Tamil Nadu: jeszcze bardziej egzotyczne Indie
W Polsce niewiele mówi się o Indiach Południowych. Indie kojarzą się Polakom przede wszystkim z ich północną częścią: ze społecznością Ariów czy Mogołów, a przecież niewiele osób wie, że obie nacje były tak naprawdę najeźdźcami. Zanim Ariowie przebyli góry i ulokowali się na subkontynencie indyjskim, w dolinie Indusu kwitła już bardzo dobrze rozwinięta cywilizacja drawidyjska zwana cywilizacją doliny Indusu lub cywilizacją Harappy i Mohendżo-Daro, jej istnienie datuje się na ok. III-II tysiąclecie p.n.e. (jest to co prawda hipoteza ale obecnie przeprowadzane badania naukowe ją potwierdzają). W tym artykule chciałabym was zabrać właśnie do Indii Południowych do „Kraju Tamilów”, gdzie można znaleźć prawdziwe, rdzenne Indie z ich niesamowitą kulturą, historią oraz cudownymi legendami.
Przykładem takiego właśnie tajemniczego miejsca w Tamil Nadu jest Mahabalipuram (lub Mamallapuram) niegdyś główny port Pallawów - jednej z dynastii drawidyjskiej z VII-VIII w. – dziś niewielka wioska rybacka. Legenda głosi, że z siedmiu istniejących niegdyś świątyń pozostała tylko jedna zwana Świątynią Nadbrzeżną ( Jalashayana). Pozostałe pochłonął ocean. Ocalała świątynia jest jedną z najstarszych świątyń wznoszonych z bloków kamiennych. Zbudowana na początku VIII w. Świątynia Nabrzeżna jest pierwowzorem dla wielkich zespołów świątynnych wznoszonych lub przebudowywanych, aż do czasów współczesnych. Poświęcona jednemu z głównych bogów indyjskich – Śiwie - otoczona jest dziesiątkami posągów jego wierzchowca, byka Nandina.
Oprócz nadbrzeżnej świątyni mieszczą się tam inne liczne zabytki rzeźbiarskie z czasów dynastii Pallawów. Ich państwo, nastawione na handel i ekspansję morską miało w Mahabalipuram swój główny port. Na jego potrzeby, jako latarnię morską wykorzystywano świątynię Olakaneśwary, zbudowaną na wysokiej skale w VIII w. Na jej płaskim dachu rozpalano ogień, aby wskazywać statkom położenie portu. Do innych ciekawych świątyń tego miejsca należy mandapa Kryszny oraz pięć świątyń typu ratha, nazwanych imionami pięciu braci Pandawów (bohaterów Mahabharaty). Wszystkie wykuto z jednego bloku skalnego.
Wstęp do kompleksu świątynnego jest jak na warunki indyjskie drogi, bo wynosi 500 rupii (1 zł to ok. 15 Rs) dla turystów nie będących obywatelami Indii. Świątynie są całkiem dobrze widoczne z plaży, tak że jeśli ktoś nie chce przepłacać może podziwiać widoki na przykład z przybrzeżnej restauracji. Muszę przyznać, że jedzenie w Mahabalipuram jest przepyszne! Odwiedzając to miejsce trzeba koniecznie spróbować świeżych ryb i owoców morza, których nie sposób znaleźć nawet w najlepszej polskiej restauracji. Nie dosyć, że świeże i smaczne to jeszcze bardzo tanie.
Samo miejsce jest niezwykle urokliwe. Oprócz świątyń i cudownej kuchni znajduje się tam złocista, piaszczysta plaża, a otwarty ocean raz po raz wyrzuca na brzeg swe skarby. Jeden z nich, piękną, dużą muszlę, dostałam za butelkę Coca-Coli od dzieci z wioski.
Mahabalipuram to obecnie mała i cicha wioska. Przebywając tam odnosi się wrażenie, że czas stanął w miejscu,a wieki odmierzane są jedynie przez niszczycielską moc oceanu, który nie ubłagalnie pochłania tamtejsze zabytki. Można tak siedzieć i wpatrywać się w ocean godzinami. To niesamowite uczucie. Moim zdaniem jest to jedno z piękniejszych miejsc nad oceanem indyjskim jakie widziałam.
