Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Joanna Bunikowska: Wojsko wygrywa z demokracją

Joanna Bunikowska: Wojsko wygrywa z demokracją


24 marzec 2009
A A A

Gdy armia zajęła pałac prezydenta w Mauretanii i przejęła władzę rozpatrywano to wydarzenie jako jednostkowy kryzys. Gdy śladami Mauretanii poszły inne kraje, można mówić już o pewnym zjawisku. W Afryce wraca moda na wojskowe pucze.

Od tygodnia możemy obserwować jak na Madagaskarze przekazywana jest władza z rąk demokratycznie wybranego prezydenta na ręce opozycjonisty. Określenie „przekazanie władzy” to w tym przypadku zwykły eufemizm, gdyż prezydent Marc Ravalomanana został zmuszony do poddania urzędu wojskowym, którzy szturmem zajęli pałac prezydencki. Wojskowi jednak nie chcieli sprawować władzy - przekazali ją szybko przywódcy opozycji antyrządowej -  Andry’emu Rajoelinie.

Objęcie władzy przez Rajoelinę jest sprzeczne z konstytucją. Według prawa madagaskarskiego, w sytuacji, gdy prezydent rezygnuje z urzędu, władzę tymczasową nad krajem sprawuje przewodniczący wyższej izby parlamentu. W czasie dwóch miesięcy przewodniczący ma zorganizować nowe wybory prezydenckie. Tak się nie stało na Madagaskarze - prezydentem automatycznie, choć bezprawnie został lider opozycji. Ponadto Andry Rajoelina ma 34 lata, czyli według lokalnego prawa jest o 6 lat za młody by być prezydentem kraju. Madagaskarski Sąd Konstytucyjny orzekł jednak, że przekazanie władzy było legalne, tym samym potwierdził prawo Rajoeliny do sprawowania funkcji prezydenta kraju.

Decyzja ta spotkała się z krytyką międzynarodową. Unia Afrykańska i SADC (Południowoafrykańska Wspólnota Rozwoju) określają przekazanie władzy jako niekonstytucyjne i zakrawające na zamach stanu. Państwo zostało wykluczone z członkostwa w UA, a SADC oficjalnie nie uznało Rajoeliny jako prawowitego prezydenta Madagaskaru. Francja, największy donor pomocy międzynarodowej określiła ostatnie wydarzenia mianem zamachu stanu. Społeczność międzynarodowa określiła swoje stanowisko wobec prezydentury Rajoeliny poprzez bojkot się inauguracji w dniu 21 marca.

Ostatnie wydarzenia każą myśleć pesymistycznie o perspektywach demokratyzacji życia politycznego na Madagaskarze. Prezydent Marc Ravalomanana był pierwszym prezydentem Madagaskaru wybranym w powszechnych wyborach w 2006 roku. Zdobył wtedy prawie 55 procentowe poparcie. Wybory zostały określone przez międzynarodowych obserwatorów jako wolne i demokratyczne.

Była to jednak jego druga kadencja. Do władzy doszedł tymczasem już w 2002 roku, gdy po wyborach prezydenckich w kraju panował 8 miesięczny kryzys polityczny. Ravalomanana wykorzystał wtedy sytuację, by zdobyć władzę, a w obaleniu prezydenta Didiera Ratsiraka (rządził krajem przez 23 lata) pomogło mu wojsko. Podczas swojej prezydentury przeprowadził w kraju reformy wolnorynkowe, co zachęciło wielu inwestorów oraz donorów pomocy międzynarodowej (anulowane zostało zadłużenie międzynarodowe Madagaskaru). Stworzył plan działania, którego realizacja miała ograniczyć ubóstwo o 50 procent w ciągu 5 lat. Popierał rozwój sektora prywatnego, uznając go za motor rozwoju. Dbał o dobre stosunki z donorami oraz społecznością międzynarodową.

