Przemówienie lidera Hezbollahu? Ważne, ale nie przełomowe
Sekretarz generalny Hezbollahu Hassan Nasrallah wygłosił długo wyczekiwane przemówienie na temat wojny między Hamasem i Izraelem. Z pewnością zawiedzeni mogli być wszyscy oczekujący pełnego zaangażowania libańskiego ugrupowania w ten konflikt, natomiast wystąpienie Nasrallaha i tak zawierało kilka interesujących wątków.
Partia libańskich szyitów pokazała, że sprawnie posługuje się współczesnymi mediami i umie budować napięcie. Hezbollah w tygodniu poprzedzającym przemówienie swojego lidera opublikował zapowiadające je trzy materiały filmowe. Na jednym z nich można było między innymi zobaczyć Nasrallaha naciskającego przycisk, co chociażby w kontekście arsenału rakietowego „Partii Boga” mogło zostać przez wielu odebrane jako zapowiedź jej pełnego zaangażowania w kolejną odsłonę konfliktu izraelsko-palestyńskiego.
Zaangażowani, ale nie do końca
Nic takiego jednak nie nastąpiło, zresztą zgodnie z oczekiwaniami komentatorów zajmujących się tematyką bliskowschodnią. Wręcz przeciwnie, Nasrallah w pewnym stopniu zdystansował się nawet od trwającej wojny. Podkreślił bowiem, że przeprowadzony 7 października atak Hamasu na Izrael był samodzielnie zaplanowany przez palestyńską organizację i jest przede wszystkim sprawą samych Palestyńczyków. Nie ma on więc „żadnego związku z kwestiami regionalnymi i międzynarodowymi”.
Oczywiście nie mógł całkowicie odciąć się od zaangażowania w konflikt. Przypomniał, że już dzień po rozpoczęciu przez Hamas operacji „Powódź Al-Aksa”, jego ugrupowanie w ramach solidarności z bombardowaną Strefą Gazy rozpoczął ataki na cele należące do Izraelskich Sił Obronnych (IDF). Trwają one do dzisiaj i zdaniem sekretarza generalnego Hezbollahu są one „znaczące” (do piątku w izraelskich atakach odwetowych zginęło 57 libańskich bojowników), a „to jeszcze nie koniec”. Same w sobie są zresztą wsparciem dla Hamasu, bo Izraelczycy obawiając się ataków ze strony Hezbollahu musieli przerzucić sporą część swoich sił właśnie na izraelsko-libańską granicę.
Nasrallah ostrzegł jednocześnie Izrael przed atakiem na Liban, nazywając taką decyzję „największym błędem” jaki mogłyby popełnić władze w Tel Awiwie. Na razie IDF odpowiada na ataki ze strony Hezbollahu głownie atakami lotnictwa na wybrane cele na terytorium Libanu. Obecne starcia między Izraelczykami i Libańczykami uważane są tym samym za najbardziej krwawe od wojny z 2006 roku, ale nadal mają one mocno ograniczony zasięg.
Ameryka ważniejsza
Po przemówienia szefa „Partii Boga” nadal nie wiadomo, jakie działania Izraela spowodowałyby pełne zaangażowanie ugrupowania w konflikt. Nasrallah co prawda groził Izraelczykom i wypominał im bombardowanie cywilów w Strefie Gazy, tym niemniej nie nakreślił żadnych konkretnych „czerwonych linii”, a akurat tego po jego wystąpieniu można było rzeczywiście oczekiwać.
Interesujący był natomiast fakt, że poświęcił on tak wiele miejsca Stanom Zjednoczonym. Zdaniem Nasrallaha to właśnie one odpowiadają za cywilne ofiary konfliktu i to od nich zależy zakończenie trwającej wojny. W amerykańskim wsparciu upatrywał dodatkowo rzeczywistej słabości Izraela. Lider libańskich szyitów uważa, że „amerykańscy generałowie pospiesznie włączyli się w tę wojnę”, bo tylko kierując swoje okręty wojenne w okolice Izraela mogli zapobiec porażce swojego sojusznika.