Kolejnym ważnym miejscem z punktu widzenia kultury i religii Tamilów jest Maduraj, gdzie znajduje się słynny kompleks Świątyń Minakszi (Minakszi Sundareśwara) poświęconych bogu Śiwie i jego małżonce, Parwati. Maduraj był stolicą kolejnej drawidyjskiej dynastii - Pandjów w VII-XIII w. n.e. Świątynia bogini Minakszi to najsławniejszy i największy obiekt kultowy w całym Tamil Nadu. Świątynia ta w tradycji hinduizmu południowego, śaktyzmu, uważana jest za jedno z 51 sławnych "miejsc mocy" (śaktipitha). Faktycznie przebywając na terenie świątyni czuje się moc i niesamowitą energię tamtego miejsca.
Kompleks świątynny zlokalizowany jest w centrum historycznej części miasta. Do głównej budowli prowadzi dwanaście monumentalnych bram (gopur), umieszczonych w trzech pierścieniach murów i pokrytych tysiącami malowanych rzeźb miejscowych władców i bóstw. Najwyższa z bram sięga 60 metrów. W środku znajdują się liczne świątynki i miejsca kultu tzw. mandiry. Mandir centralny poświęcony jest bogini Parwati w aspekcie Minakszi ( w tłumaczeniu z j. tamilskiego: „ta, która ma oczy w kształcie ryby”). Jej małżonkiem jest Śiwa Sundareśwara. Co roku bardzo uroczyście obchodzona jest tu rocznica zaślubin boskich kochanków, tzw. „Chitrai Purnima” przypadająca w kwietniu lub w maju). Obu tym postaciom poświęcone są dwa oddzielne zbiory obiektów sakralnych i dedykowanych im wewnętrznych pawilonów. Do miejsca gdzie znajduje się posąg Minakszi mają wstęp wyłącznie wyznawcy hinduizmu.
To, co najbardziej urzekło mnie w tej świątyni, to odczucie, że ona „żyje”. Na świecie można oglądać wiele wspaniałych budowli sakralnych, które niestety są martwe, pozbawione dawnej atmosfery duchowości i mocy. Natomiast Świątynia Minakszi wypełniona jest ludźmi, którzy przybywają tu z całych Indii Południowych by oddać cześć swym bogom. Warto pobyć tu trochę dłużej, by poprzyglądać się kapłanom odprawiającym ofiary tzw. pudże, polewającym posążki bogów wonnościami, mlekiem i stopionym masłem, ubierającym je w girlandy kwiatów, śpiewającym mantry; pielgrzymom odbywającym rytualną, oczyszczającą kąpiel w świątynnej sadzawce czy też licznym kupcom próbującym im sprzedać dary na ofiarę. W świątyni płoną ogniska i kadzidła tak, że powietrze wypełnia duszny a zarazem słodki zapach składanych ofiar. Wypowiadane w sanskrycie teksty mantr wbijają się w myśli niczym jakaś pierwotna, magiczna melodia, no i jeszcze te kolory... wszystko jest kolorowe począwszy od samych gopur po ubrania ludzi i bogów. Moim zdaniem, to miejsce to kwintesencja hinduizmu, tej jego bardziej egzotycznej i pierwotnej wersji.
Tamil Nadu posiada także swoje współczesne oblicze, jest nim jego stolica, Chennai, dawniejszy Madras (nazwę w 1996 r. zmieniono z brytyjskiej na tamilską). Miasto założyli Brytyjczycy w ramach działalności Kompanii Wschodnioindyjskiej. Na początku XVII w. zbudowali tam małą osadę, która spełniała funkcję portu przeładunkowego dla towarów wysyłanych do Anglii. Kilkanaście lat po założeniu faktorii Anglicy zbudowali w pobliżu istniejący do dziś Fort św. Jerzego, który miał strzec miasto przed grasującymi po Zatoce Bengalskiej piratami. W XVIII i XIX w. o świetnie prosperujące miasto portowe Anglia walczyła z Francją, ostatecznie wygrali Brytyjczycy, którzy uczynili je jednym z najważniejszych ośrodków swego imperium w Azji. Po wyzwoleniu spod okupacji brytyjskiej Madras nadal prężnie się rozwijał. Dziś jest największym ośrodkiem handlowo-przemysłowym w Indiach południowych.
