Daniel Uszycki: Kapitan Hak XXI wieku
- Daniel Uszycki
Czasy ukrytych skarbów, zaznaczonych na tajemniczych mapach oraz czarnych flag z białą trupią główką już minęły. Nie musimy jednak sięgać po książkę o Kapitanie Haku, ponieważ ostatnie wydarzenia w pobliżu Somalii pokazują, że piraci wciąż żyją i mają się całkiem dobrze.
Zacznijmy jednak od początku. Wszystko zaczęło się w latach osiemdziesiątych, kiedy to zanieczyszczenia przemycanymi z zewnątrz odpadami, sięgnęły zatrważających rozmiarów w środowisku Somalii. Rybacy, oburzeni traktowaniem ich kraju, jako z jednej strony wysypiska, a z drugiej miejsce nielegalnego połowu, postanowili wejść na ścieżkę korsarstwa. Sytuacja zasadniczo uległa zmianie wraz z nadejściem lat 90-tych i upadkiem Somalii, jako państwa. Brak władzy i związana z nią bezkarność ośmielała kolejnych ludzi do zajmowania się piractwem. Wbrew swej propagandzie piraci nie są już obrońcami rodzimych wód, lecz tworzą grupę nastawionych na zysk i połączonych klanowymi więzami kryminalnych gangów. Ich działalność „rozkwita”, zwłaszcza, że zaczynają płynąć setki, jak nie miliony dolarów z okupów od firm związanych z transportem morskim.
Obecnie piraci somalijscy tworzą niesłychanie skuteczną machinę. Ciągle największą grupę stanowią byli rybacy, którzy wykorzystując wiedzę, umiejętności i doświadczenie, najczęściej kierują konkretnymi operacjami. Niejako ramię zbrojne tworzą byli bojownicy i watażkowie, skuszeni łatwymi pieniędzmi. Uzupełnieniem jest grupa ekspertów, która odpowiada za zakup i wykorzystanie najnowszych nowinek technicznych. Świetnie wyposażenie pirackich gangów potwierdza ich talenty.
Współczesny Kapitan Hak ma do dyspozycji granaty wystrzeliwane z granatnika, szturmowy karabin, np. AK-47 oraz przeciwlotniczy karabin maszynowy dużego kalibru. Nieobca jest im też nawigacja satelitarna, dzięki której najpierw upatrują zdobycz, by następnie przystąpić do szybkiego ataku.
Schemat takiej akcji prawie zawsze jest podobny. Z portu bazy wypływa tak zwany „statek matka”, który kieruje się w stronę celu. Kiedy jest już blisko, część załogi przesiada się na szybkie i zwrotne motorówki, które podpływają do upatrzonej jednostki, żądając poddania statku. Dowódca albo natychmiast oddaje statek wraz z załogą atakującym, albo Ci używają argumentu siły. Suma sumarum ofiary kończą w pirackim porcie, czekając często tygodniami na wykupienie.
Cele ataków są zróżnicowane, a wachlarz obejmuje zwykłe łodzie pirackie, małe statki handlowe, ale i masowce, tankowce chemiczne, a nawet luksusowe jachty. Wg CNN zaledwie od stycznia do 18 listopada miało miejsce 95 takich incydentów, co oznacza ogromny skok w stosunku do 31 przypadków w roku poprzednim i 10 w 2006. Obecnie piraci Wschodniej Afryki, w tym zwłaszcza ci, somalijscy, przetrzymują 17 jednostek i 339 członków załóg. Mimo, że zjawisko narastało w czasie dopiero porwanie ukraińskiego statku „Faina”, na którym znajdowały się 33 czołgi T-72 oraz inna broń, zwróciły oczy całego świata na ten problem. Porywacze, prawdopodobnie podekscytowani skalą łupu, zażądali za pierwszym razem niebagatelną sumę 22 milionów dolarów, co w kontekście poprzednich sum nieprzekraczających 2 milionów, było szokiem.
Z czasem żądania ulegały ograniczeniu, niemniej jednak incydent rozpoczął trwający do dziś trend coraz zuchwalszych działań łupieżców. Jego obecnym szczytem był precedens z 15 listopada, kiedy to porwano tankowiec „Sirius Star” z 25 członkami załogi na pokładzie (w tym dwóch Polaków – kapitana i oficera technicznego). Należący do saudyjskiego koncernu Aramco, lecz płynący pod banderą Liberii supertankowiec, transportował 2 miliony baryłek ropy naftowej o wartości rynkowej 100mln. dolarów Piraci zażądali 25mln, dolarów okupu, podkreślając, że „Saudyjczycy mają 10 dni”. Dopełnieniem tego incydentu było porwanie trzech kolejnych jednostek, w ciągu jednego dnia, zaledwie trzy doby później.
Niewątpliwie ogromne znaczenie ma tutaj Zatoka Adeńska, na której znajdują się szlaki morskie łączące Europę i Afrykę Północną z Azją i Oceanią, z których korzysta co roku 20.000 jednostek. Przy tym jest ona stosunkowo wąska, co ułatwia piratom prowadzenie działań w tym obszarze. W związku z ich niepodważalną „sympatią” do tego obszaru, mają tam miejsce regularne patrole jednostek bojowych różnych państw, m.in. USA, Niemiec czy Rosji. Bynajmniej nie zraziło to jednak naszych „zdobywców”, którzy są coraz bardziej śmiali i zuchwali. Najlepszym przykładem jest wydarzenie z 19 listopada. Indyjska fregata INS Tabar nakazała zatrzymanie zlokalizowanemu pirackiemu statkowi, na co ten otworzył ogień. Jednostka bojowa natychmiast odpowiedziała ostrzałem, uszkadzając i prawdopodobnie zatapiając wrogi okręt, niemniej jednak sam fakt wdania się w walkę z nowoczesnym okrętem wojennym narzuca pytanie o granice pirackich działań.
Niestety odpowiedź, która się nasuwa nie napawa optymizmem. Praktycznie bezkarność z jednej strony i ogromne bogactwo z drugiej może tylko zachęcać kolejnych ludzi, do „podporządkowania się czarnej banderze z białą czaszką i piszczelami”. W rezultacie powstaje coraz więcej iście królewskich posiadłości na pobrzeżu Somalii, piraci rozbijają się niemieckimi autami, a nawet wynajmują catering dla zakładników. Działania piratów obejmują coraz większe obszary, podczas gdy z drugiej strony nie ma nawet pomysłów rozwiązania problemu. Pojedyncze jednostki bojowe patrolujące najbardziej niebezpieczny obszar, nie są w stanie powstrzymać każdego ataku, nawet jeśli ich liczba znacząco by się zwiększyła. Nasuwającym się rozwiązaniem byłoby postawienie Somalii na nogi, ale pada pytanie czy to zadanie byłoby łatwiejsze w realizacji?
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża jedynie prywatne poglądy autora.
Przeczytaj więcej o somalijskich piratach