Anna Dziubdziela: "Pokojowa" broń jądrowa
Nie sądzę, by znalazło się wielu, którzy na pytanie czy dobrze się stało, że powstała broń jądrowa odpowiedzieliby twierdząco. Broń atomową uznajemy za bezprecedensowe zagrożenie, największe w dziejach ludzkości. Być może jednak należałoby się przyjrzeć jej z innej perspektywy?
Oczywiście zgadzam się, że żadna broń wcześniej nie stanowiła tak poważnego zagrożenia jak stworzona w 1945 r. głowica nuklearna. Przede wszytkim trzeba zdać sobie sprawę z tego, iż jest to pierwsza broń, za pomocą której można by zgładzić całkowicie życie na ziemi. Jest to jedyna broń, która mogłaby sprawić, że gatunek ludzki przestał by istnieć. Nie dziwią więc protesty wielu państw czy organizacji nawołujących do zaprzestania rozbudowy arsenałów nuklearnych, nie dziwią apele o rozbrojenie i wyrzeczenie się broni jądrowej w stosunkach międzynarodowych. Wszystko to na pozór wydaje się słuszne i logiczne. Skoro broń jądrowa niesie za sobą skutki niemożliwe do zaakceptowania, a jej użycie mogłoby prowadzić do samodestrukcji należy zniszczyć ją raz na zawsze, sprawiając, że zniknie z katalogu instrumentów mogących być wykorzystanymi podczas wojny.
Łatwo powiedzieć, ciężej zrobić. Sama już bowiem fizyczna destrukcja światowego potencjału nuklearnego wydaje się niemal niemożliwa. Naiwnym by było zakładać, że państwa dobrowolnie wyrzekną się swoich arsenałów, nie próbując ukryć nigdzie choć ich części. Załóżmy jednak, że w geście ogólnoludzkiej solidarności dałoby się doprowadzić do tego, że cała broń nuklearna na świecie zostałaby zniszczona. Pytanie tylko na jak długo? Fizyczna eliminacja istniejącej w danym momencie broni nie gwarantuje bowiem tego, iż nie pojawi się ona w przyszłości. Know-how dotyczące konstrukcji tego rodzaju uzbrojenia nie zniknie bowiem wraz z rozebraniem na części jego fizycznej materializacji. By wyeliminować broń nuklearną ze stosunków międzynarodowych musielibyśmy posiadać zdolności wymazywania ludziom z pamięci sposobu jej budowania. Takich zdolności nie posiadamy i pewnie nigdy posiadać nie będziemy. Świadczy to moim zdaniem o tym, że apele o światowe rozbrojenie i wyrzeczenie się potencjałów nuklearnych są całkowicie oderwane od rzeczywistości, a ich sukcesy i tak nie spełniłyby swojej roli.
Nie jestem też wcale pewna czy świat bez broni atomowej byłby lepszy i bezpieczeniejszy. Wielu pewnie powie „Oczywiście, że świat byłby bezpieczniejszy, ludzie nie musieli by obawiać się, że wybuch konfliktu nuklearnego całkowicie ich unicestwi”. Ale czy to właśnie nie ta obawa sprawia, że konflikt nuklearny nie wybucha? Przecież to nie tylko zwykli obywatele, ale i przywódcy państwowi nie chcą unicestwienia naszej planety. Biorąc pod uwagę, iż podstawowym interesem państwa jest jego przetrwanie, oczywistym jest, iż będzie ono unikać wojny nuklearnej za wszelką cenę. To zupełnie inaczej niż w przypadku wojen konwencjonalnych. Tam wystarczył zwykły pretekst (zamach, incydent graniczny), by doszło do wybuchu konfliktu. Ciekawe ile takich konfliktów wybuchłoby podczas zimnej wojny , gdyby nie fakt, że oba rywalizujace ze sobą mocarstwa posiadaly broń atomową? Ciekawe jak długo czekalibyśmy na III wojnę światową, gdyby nie widmo tego, iż mogłaby to być ostatnia wojna w dziejach ludzkości?
Czy można więc zakładać, że to właśnie broń jądrowa jest tym, co gwarantuje nam póki co pokój między wielkimi mocarstwami? Zdania badaczy są w tej kwestii podzielone. Jedni uważają, że istotnie dzięki temu wynalazkowi widmo wojny między potęgami zmalało niemal do zera. Kenneth Waltz określił ją nawet mianem „naszego nuklearnego błogosławieństwa”. Wśród zagorzałych zwoleników tego stanowiska pojawiały się nawet najradykalniejsze postulaty, jak np. zaproponowane przez Elspeth Rostow przyznanie broni atomowej Pokojowej Nagrody Nobla.