Chennai, to także największy w Indiach, obok Bollywood i Tollywood, ośrodek przemysłu filmowego, nazywany Kollywoodem. Kino tamilskie znacznie różni się od swego bollywoodzkiego brata, a raczej siostry. Jest to bowiem kino dla mężczyzn, prawdziwych mężczyzn. Jest w nim mnóstwo scen akcji, walk i rozlewu krwi. Każdy „prawdziwy” tamilski mężczyzna powinien posiadać wąsy, im bujniejsze tym lepsze. Efekt jest komiczny bowiem tamilski super bohater to najczęściej pulchny, pyzaty mężczyzna o twarzy dziecka, w dodatku z wąsami! Każdej osobie, która odwiedzi Chennai polecam pójście do kina, wrażenia gwarantowane.
Tamilowie bardzo cenią sobie tradycję i dbają o rozwój własnej unikatowej kultury. Chennai jest więc centrum kultury i myśli tamilskiej. Znajdują się tu liczne ośrodki naukowe, religijne, artystyczne, polityczne i społeczne. Przebywając w Chennai miałam okazję spędzić trochę czasu na tamilskim Uniwersytecie Madraskim (University of Madras). Razem z koleżankami z indologii szukałyśmy materiałów do naszych prac magisterskich. Ja pisałam o Tamilskich Tygrysach i konflikcie tamilsko-syngaleskim na Sri Lance. Jak się okazało temat ten jest bardzo drażliwy dla Tamilów indyjskich (pomimo, że Tamilowie prywatnie wspierają walkę swych braci z południa, to jednak otwarcie boją się do tego przyznawać, po tym jak Tygrysy zabiły w zamachu terrorystycznym premiera Indii Rajiva Gandhiego). Wszystkie moje pytania o LTTE (Liberation Tigers of Tamil Eelam) były przyjmowane z zażenowaniem lub zbywane. Postanowiłam więc przejrzeć zbiory tamtejszej biblioteki uniwersyteckiej. Przedzierając się przez tumany kurzu, wypisując mnóstwo różnych dziwnych kart bibliotecznych i czekając godzinami na dostarczenie wybranej książki, usiłowałam znaleźć choć jedno współczesne dzieło poświęcone Tygrysom lub wojnie na Sri Lance, bezskutecznie. Znalazłam tylko kilka starych prac o Cejlonie z okresu brytyjskiego. Fakt ten mnie trochę zaskoczył, bo wydawało mi się, że środowisko akademickie powinno być bardziej otwarte, jak się okazało nie jest. W każdym razie pobyt na uniwersytecie tamilskim był ciekawym doświadczeniem. Natomiast moja koleżanka Ania pisała pracę o Periyarze, największym bodajże polityku i działaczu społecznym Południa Indii. W związku z tym udałyśmy się do Centrum Periyara na spotkanie z jego przedstawicielami. Fakt, że jesteśmy białe, z Europy i piszemy prace o Periyarze sprawił, że otworzyły się przed nami drzwi do czołowych polityków tamilskich. Miałyśmy zaszczyt zjeść lunch z głową partii DK (Dravida Kazhagam) w ekskluzywnym klubie Cosmopolitan Club. (Ale o tym można, by było napisać osobny artykuł.) To co mnie najbardziej zaskakuje w Indiach Południowych, to otwartość tamtych ludzi, serdeczność i ogromna gościnność nie spotykana tak często w Indiach Północnych.
Jak większość indyjskich miast Chennai jest przeludnione, głośne i zaśmiecone ale według mnie najbardziej egzotyczne. Miasto leży nad samym oceanem, ponieważ jest już blisko równika, panuje tam iście tropikalny klimat. Jest bardzo gorąco i bardzo wilgotno. Człowiek przez cały czas jest mokry od potu. W związku z tym trzeba pamiętać, by stale nosić ze sobą butelkę wody i regularnie pić, by nie odwodnić organizmu. Dla ochłody warto wybrać się do XVI-wiecznej katedry św. Tomasza Apostoła. Jest to piękna neogotycka budowla słynąca z tego, że znajdują się w niej relikwie św. Tomasza, jednego z pierwszych apostołów. Później polecam spacer po pobliskiej Marina Beach. Jest to długa, szeroka plaża, niestety bardzo zatłoczona i bardzo brudna. Niewiele osób się tam kąpie, bo fala jest wysoka i niebezpieczna. Plaża służy głównie za targ, gdzie na licznych straganach można kupić różne kiczowate pamiątki.