Mimo to ubóstwo w Madagaskarze nadal jest ogromne - aż 70 proc. mieszkańców kraju żyje za mniej niż dolar dziennie. To, oraz rosnące ceny żywności pchnęły ludność Madagaskaru na ulice. Kryzys w kraju rozpoczął się w styczniu tego roku, gdy burmistrz stolicy Andry Rajoelina zaczął wysuwać zarzuty wobec prezydenta, oskarżając go o trwonienie publicznych pieniędzy oraz o niedemokratyczne rządy. Rajoelina wzywał Ravalomananę do rezygnacji z pełnionej funkcji. Prezydent się nie zgadzał, w zamian proponował przeprowadzenie referendum, w którym ludność wyspy miałaby określić poparcie lub jego brak dla prezydenta. Sytuacja była coraz bardziej napięta. Na ulicach zginęło około 170 osób. Wreszcie wojsko zajęło jeden z pałaców prezydenckich, zmuszono prezydenta do rezygnacji, a władzę przekazano liderowi opozycji, którego zalegalizował Sąd Najwyższy.

Trwający od stycznia kryzys polityczny spowodował wielkie straty w gospodarce Madagaskaru. Poważnie ucierpiał przemysł turystyczny - szacuje się, że straty wynoszą 390 milionów dolarów. Pojawiła się groźba wzrostu bezrobocia - zagrożonych jest 25 000 miejsc pracy. Susza na południu kraju oraz kryzys ogólnoświatowy wpływają na wzrost cen żywności. Organizacje humanitarne pracujące na Madagaskarze mówią o potrzebie wzrostu udzielanej pomocy. Tymczasem donorzy mogą się wycofać całkowicie ze wspierania kraju ze względu na niedemokratyczne przekazanie władzy prezydenckiej (zrobiła to już Norwegia). Nowy przywódca zapowiedział, że w ciągu dwóch lat dojdzie do wyborów prezydenckich- by demokracji stało się za dość. Zanim jednak dojdzie do wyborów Rajoelina chce przeprowadzić reformy systemu wyborczego oraz zmienić przepisy dotyczące funkcjonowania partii politycznych.

Wydarzenia w Madagaskarze przywodzą na myśl nie tak odległe zajścia w Gwinei-Bissau, Gwinei oraz Mauretanii. W ciągu niespełna pół roku w tych krajach doszło do zamachów stanu w wyniku, których władzę objęli wojskowi. W każdym z tych przypadków zamach stanu obalił prezydenta, który doszedł do władzy w sposób jak najbardziej demokratyczny - w rezultacie wolnych wyborów. Każdy z tych krajów ma też silną tradycję zamachów stanu i dyktatur wojskowych.

W Gwinei Bissau na początku marca tego roku zamordowano prezydenta Joao Vieirę, wybranego w wolnych wyborach prezydenckich w 2005 roku. Zabójstwo dokonane zostało przez armię. Sam Vieira był niegdyś wojskowym przywódcą. Pierwszy raz do władzy doszedł w 1980 rok poprzez obalenie prezydenta Luisa Cabrala. W 1994 wybrano go prezydentem, jednak nie zagrzał długo miejsca na stanowisku, bo w kraju wybuchła wojna domowa. Do władzy doszedł ponownie w 2005 roku, tym razem w wyniku wyborów. Dziś krajem tymczasowo rządzi przewodniczący parlamentu, który w dwa miesiące ma przygotować wybory prezydenckie. Ciekawe, ile przetrwa na stanowisku nowo- wybrany prezydent nim zostanie obalony przez żołnierzy?

W Gwinei natomiast sytuacja polityczna wyglądała inaczej, ale efekt końcowy jest ten sam- władza przejęta w sposób niekonstytucyjny i sprawowana przez wojskowych. Gwinea od odzyskania niepodległości od Francji w 1958 rządzona była przez dwóch przywódców. Pierwszy prezydent sprawował władzę przez 26 lat, aż do swojej śmierci w 1984 roku. Władzę po nim przejęła junta wojskowa na czele z kapitanem Lasana Conte. I ten prezydent rządził bez „zakłóceń” do śmierci, która nastąpiła w grudniu zeszłego roku. Historia się powtórzyła i władzę w kraju znów przejęli wojskowi, a na ich czele kapitan Moussa Dadis Camara. Nikt się nie spodziewał takiego obrotu sytuacji, gdyż były prezydent cieszył się poparciem wojska. Rząd początkowo nie chciał się poddać wojskowym, jednak ostatecznie zgodził się na współpracę z nowym prezydentem głównie dlatego, że społeczeństwo zdawało się popierać kapitana. Camara zapowiedział przeprowadzenie wyborów w 2010 roku.