Słowa szefa Hezbollahu wyraźnie współgrają z retoryką Iranu. Jego przywódcy także starają się deprecjonować sam Izrael, przerzucając odpowiedzialność za katastrofę humanitarną w Strefie Gazy na Amerykę. Między innymi w ten sposób starają się wywierać presję na amerykańskie władze, aby powstrzymały izraelską ofensywę zanim siły IDF wejdą w głąb palestyńskiej enklawy.
Hamas (nie) jest sam
Z pewnością rozczarowani wystąpieniem sekretarza generalnego Hezbollahu mogą być liderzy Hamasu. Nasrallah dał w nim wyraźnie do zrozumienia, że jest gotowy na eskalację walk z Izraelczykami, ale jego ugrupowanie samo raczej nie będzie do tego dążyć. Najważniejsze z punktu widzenia Hamasu było jednak stwierdzenie, iż trwająca wojna jest „czysto palestyńska” i odpowiedzialność za jej przebieg ponoszą przede wszystkim palestyńscy bojownicy.
Tym samym palestyńscy islamiści mogli liczyć głównie na pochwały ze strony szefa libańskiego ugrupowania. Najbardziej znaczące było w tym kontekście porównanie „Powodzi Al-Aksa” do wojny z Izraelem prowadzonej przez Hezbollah w 2006 roku, uważanej zresztą za ogromne osiągnięcie szyickiej partii. Było ono poniekąd mocno wyolbrzymione, bo siły izraelskie przedostają się coraz mocniej w głąb Strefy Gazy, gdy tymczasem siedemnaście lat temu IDF nie udało się zająć żadnej znaczącej miejscowości na libańskim terenie przygranicznym.
Wydaje się, że „Partia Boga” rzeczywiście liczy na efekty nacisku ze strony społeczności międzynarodowej, coraz głośniej krytykującej Izrael za cywilne ofiary jego ofensywy. Przerwanie operacji przez izraelską armię byłoby równoznaczne z przetrwaniem Hamasu, a więc militarne skrzydło Hezbollahu nie musiałoby otwierać „frontu libańskiego” w celu ratowania swojego palestyńskiego sojusznika.
Uspokojenie Libanu
Libański premier Nadżib Mikati kilka dni przed przemówieniem Nasrallaha zapewniał, że stara się przeciwdziałań przystąpieniu Hezbollahu do wojny Hamasu z Izraelem. Tymczasowy szef rządu chwalił swoich koalicjantów za „racjonalne i mądre” zarządzanie dotychczasowymi potyczkami z izraelskim wojskiem, ale ostrzegał przed skutkami pełnego zaangażowania w konflikt.
Wciągnięcie Libanu do wojny byłoby katastrofą dla kraju, który już bez tego mierzy się z ogromnymi problemami. Od czterech lat władze w Bejrucie nie mogą poradzić sobie z następstwami kryzysu finansowego, a z powodu politycznych podziałów od ubiegłego roku parlament nie może wybrać prezydenta. Według sondażu opublikowanego w październiku przez sprzyjający Hezbollahowi dziennik „Al-Akhbar”, 80 proc. Libańczyków pozytywnie odnosi się do samego ataku Hamasu na Izrael, ale tylko jedna trzecia popiera rozpoczęcie wojny z Izraelem.
Wystąpienie Nasrallaha było więc obliczone także na uspokojenie libańskiej opinii publicznej, która z wymienionych wyżej powodów nie jest zainteresowana kolejnym konfliktem. Tak naprawdę nikt nie może być jednak do końca pewien, jak ostatecznie zachowa się Hezbollah. Kolejne przemówienie jego lidera zaplanowano na 11 listopada, a w tym czasie jeszcze wiele może się zmienić.
Maurycy Mietelski
fot. Wikimedia Commons