Będąc w Chennai koniecznie trzeba spróbować tamtejszej kuchni. Kuchnia południowo indyjska jest najostrzejsza w całych Indiach. Osoby o wrażliwym żołądku muszą bardzo uważać. Ja wspominam swoje pierwsze doświadczenia z kuchnią południowo indyjską jako nieustanny płacz. Bez pomocy chusteczki nie byłam w stanie zjeść ani jednego posiłku, łzy same cisnęły mi się do oczu, gdy czułam jak ogień pali mnie od środka. Na szczęście po tygodniu płacz ustąpił:) Osobiście polecam tradycyjne południowo indyjskie thali podawane na liściu bananowca, które składa się z ryżu i różnych pikantnych warzywnych przystawek. Je się rękoma, należy przy tym pamiętać, by zawsze używać tylko prawej ręki, bo lewa uważana jest za nieczystą. Po daniu głównym warto napić się świeżo wyciskanego soku z mango lub ananasa (bez lodu, bo ten robi się z wody z kranu) lub spróbować lassi – indyjskiego przysmaku przygotowywanego z gęstego, naturalnego jogurtu. Ten napój naprawdę przynosi żołądkowi ulgę po ognistym posiłku.
Z noclegiem nie ma najmniejszego problemu, w mieście jest mnóstwo hoteli i hotelików w przystępnych cenach. Nie dziwcie się jednak, gdy biorąc prysznic poczujecie słoną wodę. Tańsze hotele z powodu braku słodkiej wody często serwują swym gościom wodę prosto z oceanu.
Po mieście najlepiej poruszać się motorową rikszą, która jest tania i szybka. Dla odważnych polecam jazdę miejskim autobusem (kilka groszy za bilet). Problemem mogą tu być jednak napisy, głównie w języku tamilskim.
W Tamil Nadu warto także odwiedzić Tanjavur z przepiękną pochodzącą z XI wieku Świątynią Brihadiśwary, Kańcipuram jedno z pięciu najważniejszych sanktuariów śiwaickich, zwłaszcza by zobaczyć świątynię Ekambaranatha, Ćidambaram kolejne sławne miasto dzięki jednej z najważniejszych świątyń śiwaickich poświęconych Nataradży - Tańczącemu Śiwie czy też Nilgiris – Góry Błękitne słynące z plantacji herbaty i niezwykle ciekawych plemion je zamieszkujących.
Na koniec kilka przydanych wskazówek dla osób pragnących udać się do Tamil Nadu:
- Najlepsza pora na odwiedziny to miesiące od października do marca, później robi się bardzo gorąco i wilgotno.
- Przed podróżą warto się zaszczepić od żółtaczki i chorób tropikalnych, warto także zaopatrzyć się w leki przeciwko malarii i chorobom żołądka oraz zabrać coś na komary, polecam sprawdzony zapachowy sztyft do kontaktu, można wtedy spokojnie przespać całą noc przy otwartym oknie.
- Na miejscu należy pamiętać, by pić wodę tylko z butelki, najlepiej ze szklanej bo plastikowe są często podrabiane.
- Jeśli zdecydujemy się jeść ręką to używamy tylko prawej, prawą ręką także się witamy i podajemy Tamilom przedmioty (wizytówki, jedzie, prezenty).
- Wypada dla własnego bezpieczeństwa i wygody uszanować lokalne zwyczaje odnośnie ubioru, chodzi tu szczególnie o kobiety. Najlepiej, by ubiór zakrywał całe nogi i ramiona.
- W podróży pociągiem przydaje się kłódka, którą przypina się bagaż do specjalnych haków, by uniknąć kradzieży.
- Najlepiej, najwygodniej i najtaniej po Indiach podróżuje się pociągiem. Indie mają bardzo dobrze rozbudowany system komunikacji kolejowej. Można także przemieszczać się różnej klasy autobusami. W miastach lepiej poruszać się rikszą lub wynająć taksówkę. Nie polecam wynajmowania samochodu, bo poza tym, że ruch jest lewostronny to Hindusi jeżdżą bez przestrzegania jakichkolwiek zasad ruchu.
- Wybór hoteli i miejsc noclegowych jest ogromny. Można spać zarówno w luksusowych pałacach, wtedy płaci się odpowiednio wysokie ceny, jak i w tanich ale schludnych hostelach, gdzie za noc płaci się ok. 20/30 zł. Ja zawsze korzystam z przewodnika „Lonely Planet”, który daje bardzo rzeczowe i wiarygodne informacje odnośnie hoteli, restauracji, komunikacji i atrakcji turystycznych odwiedzanych miejsc.