Ruch separatystyczny w Belgii: lew kontra kogut
W ciągu ostatnich siedmiu lat Belgowie głosowali sześciokrotnie. Ostatnia dekada to ciągła kampania polityczna, dla której tło stanowią upadające gabinety.
Na językach
22 kwietnia tego roku po raz kolejny rząd belgijski podał się do dymisji na skutek sporów trawiących koalicję. Tydzień później Filip Dewinter, lider flamandzkich separatystów z Vlaams Belang, uznał, że jedynym rozwiązaniem dla jego kraju jest uzyskanie niepodległości przez Flandrię, czytaj: rozpad państwa. Konflikt jak zwykle stoi w językowo-kulturowych butach, tych w których Belgia maszeruje od początków swego istnienia.
Przelatując ponad starożytnością, kiedy jej dzisiejsze tereny, zamieszkiwane wówczas przez ludy germańskie i celtyckie, zostały poddane romanizacji wraz z ich podbojem przez Rzymian, dochodzimy do okresu panowania Franków. Wtedy właśnie na północy osiedliła się ludność germańska a na południu romańska. Oto czas, który podzielił obszar a jego owoce spadają do dziś. Terytorium to często zmieniało władców: byli Francuzi, Hiszpanie wreszcie Niemcy, by na początku XIX w. połączyć się w Królestwo Niderlandów. Komitywa nie trwała długo, bo w 1830 r. rewolucja belgijska doprowadziła do oddzielenia się Flandrii i Walonii i powstania niepodległego państwa. O problemach, z jakimi będzie się ono musiało zmierzyć, mieszkańcy mieli się dopiero dowiedzieć.
Konstytucja, uchwalona w rok po rewolucji, nadawała status oficjalny językowi Oświecenia. Francuskim mówiła tutejsza burżuazja – zarówno walońska jak i flamandzka, która spijała właśnie śmietanę niepodległości uzyskanej przy aprobacie Francji, Prus i Wielkiej Brytanii. Pozostała część ludności posługiwała się dialektami (waloński, pikardyjski, lotaryński) albo niderlandzkim w odmianach regionalnych (flamandzkiej, brabanckiej lub limburskiej), na które elita nie zwracała większej uwagi. Postrzegała swój język jako narzędzie odróżniające ją od Holandii, w oparciu o który nowy kraj budował swoją tożsamość. Pomijanie dialektów, którymi posługiwała się większość ludu doprowadziła później do pierwszych ostrych tarć i zapoczątkowała trwającą do dziś niechęć Flamandów do francuskiego. Księża z północnej części kraju zaczęli wzywać do kulturowego oporu. Na tej pożywce wyrósł wtedy, w 1848 roku, istniejący do dziś ruch flamandzki, który umocnił się w czasach pierwszej wojny światowej. W ciągu następnych dziesięcioleci wzmocnił się on na tyle, że pod jego wpływem parlament pod koniec XIX wieku uchwalił serię ustaw; nastąpiło prawne uznanie dwujęzyczności w tym kraju. Od początku ubiegłego wieku większość Flamandów domagała wzmocnienia pozycji swojego języka, doprowadzając w 1921 r. do wprowadzenia zasady jednojęzyczności terytorialnej i utworzenia trzech regionów językowych. Ostatecznie w drugiej połowie XX w. rząd ustalił granicę językową między Flandrią a Walonią a także przewidział ułatwienia językowe dla Flamandów i Walonów zamieszkałych w gminach mieszanych. W tym kontekście warto odnotować kryzys polityczny, w którym udział wziął francuskojęzyczny Uniwersytet w Leuven, umiejscowiony we Flandrii. Manifestacje tamtejszych intelektualistów doprowadziły do powstania nowego ośrodka w Walonii, pod nazwą Lovain-la-Neuve. Wisienką na torcie oświaty stało się utworzenie odrębnych ministerstw edukacji dla Walonii i Flandrii. Dziś, według szacunkowych danych, wśród 10 mln mieszkańców Belgii 60 proc. posługuje się językiem niderlandzkim, 40 proc. – francuskim, a nieznaczna liczba, bo około 67 tys. osób, to ludność niemieckojęzyczna. Jednak tutaj różnice się nie kończą.
Gospodarka głupcze!
Wzajemna niechęć ma również podłoże gospodarcze. W XIX i pierwszej połowie XX wieku to Walonia dominowała w Belgii pod względem rozwoju przemysłowego, głównie dzięki górnictwu i metalurgii. Stała się wówczas potęgą w skali światowej. Przepaść między walońską elitą a uciskanymi Falmandami pogłębiał się. Wszystko zmianiło się pod II wojnie światowej. Odtąd to Flandria zaczęła rozwijać skrzydła, korzystając z koniunktury. W tym okresie górnictwo i metalurgia przeżywały kryzys, a północna część kraju przyciągała inwestycje tzw. nowych technologii. Południe doświadczyło masowego bezrobocia, które dotknęło przede wszystkim największe ośrodki przemysłowe jak Charleroi i Liege. Stały się teraz tłem dla błyszczących miast północy. Rząd Walonii uświadomili sobie różnicę interesów, jak również zagrożenie ze strony unitaryzmu, który doprowadzał do reform gospodarczych wprowadzanych w imię rozwoju północy. Dodatkowym zagrożeniem była przewaga liczebna Flamandów, co sprowadzało mieszkańców części południowej na margines polityki. Pojawił się pomysł autonomii gospodarczej.
