Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Bruno Drweski: Algierskie obrazki

Bruno Drweski: Algierskie obrazki


11 grudzień 2008
A A A

Algieria jest koktajlem wpływów, które Europejczyk uważałby za sprzeczne, podczas gdy Arab uznaje je za uzupełniające się. Jeśli patrzy się na sklepy wydaje się, że kraj został zdobyty przez globalizację. Algieria nie będąc już socjalistyczna pozostaje jednak państwem. Na algierskiej Saharze, kilkadziesiąt kilometrów od granicy z Marokiem (zamkniętej od wielu lat), istnieje 15-tysięczne miasto nazywane „małym Paryżem”. Kenadsa, bo tak się naprawdę nazywa, było pierwszym miastem w Algierii, gdzie otwarto kino.

Mały Paryż

 – Gdy byłem dzieckiem oglądałem filmy z Maurice Chevalierem – wspomina Mokhtar. To bardzo stare centrum islamskiego sufizmu doczekało się kolejnych lat sławy dzięki kopalni węgla, zamkniętej niedługo przed końcem francuskiej kolonizacji. Miasto miało swoje spółdzielnie robotnicze, mieszkania dla górników, linię kolejową łączącą je z Oranem i „planowaną” aż do Nigru – wciąż niedokończoną. Mokhtar przypomina sobie jego kosmopolityczny charakter. Arabowie, górnicy z Francji, Włosi, republikańscy uchodźcy z Hiszpanii, niemieccy jeńcy wojenni itd. Wszyscy według ścisłej hierarchii. „Były dwie grupy Hiszpanów – uchodźcy republikańscy traktowani tak samo źle jak my, Arabowie, i dobrze opłacani inżynierowie”.

Już podczas pierwszej wojny światowej jeńcy niemieccy byli zsyłani do Kenadsy. W 1917 r. grupa więźniów, doprowadzona swym cierpieniem do ostateczności, popełniła zbiorowe samobójstwo. „Pracowali z łańcuchami na nogach w kopalni pod gołym niebem. Pewnego dnia, grupa zdecydowała się wejść do wyrobiska i na sygnał jeden z nich przewrócił podporę utrzymującą strop”. Cichy protest, którego krzyk jednak wciąż pozostaje w pamięci mieszkańców pustyni. Belgijska telewizja zrobiła niedawno długi reportaż na temat Kenadsy, który wygrał międzynarodowy konkurs. Reżyser wrócił do miasta, by pieniądze z nagrody dać Mokhtarowi, opowiadającemu te historie w jego filmie. Mokhtar odpowiedział: – Nie chcę waszych pieniędzy, ja mówiłem o tym tylko dlatego, aby krzyk ich cierpienia przetrwał.

Ale także, by przypomnieć „dobre czasy”, gdy narody mieszały się na tym krańcu świata. Gdy byli tu działacze związkowi, strajki, walki, filmy, święta i dramaty. „W szkole my, Arabowie, byliśmy Francuzami wobec Niemców, ale Arabami wobec Francuzów. »My« odzyskaliśmy Lotaryngię od Rzeszy dla Francji”.

Kiedy jednak generał De Gaulle przybył do Kenadsy w 1958 r. Mokhtar wspomina: „Zgromadzono uczniów na placu. Wszystkim rozdano francuskie flagi i nakazano śpiewać Marsyliankę na jego powitanie. Lubiliśmy ten hymn, ale nie był nasz”. Gdy przybył generał, na dachach wkoło placu czuwali francuscy żołnierze. Generał wyszedł, wielki, majestatyczny, skierował się w stronę tłumu i nagle zobaczył tych żołnierzy. Zażądał: – Zawołajcie mi prefekta. Ten przybiegł: – Tak, mój generale. – Powiedz mi, czy nie macie tu spokoju? – i generał odjechał.” De Gaulle zrozumiał, że „Francja od Dunkierki po Tamanrasset”, którą właśnie proklamował na balonie w Algierze, była już martwa?

Pewna staruszka opowiada mi, jak jej brat z kolegami umieścili bombę w kafejce uczęszczanej przez francuskich żołnierzy. Bomba wybuchła, a żołnierze znaleźli w piwnicy sprawców zamachu. Ci, nie posłuchali rozkazu wyjścia. Żołnierze rzucili granaty, a potem zebrali zwłoki i kazali wszystkim mieszkańcom przemaszerować przed nimi. Żołnierze wchodzili wtedy do domów i żądali kawy. Kobieta pamięta, jak odpowiedziała jednemu z nich: – Nie ma tu kawy, wy wszystko nam zabraliście.

