Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Bartosz Wasilewski: Status quo w Moskwie i Chinach


06 lipiec 2009
A A A

Najchętniej roztrząsana dziś informacja to wizyta Obamy w Moskwie. Natomiast Ujgurzy nie wypadają medialnie aż tak dobrze, więc lamenty Zachodu w sprawie ostatniej masakry będą jeszcze krótsze niż w przypadku ostatnich wydarzeń w Tybecie.

Dużo ciekawych rzeczy dzieje się na świecie. Najchętniej roztrząsana informacja to wizyta Obamy w Moskwie. Wizyty amerykańskich prezydentów w Rosji zawsze wzbudzały emocje, nie tylko na naszym polskim podwórku, ale również po drugiej stronie Atlantyku i za wschodnią granicą. Po części wynika to z komunistycznej nostalgii - kiedyś na takich szczytach rzeczywiście ważyły się losy świata. Ale również dziś spotkanie Obama-Miedwiediew to poważne międzynarodowe wydarzenie.  

Bo od Rosji bardzo dużo zależy. Jest to silne, regionalne mocarstwo, którego aspiracje i potencjał jest znacznie wyższy, niż wskazywałaby na to jegho obecna sytuacja polityczna i gospodarcza. A osłabiona Ameryka Rosji potrzebuje jak mało kogo. Można śmiało powiedzieć, że bardziej niż tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach.

Nihil novi

Wiadomo, że tarcza Rosji nie w smak. Wcale nie ze względów militarnych. Nie stanowi ona zagrożenia dla rosyjskiej obronności czy zdolności ofensywnych, lecz dla prestiżu Moskwy jako poważnej siły w tej części świata. Nic więc dziwnego, że o tarczy Obama będzie sporo rozmawiał z Miedwiediewem. Oczywiście, amerykański prezydent nie wycofa się z planów USA. Jeśli Ameryka porzuci projekt tarczy, to podejmie decyzję autonomicznie. Mylnie wskazuje się, że Obama może przehandlować tarczę za rosyjską pomoc w Afganistanie czy obietnice wywarcia nacisku na Teheran. USA to wciąż jedyne supermocarstwo i z Rosją nie będzie rozmawiało jak równy z równym. Tym bardziej, że kryzys uświadomił światu jak chwiejna jest potęga Moskwy. Obama będzie się uśmiechał i zapewniał, jak bardzo szanuje Rosjan i ich punkt widzenia, ale jedyne ustępstwo, jakie poczyni na rzecz Kremla będzie polegało na zapomnieniu. Obama słowem nie wspomni o Gruzji - bo w Tbilisi Amerykanie nie mają już większych interesów.

Tak więc na szczycie w Moskwie nie zapadną żadne nowe decyzje w sprawie tarczy antyrakietowej czy współpracy w kwestiach Afganistanu czy Iranu.Te postulaty są mgliste i słabo sprecyzowane. Bo Ameryce zależy na drogach zaopatrzeniowych, ale i bez nich sobie poradzi. Nacisk na Teheran to sprawa jeszcze bardziej długodystansowa. Teraz najważniejszym problemem USA i Rosji jest kryzys gospodarczy. Na poważne dezycje polityczne jeszcze poczekamy.

Obiecująco brzmi natomiast pomysł redukcji liczby głowic nuklearnych. Ale i na tym polu nie należy spodziewać się przełomu. Z pewnością usłyszymy kilka deklaracji z obu stron o potrzebie rozbrojenia, o "świecie bez broni atomowej" i tak dalej. Ale ani USA, ani tym bardziej Rosji tak naprawdę nie zależy na rozbrojeniu. Byłby to miły gest, ale dla wyborców Obamy. Na poziomie państwa nie ma politycznego interesu w rozbrojeniach. Ponadto Rosja może obawiać się, że po proporcjonalnej redukcji liczby głowic, USA, jako silniejsze państwo, może w znacznie krótszym czasie odbudować swój potencjał nuklearny.

Bezsilne protesty


Zmieniając temat - najświeższe wieści z Chin mówią o najkrwawszych zamieszkach od czasu pamiętnego protestu na placu Tiananmen 20 lat temu. Rzecz dzieje się w prowincji Guangdong w mieście Urumczi. Konflikt ma charakter etniczny, walczą Chińczycy z Ujgurami, narodowością która od lat próbuje wywalczyć sobie autnomię w ramach Chińskiej Republiki Ludowej. Zginęło już około 140 osób. Są to oficjalne dane rządu chińskiego

Krwi spłynie na pewno jeszcze więcej. A później, kiedy napięcie już opadnie i ludzie przestaną wychodzić na ulice, tragedi dopełni chińska policja. Ujgurzy nie wypadają tak dobrze medialnie jak Tybetańczycy, więc lamenty Zachodu będą jeszcze krótsze niż w przypadku ostatnich wydarzeń na Dachu Świata. O reakcji politycznej nie ma mowy. Pekinowi nikt nie będzie rozkazywał. Nawet USA nie mają takiej możliwości.
 
Artykuł ukazał się pierwotnie w czasopiśmie internetowym EGO. Przedruk za zgodą redakcji.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.