Amerykańskie wybory prezydenckie 2020: szanse na reelekcję Donalda Trumpa
Wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych tradycyjnie odbywają się we wtorek po pierwszym poniedziałku listopada. W 2020 roku przypadną na 3 dzień tego miesiąca. Zmierzą się w nich: z nominacji partii republikańskiej obecnie urzędujący prezydent Donald J. Trump, a z ramienia partii demokratycznej Joseph R. Biden. Kandydatami na wiceprezydentów są zaś odpowiednio: Mike Pence oraz Kamala Harris.
Wybory światowego przywódcy w cieniu koronawirusa
Pandemia wirusa SARS-CoV-2 z pewnością będzie miała znaczący wpływ na wybory w Stanach Zjednoczonych. W sferze niewiadomych pozostaje jednak kwestia, jak duże będzie to oddziaływanie i czy termin 3 listopada zostanie utrzymany? Wybory zaplanowane są już na najbliższy wtorek, zdawać by się więc mogło iż jedynie kataklizm doprowadzić może do ich odwołania lub przełożenia. Szczególnie, że już we wrześniu rozpoczęło się głosowanie korespondencyjne w niektórych stanach. Na poziomie ogólnokrajowym dzienna liczba nowych zachorowań nie spada poniżej poziomu 20 tys. przypadków, a „druga fala” pandemii w Stanach zatacza coraz szersze kręgi w porównaniu do pierwszej. 30 października zanotowano blisko 100 tysięcy nowych zachorowań, co dla USA stanowi niechlubny rekord w tym względzie.
Przełożenie wyborów w Stanach Zjednoczonych jest możliwe, ale tylko teoretycznie. Kwestia ta leży bowiem w gestii Kongresu, który zadecydować mógłby o tym ze względu właśnie na rozprzestrzeniającą się ze zdwojoną siłą pandemię, uniemożliwiającą bezpieczne przeprowadzenie procesu wyborczego. W takim wypadku oprócz zmiany terminu wyborów Izba Reprezentantów wraz z Senatem mogłaby się zastanowić również nad wprowadzeniem głosowania korespondencyjnego w całym kraju. Byłoby to oczywiście szaleństwo, które mogłoby doprowadzić do chaosu organizacyjnego oraz kwestionowania wyniku wyborów, co już zapowiedział jeden z kandydatów - Donald Trump. Wypowiadał się w ten sposób, gdyż uważa że ta forma wyborów jest po prostu podatna na oszustwa. W związku z tym to, co dziś wydaje się dużo bardziej prawdopodobne niż przekładanie wyborów to niekonwencjonalny ruch Donalda Trumpa w postaci kwestionowania wyniku połączony z odmową ustąpienia z urzędu.
Zarażony Trump a kampania prezydencka
Początek października przyniósł Donaldowi Trumpowi i jego małżonce pozytywny wynik badania na obecność koronawirusa w organizmie. W związku z faktem, iż poprzedniego dnia odbyła się debata urzędującego prezydenta z jego kontrkandydatem w wyborach, Joe Bidenem, również i oponent został przebadany pod kątem zarażenia SARS-CoV-2. Uzyskał on jednak wynik negatywny.
Donald i Melania Trumpowie zarazili się koronawirusem od bliskiej współpracownicy prezydenta, 31-letniej Hope Hicks, która towarzyszyła prezydentowi w trakcie przelotu Air Force One na debatę w Ohio. Następnego dnia, jak podawał do publicznej wiadomości rzecznik Białego Domu, pomimo dobrego samopoczucia Donald Trump trafił do szpitala wojskowego im. Waltera Reeda.
Zdjęcie: Wikimedia Commons / Shealah Craighead
Choroba obecnego gospodarza Białego Domu skomplikowała jego kampanię prezydencką, powodując kolejny spadek w sondażach. Zarażenie Donalda Trumpa miało niemały wpływ na przedwyborczą rywalizację. Prezydent starał się oczywiście, czy to ze szpitala, czy już będąc w Białym Domu pracować „normalnie”. Jednak ze względu na zakażenie pozostawać musiał w izolacji. W obliczu tego stanu rzeczy opinia publiczna negatywnie odebrała niektóre z jego zachowań. Chodzi mianowicie o przejażdżkę samochodem z oficerami Secret Service w okresie pracy ze szpitala oraz natychmiastowy powrót do wykonywania swoich obowiązków z Gabinetu Owalnego po powrocie do Białego Domu. Społeczeństwu nie przypadła do gustu nieodpowiedzialna postawa narażająca na zakażenie prezydenckich współpracowników.
