W moskiewskim świecie
"Wielu Rosjan nienawidzi Moskwy i dlatego tam żyje" - w tym właśnie zdaniu z piosenki rosyjskiego zespołu rockowego DDT kryje się nutka zniechęcenia do Moskwy, a może nawet zadumy nad fenomenem niszczycielskiego wpływu metropolii na psychikę ludzką.
Pod powierzchnią
W metrze zaczynam rozumieć porządek panujący w Moskwie. Jego strażnikiem jest pociąg przyjeżdżający co trzydzieści sekund. I niemalejące tłumy ludzi celnie wymierzających miejsce zatrzymania się pojazdu. Złe wymierzenie równa się wypadnięciem z obiegu. Może w ogóle nie wsiądzie się do pociągu? Albo czeka nas jazda na stojąco? I tak mamy zaczynać dzień? Więc trzeba się trochę „rozepchać“ na boki. Taka jest pierwsza afirmacja na początek dnia.
W metrze jest ciekawie. Na atmosferę w nim składają się nie tylko ludzie złaknieni miejsc siedzących, ale ściany zapełnione freskami i stylowe żyrandole. Tak jakby chciano uświęcić chwile pędzenia w swoim kierunku i w swoich sprawach.
I w moskiewskim metrze głównie się walczy. Do boju zagrzewają freski partyzantów, bojowników o lepszą przyszłość - przodowników pracy, i znowu partyzantów. Czasami z szyku bojowego wyskakują ochotnicy i chłopak poznany na stacji metra Partizanckaja pomaga nieść ciężką torbę.
Znajdują się bardziej drastyczne symbole walki, minionej nieodwracalnej w skutkach. Do pociągu wjeżdża na kilkucentymetrowej platformie zamiast na wózku inwalidzkim młody mężczyzna bez munduru, ale z odznaczeniami. Bez nóg.
Na powierzchni
Po przejściu około dwóch kilometrów korytarzami można wydostać się na powierzchnię. O! Tu wcale nie jest bezpieczniej. Bezpańskość obyczajów daje o sobie znać. Trzeba odrzucić stare myślenie i przekuć je w nowe. A zatem na przejściu dla pieszych nie tylko się uważa, ale się także pokornie czeka. Nie po aby się ktoś łaskawie zatrzymał i pozwolił przejść, ale po to aby samoistnie za sprawą zwykłej reguły, że kiedyś przecież musi nadejść te paręnaście sekund, podczas których nie przejedzie żaden samochód. A niespodziewana uprzejmość jakiegoś kierowcy wbija w zdumienie. (Jak głosi plotka rozpasanie kierowców można tłumaczyć brakiem nadzoru nad wydawaniem prawa jazdy).
Na zakończenie
Ale idę dalej. Gdzieś się jednak unosi duch słowiańskiej duszy. Niewidzialny, z rozcieńczoną aurą. Można go spotkać w typowo rosyjskich twarzach ludzi przechodzących obok. W muzyce zespołu młodzieżowego na Nowym Arbacie, który pobrzękuje w piątkowy wieczór.
W tym ukrytym czarze Moskwian. Czasami skrywanym za gburowatością. A tęsknota za dawnym blaskiem imperium kryje się w zmęczonych oczach przechodniów.
Wiele zaprzecza temu, że Związek Radziecki się rozpadł. Albo rozpadł się, ale jego istnienie zostało przyjęte jako dziedzictwo narodowe? Wątpliwości są tu jak najbardziej uzasadnione. Budzą się one po przejściu przez miasto pełne symboli, zdawać by się mogło minionego systemu. Na budynku dworca jarosławskiego widnieje sierp i młot. Nieopodal zaś stoi dumnie wyprostowany Lenin. Niby nic, a stwarza pozory starego ładu. Niby nic, a nie dziwi widok emerytów śpiewających pieśni socjalistyczne niedaleko od Placu Czerwonego. Trzymają w ręku czerwony sztandar. Czasami przysiadają sobie na ławeczce. Tak jak zwykli czynić to emeryci. Flagę od czasu do czasu też trzeba zwinąć.
W Moskwie może dziwić pewna opieszałość, powolność ruchów, a jednocześnie szybkość życia i relacji międzyludzkich. W metrze żebrząca staruszka otrzyma niemal od każdego podróżnego sto rubli, a tak zwyczajnie między ludźmi nie czuć ciepła. Takiej zwykłej ludzkiej serdeczności trzeba szukać tam jak niegdyś Diogenes szukał ze świecą człowieka. Ale przychodzi czasem. I wtedy naprawdę wzrusza.
Można także przyjąć, że Moskwa to nie Rosja. Że w innych rejonach Federacji ludzie są inni. Może i tak jest. Nie wiem. Bułat Okudżawa śpiewał o Włodzimierzu Wysockim, że ten tak jak umiał tak i żył, a bezgrzesznych nie zna natura. Chcę też tak widzieć Moskwę.