Spór o stolicę
Region stołeczny stoi pośrodku. Choć znajduje się we flamandzkiej Brabancji (to bolączka Walonów), to większość jej ludności mówi po francusku (co niepokoi Flamandów). Ci ostatni uznali, że trzeba zabezpieczyć granice stolicy, aby język ich przeciwników nie rozpełznął się po okolicznych gminach. Na protest Walonów wobec tego pomysłu, który uznali za jawną dyskryminację, nie trzeba było długo czekać. To oni rozsypują szkło i gwoździe na trasie przejazdu rowerzystów, którzy co roku okrążają Brukselę wymachując flagami Flandrii. Południowcy chcą zakończyć te obchody w prosty sposób: budując korytarz łączący stolicę z Walonią. Miałby się ciągnąć wzdłuż podbrukselskej gminy Uccle. Flamandowie, którzy z jednej strony cieszą się ze zbliżającego się podziału kraju, widzą w tym pomyśle próbę zawłaszczenia regionu stołecznego, który, ze względu na unijne instytucje, jest najbardziej prestiżowym w całej Belgii, co wiąże się ze sporymi wpływami podatkowymi. O ile kwestie kulturowe dają punkt Walonom, to z gospodarką jest nieco inaczej. Tutaj Bruksela niekoniecznie sprzyja rządom południa. Opływająca w bogactwo północ przyciąga ją bardziej niż widok walońskiej arystokracji biedniejącej w otoczeniu pozamykanych hut.
Belgia federalna
Ta wielość konfliktów doprowadziła w 1993 r. do federalizacji, która nadała szeroką autonomię wszystkim trzem regionom kraju. Prerogatywy dotyczą zarówno władzy wykonawczej jak i ustawodawczej w takich dziedzinach jak polityka społeczna, gospodarcza, rolnictwo, handel zagraniczny, mieszkalnictwo i finanse. Każdy region ma swoją flagę i hymn.
Szybko pojawiły się przepisy wypływające z owej autonomii. Rada jednej z podbrukselskich gmin przyjęła na przykład prawo, zgodnie z którym nabywcami ziemi będą tylko osoby mówiące po niderlandzku lub chcący się tego języka nauczyć. W podobnym duchu przemawiało prawo socjalne przyznające mieszkania tylko osobom niderlandzkojęzycznym. Przykładów jest oczywiście więcej i sięgają coraz dalej jak na przykład zakaz wstęp francuskojęzycznych dzieci na niektóre place zabaw. Krytyka takich przepisów przez ONZ niewiele zmienia.
Reformy federalistyczne doprowadziły do daleko posuniętej separacji życia politycznego Flamandów i Walonów. Ci pierwsi zainteresowani byli dalszym transferem kompetencji na szczebel wspólnot i regionów, zaś ci drudzy chcieli większych środków finansowych. Obywatele poszczególnych regionów nie bardzo interesują się tym co dzieje się po przeciwnej stronie granicy językowej i obserwują głównie swoje partie. Jedyne rozwiązania, które spotykają się z ich uwagą to te bardziej radykalne, głównie spod znaku separatystów z Vlaams Belang albo ostatniego zwycięscy wyborów Nowego Sojuszu Flamandzkiego (N-VA)
Z tymi ostatnimi centrowi Chrześcijańscy Demokraci i Flamandowie ( CD&V) stworzyli blok, który upadł w kwietniu tego roku. Jednak spór na tle społecznym doprowadził do kryzysu, sytuując w samym centrum konfliktu dwujęzyczny okręg wyborczy Brussels-Halle-Vilvoorde (BHV). Właściwie on sam nigdy nie był podzielony, ale dziś został symbolem konfrontacji pomiędzy Walonią a Flandrią. W czerwcowych wyborach N-VA odniosła wielki sukces zdobywając 27 miejsc w 150-osobowym parlamencie, jednak do dziś, po ponad 4 miesiącach, które upływnęły od wyborów parlamentarnych, partie obu regionów nie utowrzyły rządu. Impas polityczny trwa w najlepsze pomimo zgody frankofonów na przeniesienie na poziom tworzących belgijską federację regionów i wspólnot językowych kolejnych kompetencji: w dziedzinie zdrowia, zatrudnienia, obrony cywilnej, zasiłków społecznych czy turystyki. Niezgoda dotyczy także finansowania regionów, w tym zadłużonej stolicy.
Obserwatorzy zwracają uwagę na pogłębiające się nastroje separatystyczne. Wskazują oni na 38 proc. mieszkańców Flandrii, którzy czują się przede wszystkim Flamandami i tylko 39 proc. ogółu społeczeństwa, która utożsamia się z Belgią. Wśród Walonów nastroje są nieco łagodniejsze, jednak także w tej części słychać głosy popierające autonomię. Dziś jeszcze procedury, które wymagają zgody obu grup ludności na zmiany struktury państwa, nadal utrudniają niektóre posunięcia, co nie znaczy, że są one wykluczone. Co prawda nie wszyscy Belgowie chcą podziału kraju według granicy lingwistycznej. Niedawny kryzys polityczny zmobilizował obywateli, którzy zebrali prawie 150 000 podpisów a 50 000 Flamandów i Walonów wyszło na ulicę poprzeć ideę jedności kraju. Podkreślają oni, że konflikt nie dotyczy wszystkich mieszkańców, a napędzany jest często przez media i polityków.
Od 1 lipca pozbawiona rządu Belgia sprawuje unijną prezydencję. Kiedy od nowego roku jej miejsce zajmą Węgry a impas będzie trwał nadal, zapewne rozpisane zostaną nowe wybory, nie wiadomo tylko czy ich wynik pozwoli na ustabilizowanie styuacji w kraju. Tutaj pojawia się konkluzja wielu komentatorów: ten młody raczej nie zajmie miejsca na mapie Europy w 200. rocznicę swojego istnienia.