Koronawirus w Białym Domu pomieszał szyki jeśli chodzi o kampanię Trumpa. Odwołane musiały bowiem zostać debaty telewizyjne i wiece z wyborcami, a sama pandemia stała się niewątpliwie tematem numer jeden w kraju. Inne kwestie zeszły na dalszy plan. Przeważająca część społeczeństwa, w tym (co najistotniejsze) obywateli z czynnym prawem wyborczym, negatywnie ocenia Trumpa ze względu na jego podejście do wirusa SARS-CoV-2. Chodzi tutaj przede wszystkim o wypowiedzi, w których Prezydent zapewniał, iż nie ma się czego bać, o fakt nienoszenia maseczki, podawanie ręki osobom z którymi się spotykał, jak również lekceważący stosunek do środków dezynfekujących. Ciężko nie zauważyć, że Trumpowi nie udało się obrócić zakażenia się wirusem w element mogący się przysłużyć jego kampanii.
Pence czy Harris – kto „bardziej pomocny” podczas kampanii?
Kamala D. Harris to prawniczka hindusko-jamajskiego pochodzenia. Od trzech lat zasiada w Senacie, wcześniej pełniła funkcję prokuratora generalnego Kalifornii. Mike Pence również jest z wykształcenia prawnikiem. Od 2017 zasiada w fotelu wiceprezydenta, a uprzednio był kongresmenem oraz gubernatorem stanu Indiana.
Dla Kamali Harris kandydowanie wraz z Joe Bidenem to nie tylko wielkie wyróżnienie. Fakt ten stanowi bowiem dla kraju szansę na pierwszą czarnoskórą kobietę na tak wysokim stanowisku w Białym Domu. Co więcej, w obliczu ewentualnej wygranej duetu Biden-Harris, „Madam Vicepresident” byłaby również pierwszym w Stanach politykiem o tak eksponowanej pozycji, którego oboje rodzice byli imigrantami.
Można przychylić się do tezy, że Kamala Harris zdecydowanie jest mocnym punktem Bidena w walce o Biały Dom. Wpisując nazwiska kandydatów na prezydenta oraz wiceprezydenta w wyszukiwarkę internetową nie sposób nie zauważyć, że Harris jest zdecydowaną faworytką rankingów wyszukiwań. Nie jest zresztą tajemnicą fakt, iż sztab Bidena przy wyborze kandydata na wiceprezydenta kierował się tym, w jakim stopniu osoba ta wspomóc może kampanię. Harris jest zaś przede wszystkim w stanie przekonać do siebie kobiety oraz Afroamerykanów, na co Biden liczył. Amerykańska polityk to też przyszłość dla Demokratów, gdyż Biden mówiąc o Białym Domu twierdzi, że chciałby spędzić tam jedną kadencję. W związku z tym, jeśli Harris sprawdziłaby się w roli wiceprezydenta, za cztery lata niewątpliwie byłaby naturalnym kandydatem Partii Demokratycznej do fotela prezydenckiego i miałaby szanse zrobić to czego nie udało się Hillary Clinton - zostać pierwszą Panią Prezydent USA.
Po drugiej stronie kampanijnej barykady ulokował się natomiast Mike Pence, obecny wiceprezydent. Jest on zupełnym przeciwieństwem swego przełożonego – prezydenta Trumpa. Pence to polityk spokojny, stonowany w swych wypowiedziach. Donald Trump może na pewno liczyć, że jego zastępca przyciągnie wyborców ewangelickich, ponieważ już teraz cieszy się on ich poparciem. Wiceprezydent Pence podkreśla w swoich wywiadach swoją wiarę w Boga oraz eksponuje działania, jakie podjęli wraz z Trumpem na rzecz wyborców konserwatywnych i zrzeszonych w Kościołach ewangelickich. Za takie posunięcia uważa m.in. przeniesienie ambasady Stanów Zjednoczonych w Izraelu do Jerozolimy, zmniejszenie liczby wykonywanych w USA aborcji czy też mianowanie konserwatywnych sędziów.
Wydaje się jednakże, iż „bardziej pomocna” dla swojego przyszłego „szefa” będzie Kamala Harris. Już w pierwszych dniach po ogłoszeniu współkandydatki Bidena, wybór komentowano jako mistrzowski: biały polityk z czarnoskórą kobietą jako wiceprezydent. Co więcej, w jego rezultacie fundusze kandydata partii demokratycznej gwałtownie wzrosły a sondaże wyborcze wskazywać zaczęły możliwość wyborczego sukcesu tandemu Biden-Harris.
Czy Donald Trump ma szanse na reelekcję?