Co zostało z tej epoki, poza wspomnieniami, ruinami kopalni, dawnymi mieszkaniami górników i inżynierów? Francuzi i inni cudzoziemcy wyjechali wraz z dekolonizacją w 1962 r. Lokalni Żydzi, Berberowie zjudaizowani w czasach rzymskich, synowie tej ziemi od niepamiętnych czasów – według starej zasady „dziel i rządź” z większymi prawami niż muzułmanie – wyjechali między 1962 a 1965 r., pozostawiając starą synagogę, która w końcu się zawaliła. Przez jakiś czas pozostały jeszcze spółdzielnie robotnicze z ich maszynami, które świadczyły wciąż usługi mieszkańcom. Aż do lat 90., kiedy – wraz w wiejącym w Algierii wiatrem „demokratyzacji” – przybył likwidator, który sprywatyzował i wywiózł maszyny, nie zostawiając nic mieszkańcom, poza pylicą, która wciąż doskwiera starym górnikom, otrzymującym lichą emeryturę z Algieru, ale nic od górniczych koncernów Francji.

Ksar

Niedaleko od tego kolonialnego miasta jest Ksar, dawna osada plemienna, dzisiaj niemal wyludniona. W starym domu mieszka ponad stuletnia kobieta. Była żoną przywódcy lokalnego bractwa sufickiego. Żyła otoczona „abd” swojego męża, co można przetłumaczyć jako niewolnik lub służący. Według Koranu pan ma obowiązek żywić i ubierać niewolników „jak siebie samego”, jeśli nie może ich uwolnić. Lepiej jednak ich uwolnić. Ale nie po „burżuazyjnemu”, pozostawiając ich w świecie bez środków do życia, tylko zapewniające im niezależność ekonomiczną. Tyle co do zasad mniej lub bardziej realizowanych.

Przez cały okres kolonialny, francuskie władze nie zmieniły tego systemu. Z jednej strony kopalnie, fabryki, nowoczesność, wyzysk, z drugiej społeczeństwo przedkapitalistyczne, istniejące jakby równolegle. Przychodzi niepodległość i... „socjalizm arabski”. Dawni niewolnicy otrzymali pracę, ale zachowali niemal rodzicielską więź z ich dawną panią, którą odwiedzali. Pomagała im podczas świąt: narodzin, czy ślubów. Potem przyszły lata 90., „demokratyzacja” i bóg wolnego rynku. Państwo zrezygnowało z polityki ochrony socjalnej, rzucając na bruk całą masę dawnych pracowników sektora publicznego. To dzięki pomocy dawnej pani mogli przetrwać ten okres. Dziś spełnia ona drugą część zasad islamu. Ludzie są wolni, a więc pomaga im w rozpoczęciu działalności gospodarczej, pozwalającej im poradzić sobie w mętnych wodach wolnego rynku. W ten sposób odejdzie kiedyś w pokoju według zasad swej wiary.

Ta sytuacja stawia przed nami problem teoretyczny. Uczyliśmy się o „klasycznych” zmianach stosunków produkcji: wspólnota pierwotna, niewolnictwo, feudalizm, kapitalizm, socjalizm. Tu, te wszystkie formy istniały lub istnieją, ale nie w tej kolejności. Stare więzi solidarności plemiennej wciąż istnieją. Niewolnictwo istniało, ale z równoczesnym obowiązkiem opieki ze strony pana, co mogło przypominać feudalną Europę. Potem z kolonializmem przychodzi kapitalizm, który pozostaje peryferyczny wobec społeczeństwa tradycyjnego, a te w końcu go odrzuca. Przychodzi wtedy „socjalizm”... który zakończył się kapitalizmem. Ale kapitalizmem zawierającym w sobie wiele elementów pochodzących z poprzednim systemów społecznych. A w kierunku czego pójdzie ten odgórnie narzucony kapitalizm? W kierunku zglobalizowanego kapitalizmu, czy nowego socjalizmu? Kwestia pozostaje otwarta. Jest jednak jasne, że islam, ze swoimi zasadami społecznymi, głęboko zmienił kurs historii. Islam „uczłowieczył” i dokonał fuzji poprzednich systemów. To wyjaśnia, dlaczego Algieria, wyzwolona w 1962 r., spróbowała przygody z „socjalizmem arabskim”, zamiast kopiować chłodne kalkulacje stosunków rynkowych na modłę zachodnią. Czy można więc wyobrazić sobie to społeczeństwo „znormalizowane” według norm przybywających zza Atlantyku?