Zdaniem innych to nie broń atomowa, a okrucieństwa II wojny światowej sprawiły, że ludzie zrozumieli, że nie mogą dopuścić do wybuchu kolejnego konfliktu na taka skalę. Dlatego też zaczęli się integrować, współpracować ze sobą; powstało ONZ, EWG, OBWE i to właśnie te działania na dobre oddaliły widmo konfliktu na skalę globalną.
W tym miejscu należy zadać sobie jednak pytanie, dlaczego mechanizm ten nie zadziałał już po I wojnie światowej, która w swoich skutkach była równie okrutna co druga. Przecież po pierwszej wojnie totalnej ludzie także chcieli za wszelką cenę uniknąć kolejnego konfliktu. Powstała Liga Narodów, w 1928 podpisano pakt Brianda-Kelloga o wyrzeczeniu się wojny w stosunkach międzynarodowych, a mimo to do konfliktu doszło. Mimo najszczerszych chęci ludziom zabrakło bowiem czynnika, który czyniłby wojnę niemożliwą i nieopłacalną. Same zakazy, nakazy, konwencje nie wystarczą by zniechęcić agresora. Zawsze znajdzie się ktoś kto postanowi złamać reguły w celu realizacji swoich interesów, tak jak to było w przypadku hitlerowskich Niemiec. W dwudziestoleciu międzywojennym zabrakło instrumentu, który sprawiałby, że złamanie reguł nie tylko nie pozwoli nam na realizacje własnych interesów, ale także przyniesie nieproporcjonalne straty. Instrumentem takim jest broń atomowa. Doskonale ujął to prezydent Stanów Zjednoczonych D. Eisenhower: „Osiągnij takie zwycięstwo i co z nim zrobisz? Będzie ogromny obszar sięgający od Łaby do Władywostoku (...) rozerwany i zniszczony, bez rządu, bez komunikacji, tylko obszar głodu i nieszczęścia. Pytam was, co cywilizowany świat zrobiłby z tym? Powtarzam, nie ma zwycięstwa, chyba że tylko w naszej imaginacji” [1]
Cytat ten doskonale oddaje charakter konfliktu nuklearnego. Jego podstawową cechą jest to, iż konfliktu tego nie da się wygrać, a przynajmniej nie w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Zwycięstwo takie nie przyniosłoby nam bowiem terytorium, ludności, zasobów naturalnych czy innych bogactw. Tylko pusty, zniszczony obszar, na dodatek śmiertelnie skażony promieniowaniem. I to wszytsko przy optymistycznym wariancie, w którym atakujemy państwo słabsze od nas, lub w ogóle nie posiadające arsenału nuklernego. Gdy porywamy się na wroga o porównywalnym potencjale, zdolnego odpowiedzieć, eisenhowerowski opis dotyczyć będzie nie tylko jego terytorium, ale i naszego. W momencie, gdy wojna nuklearna wybucha między mocarstwami, których potencjał wystarczyłby na zniszczenie przeciwnika kilkadziesiąt razy (tzw. overkill) należy obawiać się całkowitego unicestwienia życia na Ziemi.
Nie da się jednoznacznie ocenić, czy to właśnie ta świadomość powstrzymuje najpotężniejsze państwa na świecie od prowadzenia ze sobą wojen. Być może implikuje to także szereg innych czynników. Wpływ potencjałów nuklearnych na „pokój między mocarstwami” nie powinien pozostawać jednak niezauważony, a my wszyscy winniśmy zastanowić się, czy całkowita jego eliminacja to najlepsze rozwiązanie.
[1] cyt. w: Łukasz Kamieński, Rewolucja nuklearna a stosunki międzynarodowe podczas pierwszego wieku nuklearnego, „Studia Polityczne”, Instytut Studiów Politycznych PAN, nr 17, 2005
Bibliografia:
Łukasz Kamieński, Broń jądrowa i rewolucja strategii, „Politeja” nr 3, Księgarnia Akademicka 2005
Łukasz Kamieński, Rewolucja nuklearna a stosunki międzynarodowe podczas pierwszego wieku nuklearnego, „Studia Polityczne”, Instytut Studiów Politycznych PAN, nr 17, 2005
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.