Obecnie sondaże wskazują na zdecydowane zwycięstwo Joe Bidena w wyborach prezydenckich w USA 3 listopada 2020 r. Warto tutaj jednak pochylić się nad notowaniami z poprzednich wyborów w 2016 roku. Wówczas to kreowana na zwyciężczynię Hillary Clinton cieszyła się w sondażach nawet większą przewagą niż obecnie Joe Biden. Notowania co prawda się sprawdziły, gdyż w skali całego państwa kandydatka Demokratów odniosła sukces. W głosowaniu elektorskim wygrał jednak Trump i dlatego to on został nowym prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.
Donald Trump jest typem osoby, która łatwo się nie poddaje. Jest on przy tym człowiekiem mocno kontrowersyjnym. Uwielbia przerywać swoim kontrkandydatom oraz rzucać różnymi docinkami. Cechuje go również mentalność biznesmena. Pokusić się można wręcz o stwierdzenie, że prezydenturę traktuje jak biznes. Przemawiać chciałby codziennie, uwielbia stwarzać widowiska telewizyjne. Trumpa można lubić lub nie, lecz przyznać należy, iż gdy wyznaczy sobie jakiś cel, to potrafi uparcie i konsekwentnie do niego dążyć.
Z drugiej strony jest były wiceprezydent w administracji Baracka Obamy, czyli Joe Biden. Z pewnością nie można go określić mianem dobrego kandydata, o czym Amerykanie doskonale wiedzą. Nie dysponuje on bowiem dobrymi pomysłami na swoją przyszłą politykę, nie ma zarazem cech przywódcy. Natomiast o Donaldzie Trumpie nie mówi się, że posiada czy nie posiada cech przywódcy, on po prostu nim jest. Joe Biden postrzegany jest oczywiście i w aspektach pozytywnych, lecz po prostu jako alternatywa dla Trumpa, a nie jako lepszy wybór na najwyższe stanowisko w państwie. Obywatele Stanów Zjednoczonych nie tyle popierają Bidena, co po prostu zagłosować pragną przeciw Trumpowi. Dlatego też najprawdopodobniej najistotniejsze będą głosy tzw. swing states , czyli stanów „wahających się”, gdzie liczba popierających Trumpa jest mniej więcej taka sama jak popleczników Bidena. Bez wątpienia dużym oparciem dla demokraty był wybór Harris na wiceprezydenta, lecz czy to wystarczy dowiemy się zapewne parę dni po 3 listopada, gdy będziemy pewni przebiegu głosowania w stanach „wahających się” oraz gdy spłyną wszystkie karty z głosowania korespondencyjnego.
Odpowiadając na postawione na początku pytanie, nie należy odbierać Donaldowi Trumpowi szans na reelekcję. Co więcej, obecnie urzędujący prezydent nie tylko ma szanse z Joe Bidenem, lecz może te wybory po prostu wygrać. Nie musi to być wygrana w listopadzie, jednak przełożenie wyborów byłoby ciężkie do przeprowadzenia. Jak już wspomniano, decyzja ta musiałaby być podjęta przez Kongres, a nie przez prezydenta. W obecnym stanie najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje się być wygrana jednego ze startujących kandydatów, rezygnacja/podmiana jednego z nich (co z pewnością wywołałoby pewien zamęt), lub też przełożenie wyborów ze względu na niemożność otwarcia lokali wyborczych w związku z pandemią. Druga z opcji pojawia się ze względu na to, iż Donald Trump jest osobą nieprzewidywalną. Na pewno nie chciałby zostać upokorzony przez człowieka, którego – nie da się ukryć – nienawidzi. W tym więc wypadku jego rezygnacja i ewentualna zamiana kandydata na chwilę przed wyborami jest możliwa. Trzeba też pamiętać, że wybory to nie tylko samo głosowanie 3 listopada. Niektóre ze stanów już dawno zagłosowały korespondencyjnie. Należy zatem wziąć to pod uwagę przy sondowaniu zwycięzcy, jako iż fakt ten dalece bardziej skomplikowałby ewentualne projekty przesuwania terminu czy też zmiany kandydata. Biorąc pod uwagę światową sytuację wywołaną pandemią wirusa SARS-CoV-2 nie należy również wykluczyć lockdownu i podjęcia przez Kongres decyzji o rozszerzeniu głosowania korespondencyjnego na całe Stany Zjednoczone.
Mariusz Miętek
Absolwent stosunków międzynarodowych oraz politologii na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, doktorant Instytutu Historii Nauki Polskiej Akademii Nauk. W swojej rozprawie doktorskiej zajmuje się historią nauk politycznych. Jego główne zainteresowania to relacje amerykańsko-sowieckie (rosyjskie).