Co się zmienia, co zostaje?

Przypadek? Przeznaczenie? Spotkałem 50-letniego mężczyznę, który dowiedziawszy się o moich polskich korzeniach, zagadnął mnie... po polsku. Wobec mego zdziwienia, przypomniał, że dinar lat 70. pozwalał Algierczykom podróżować za znośne koszty, i nie było wówczas dla nich problemów z wizami w Europie. Jako globtroter odkrył wówczas całą Europę. „Przyznam szczerze, stosunki międzyludzkie w krajach wschodniej Europy były wówczas lepsze niż na zachodzie. Nawiązałem tam przyjaźnie, które potrwają do mej śmierci. Wiem jednak od mych przyjaciół, że stosunki te pogorszyły się znacznie po 1989. Wiesz, nadbudowa zależy od stosunków ekonomicznych. Tak więc nic dziwnego, że zmieniwszy stosunki ekonomiczne, społeczeństwa bloku wschodniego zaznały zmiany stosunków ludzkich”. Klasyczny marksista! I mówił dalej: „Tutaj chcemy demokracji, ale nie demokracji fasadowej, a jeszcze mniej demokracji na użytek kapitału”.

Algieria jest więc koktajlem wpływów, które Europejczyk uważałby za sprzeczne, podczas gdy Arab uznaje je za uzupełniające się. Jaki jest jej system społeczny? Jeśli patrzy się na sklepy, dominacja gadżetów zachodnich czy chińskich wskazuje, że kraj został zdobyty przez globalizację. A baza armii amerykańskiej niedaleko Tamanrassetu wydaje się potwierdzać to wrażenie. Jednak Algieria zachowuje publiczną służbę zdrowia, choć dość słabej jakości, obok systemu prywatnego. Urzędy pracy udzielają pomocy w „założeniu firmy”, co jest dość nietypowe w tym regionie. Prywatyzacja posuwa się dość powoli. Działacz związkowy z Sonalgaz powiedział mi: – U nas skopiowaliśmy po prostu status publicznej firmy EDF z Francji. W Sonatrach (nafta) chcieli zrobić „algierski” statut i w rezultacie, nawet jeśli ich firma jest bogatsza, prawa socjalne mają mniejsze od nas.

Wahałem się, czy go zniechęcić mówiąc, że statut Electricite de France, jego idealny wzór, właśnie jest zmieniany we Francji.

Mohamed opowiadał mi o nieoficjalnym spotkaniu, jakie miał z kolegami ze związku, na temat tego, jak kraje arabskie mogą wyjść z kryzysu. Dwie anegdoty, które mówią wiele o panującej atmosferze. Pierwszy „pomysł”: Zażądać od Ligi Arabskiej, aby zgromadziła wszystkich szefów państw i zażądała od nich dymisji, stawiając na ich miejsce Hassana Nasrallaha, szefa libańskiego Hezbollahu, bo „on robi co mówi i żyje z biednymi. I to jedyny przywódca arabski, który wygrał wojnę z Izraelem”.

Drugi „pomysł”: poprosić Chiny o wydelegowanie 20 urzędników, by przejęli władze. Bo dziś w całej Algierii pełno jest chińskich robotników, inżynierów, sklepikarzy... a igrzyska olimpijskie pokazały, jak kraj kiedyś podporządkowany, może się przekształcić. Czy to jednak model?

Algieria nie jest już socjalistyczna, ale pozostaje państwem. Drogi są utrzymywane, służby publiczne jako tako działają. Tego roku wszystkie licea zostały wyposażone w klimatyzację, a w przyszłym przyjdzie kolej na gimnazja, a potem szkoły podstawowe. Kończy się budowa autostrady wschód–zachód. Rozwija się sieć metra i tramwajów w Algierze. Rozpoczęto budowę nowoczesnej sieci kolejowej. Państwo zaczyna odgrywać swoją rolę. Zbyt słabo w oczach obywateli. Ale dla osób znających sytuację egipską, czy marokańską, Algieria pozostaje krajem społeczeństwa mającego świadomość społeczną i państwową, która daje jakieś nadzieje na przyszłość. I bez wątpienia dlatego robiono wszystko, w Algierii i poza nią, by to zniszczyć.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża jedynie prywatne poglądy autora.

Artykuł ukazał się pierwotnie w "Trybunie Robotniczej" Przedruk za zgodą redakcji.