W Mauretanii sprawy przyjęły bardziej dramatyczny obrót. W sierpniu 2008 roku prezydent Abdallahi został obalony przez generała Mohameda Oulda Abdelaziza. Wojsko szturmem zajęło pałac prezydencki, pojmało prezydenta i zatrzymało do w areszcie domowym aż do grudnia. Tymczasem Abdelaziz zainstalował się jako nowy prezydent Mauretanii. Analogicznie do historii przedstawionych wyżej, obalony prezydent był legalnie wybranym przez społeczeństwo przywódcą kraju. Wygrywając wybory w 2007 roku był jednocześnie pierwszym demokratycznie wybranym prezydentem Mauretanii.
Sam obalający znajdował się w bliskim towarzystwie prezydenta, przewodniczył zespołowi jego doradców. Abdelaziz zdecydował się na zamach stanu przeciwko swojemu szefowi po tym, jak Abdellahi zapowiedział odwołanie czterech wojskowych, w tym Abdelaziza. W historii niepodległej Mauretanii było 10 wojskowych zamachów stanu i tylko jedne demokratyczne wybory prezydenckie, w wyniku których po raz pierwszy władza przeszła z rąk wojskowych w ręce cywilne. Jak się okazało na niedługo.

Analizując powyższe przykłady zauważyć można pewien schemat, a nawet tendencję rządzącą życiem politycznym w państwach afrykańskich. Charakteryzuje się ona nie tylko chronicznymi zamachami stanu, ale przede wszystkim powrotem do rządów wojskowych. W każdym z analizowanych państw przynajmniej raz wybrano prezydenta w wyniku demokratycznych wyborów. Jednak nigdzie tak wybrany prezydent nie rządził dłużej niż dwa lata, a jego kariera polityczna skończyła się na skutek zamachu stanu. Dziś w Mauretanii, Gwinei rządzą wojskowi, na Madagaskarze i w Gwinei-Bissau władzę demokratycznemu prezydentowi zabrali wojskowi (na Madagaskarze rządzi opozycja, a w Gwinei Bissau przewodniczący parlamentu).

Obecna sytuacja jest też podobna do tej sprzed wyborów demokratycznych - zmiana władzy następuje w wyniku zamachu stanu, a wykonuje ją junta wojskowa lub politycy, którzy postępują zgodnie z „ideologią” armii. Władza demokratyczna jest wyraźnie zbyt słaba, by się utrzymać - prezydent Madagaskaru został zmuszony do ustąpienia, a Mauretanii zatrzymany w areszcie domowym. Obaj rządzili aż do chwili, gdy ich decyzje sprzyjały wojskowym. Stąd płyną dwa wnioski-  władza demokratyczna jest nieskuteczna i słaba, a po drugie, demokratyczny prezydent, chcąc utrzymać się przy władzy musiałby podporządkować się wojsku. Przywódca wybrany z woli ludu nie ma szans na rządzenie, jeśli swoją polityką sprzeciwi się armii. Wojsko zaś zdobywa władzę siłą, a rządzi w formie dyktatury.

Gdy w omawianych państwach wybrano prezydentów, pojawiła się nadzieja, że era zamachów stanu minęła i odtąd władza będzie przekazywana w sposób demokratyczny. Dziś widać, że te nadzieje były płonne, a siła „starej tradycji” puczów wojskowych, a tym samym siła wojska wygrała z zasadami demokratycznymi. Gdy armia zajęła pałac prezydenta w Mauretanii i przejęła władzę rozpatrywano to wydarzenie jako jednostkowy kryzys. Gdy śladami Mauretanii poszły inne kraje, można mówić już o pewnym zjawisku. Po zrobieniu kroku w przód, czym były demokratyczne wybory, kraje te wykonały dwa kroki w tył- zmuszając prezydentów do ustąpienia i nie zarządzając w odpowiednim czasie nowych wyborów. Wygląda na to, że siła tradycji puczów i siła wojska jest jak na razie nie do pokonania.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.