dziś. Ratusz zaś, chyba do dziś uważany za najpiękniejszą budowle XIX-wiecznego Sarajewa, wojna zmieniła w malowniczą ruinę. Wychylając się z jego tarasu widać jak na dłoni Miljaczkę, w bośniackich legendach magiczną rzekę niosącą z gór opowieści o ciężkim życiu górali, zatargach i krwawych vendettach. Czy to jej podszepty słyszał serbski uczniak Gawriło Princip, stojąc na moście Łacińskim, na rogu nabrzeża i uliczki Zelenih Beretki? Nie dowiemy się tego nawet na miejscu tragedii - tablica pamiątkowa ginie wśród kurzu, nie zauważają jej grupy turystów w pośpiechu wysiadających z tramwaju. Zapytany przechodzień wyjaśnia fenomen: „Sarajewo to przecież nie tylko wojna, nie będziemy zarabiać na trupach”. Niedaleko od miejsca tragedii rozpoczyna się labirynt starych secesyjnych uliczek. Ta część miasta powstała po austriackiej aneksji. Jej europejska architektura miała „ucywilizować” miasto, paradoksalnie jednak obecna tu ornamentacja wydaje się niepokojąco orientalna – dowód na to, że prawdziwego oblicza miasta nie sposób było ukryć nawet pod stylizowaną elewacją budynków. Stopniowo ciąg coraz węższych uliczek wciąga mnie w Bascarsije, zabytkową dzielnicę turecką.
Żerując na wyobrażeniu Zachodu o Wschodzie
„Nic nie sprzedaje się tak dobrze jak ludzkie marzenia”... Władze Sarajewa, postępują w myśl powyższej maksymy, posługując się orientalnym sztafażem lansują wizje miasta orientalnego, tureckiego - wizerunek całkowicie nie pasujący do stolicy słowiańskiego narodu. Mają jednak do tego prawo - choć o słowiańskiej cytadeli w tym miejscu napomyka się już w 1263 roku ( dokładnie jak o Warszawie), charakter Sarajewa tak naprawdę określił dopiero najazd Turków w 1429. Pierwszy gubernator prowincji Isa-Beg Isaković założył pod cytadelą w 1461 roku idealne muzułmańskie miasto . Pomyślne koleje losu miasta w szesnastym wieku pod rządami gubernatora Gazy Husrev Bega zaowocowały wzniesieniem meczetu Sułtana-bodaj najpiękniejszego w Europie oraz medresy - swoistego uniwersytetu filozofii sufickiej. Nic tak jednak nie kształtuje wyobrażenia o Sarajewie jako elemencie Orientu jak główny plac Bascarsiji - środek szuku, tradycyjnego wschodniego bazaru. Uwodzicielskie, skąpo odziane sprzedawczynie reklamują czadory (nikt w Bośni ich nie nosi, szczytem ortodoksji są tu chusty na głowach i luźne ubiory), w parterowych domkach stoły uginają się pod ciężarem kolorowych chust, miedzianych garnków, przedmiotów ozdobionych arabskimi ornamentami. Prawdziwości przydaje małemu Orientowi symbol miasta - fontanna „Sebilj”, żywcem przeniesiona z tysiąca i jednej nocy. Dopiero pod wieczór, gdy na opustoszałym placu ubywa turystów, zbierają się przy niej starsze kobiety, przez gwar przebija się głos muezina z minaretów dziesiątek zabytkowych meczetów. Dopiero wtedy udało mi się odkryć prawdziwe, nieturystyczne oblicze miasta. Stare Sarajewo to arkadowe krużganki medres i meczetów, wąziutkie skrawki zieleni zajmowane przez zabytkowe nagrobki - skromne białe płyty, rywalizujące ze sobą w wielkości wieńczącego je kamiennego turbanu. Zawodzi tu wyniesiona z Polski wiedza, powraca słowo Orient - jakże wygodne wyjaśnienie naszej cywilizacji dla wszystkiego, co odmienne, nieznane. Gdy sobie to uświadomimy, zdziwienie budzi tylko fakt, iż cywilizacje współistniały tu pokojowo, przenikały się wzajemnie.
Bałkańska Jerozolima-raj utracony i odzyskany
Sarajewo widziane z góry, z Żuta tabinja (ottomańskiej „żółtej cytadeli”) nie jest zniszczone ani podzielone, śródziemnomorska roślinność przechodzi w las minaretów ozdabiających brzegi doliny, śródmieście przyciąga wzrok eklektyzmem - neogotycka katedra katolicka wygląda jak skromny zbór kalwiński, sąsiadująca katedra prawosławna to wcielenie austriackiego baroku, renesansową synagogę sefardyjską zaprojektował potomek Maurów. Tajemnicze steczaki (bośniackie kamienie nagrobne) rozsiane po okolicznych wzgórzach dodają do tej układanki jeszcze herezję bogomiłów - syntezę zachodniego i wschodniego chrześcijaństwa. Nad centrum nadal unosi się zapach kawy podawanej z rachatłukum (słodka galaretka) w kafanach - maleńkich pijalniach kawy, tramwaje jeżdżą po tej samej trasie, co w 1885, gdy miasto jako pierwsze w Europie uruchomiło sieć tramwajową, w oddali widnieje most projektu Eiffla, zlecenie uchylające mu drzwi do wielkiej kariery. Sielankę przerywa hałaśliwy trabant EUFORu, którym niemieccy żołnierze obwożą swoje dziewczyny. Grupa muzułmańskich wyrostków, pijących nieopodal piwko -znacząca bośniacka modyfikacja islamu (głosząca że zakazu picia piwa prorok nie wymienił) podgłaśnia turbofolk, narodową hybrydę techno i ludowej tradycji muzycznej. Dawna wielokulturowość odeszła, miasto w obecnych granicach jest w 87% bośniackie, jedyna serbska dzielnica Dobrinja poraża biedą i ostrzelanymi fasadami domów. Obecne, jednolite etnicznie Sarajewo jest jednak sztucznym wymysłem administracyjnym. 130 tyś Serbów mieszka we Wschodnim Sarajewie - „odrębnym mieście” już za granicą, w bośniackiej Republice Serbskiej. Przejeżdżając między nimi nie przekraczamy muru, czuje się jednak niechęć do dialogu, brak współpracy między mieszkańcami „miast”. Milczenie wyjaśniają nagrobki schodzące w dół doliny wokół miasta - pomniki tysięcy ofiar oblężenia. Czy możliwy jest dialog, porozumienie w obliczu tragicznej przeszłości? Anegdota znajomego trzeźwo ocenia szanse takiego rozwiązania – „Punkt spotkań w mieście jest pod katedrą katolicką, turyści siedzą na schodach, Bośniacy stoją, Serbowie zabierają się gdzie indziej –dawne Sarajewo powróci jeśli turyści zaakceptują nas, a my siebie nawzajem, kiedy staniemy razem” W ostatni wieczór w Sarajewie nie dotarło do mnie nic z tych słów. Dopiero w samolocie zdecydowałem, że następnym razem w Sarajewie postaram się nie tylko usiąść z lodami na schodach, ale spróbuję także skłonić się do odrobiny refleksji. Jak na razie bowiem moje zrozumienie ograniczało się do kupna kawy i tradycyjnej sirnicy. Dobrze, iż byłem przynajmniej świadom, że picie kawy jest tu uznanym usprawiedliwieniem wszelkich spóźnień. Należy wszystkim życzyć możliwości takich wymówek, gdzieś na rogu Bana Kulina i Kulovica.