Kacper Wańczyk: Reakcja na reakcję
-
Kacper Wańczyk
Mam przyjemność uczęszczać na kurs prof. Włodzimierza Rydzewskiego na Wydziale Filozoficznym UJ pt. „Historia i współczesność marksizmu”. Na jednym z wykładów, podsumowując wpływ, jaki na Fryderyka Engelsa miała, popularna w II poł. XIX w. biologia profesor stwierdził: „I na ten dziewiętnastowieczny biologizm marksizm zareagował Engelsem”.
Tak, pomyślałem czytając 24 kwietnia, w „Gazecie Wyborczej” o wpływie, jaki na wizytę prezydenta Kirgistanu, Kurmanbeka Bakijewa w Moskwie, miała niejasna postać Rysypeka Akmatbajewa. Rzeczywiście prądy intelektualne mają to do siebie, że lubią się wcielać w interesujące postacie. Tak, pomyślałem sobie, rzeczywiście postaci te często urastają – nie wiedzieć czemu – do rangi symbolu.
Artykuł opisywał Ryspeka Akmatbajewa, kirgiskiego gangstera, którego w wyborach do Żogorku Kenesz poparło 80 proc. wyborców z jego okręgu. Komisja wyborcza i część tzw. „demokratów” ostro sprzeciwia się przyznaniu mu mandatu, więc kilku opornych dostało już przysłowiowego klapsa od „nieznanych sprawców”. Mówi się także, że Akmatbajew cieszy się poparciem prezydenta Bakijewa. Dalej w artykule wspominano o retorycznym oraz politycznym podobieństwie Bakijewa i byłego prezydenta Askara Akajewa. Kończy je stwierdzenie, że nowy prezydent, tak jak stary, udaje się do Moskwy w poszukiwaniu wsparcia.
Wszystko jasne – niestabilność w kraju, protesty, groźby opozycji – prezydent zmierza na Kreml poprosić o pomoc. Znany w tym regionie schemat. Ale naprawdę nie wiem czemu nad tym tekstem umieszczono stwierdzenie, że dążenie Akmatbajewa do objęcia mandatu parlamentarzysty doprowadzi do tego, że „Kirgizja odwróci się od USA i wróci w objęcia Moskwy”.
Teza o proamerykańskości „tulipanowej Kirgizji” wynika prawdopodobnie z tkwiącego, w umysłach polskich redaktorów przekonania, że demokracja = Ameryka. Kiedy opisywano „kolorowe rewolucje” i przymiotnik „demokratyczni” występował w tekście zbyt często, zamieniano go słowem „prozachodni”. I tak powstał, nierozerwalny jak „materializm dialektyczny” związek frazeologiczny „prozachodni demokraci”.
O ile w przypadku Gruzji o bliskiej przyjaźni z Waszyngtonem mówić można (choć przyjaźń ta datuje się od czasów Eduarda Szewardnadzego, więc z tzw. „rewolucją” niewiele ma wspólnego), o tyle w wypadku Kirgizji jakoś mnie to nie przekonuje. W czym miałaby się przejawiać ta proamerykańskość? Że w Manas jest baza amerykańska Gansi? No jasne, tylko, że powstała ona za czasów Askara Akajewa, a i to dopiero po konsultacjach z Władimirem Władimirowiczem Putinem. To może jakieś deklaracje? Cóż, zaraz po przejęciu władzy Kurmanbek Bakijew, jeszcze jako lider rewolucji, kilkakrotnie podkreślał bliskie związki, jakie łączą Biszkek z Moskwą. I bardzo wyraźnie powiedział, że dotychczasowy (czytaj: prorosyjski) kurs kirgiskiej polityki zagranicznej nie ulegnie zmianie. Wizyty? No tak, rzeczywiście to była dopiero pierwsza oficjalna wizyta prezydenta Bakijewa w Moskwie, ale od wybuchu tzw. „rewolucji tulipanowej” był w Rosji w sumie cztery razy. W tym na słynnych obchodach 60-lecia Zwycięstwa.
Innymi słowy – gdyby Kirgizja odwróciła się jeszcze raz, jak sugeruje "GW", stanęłaby z Ameryką twarzą w twarz. Bo teraz stoi do niej odwrócona tyłem. No, może bokiem.
A Ryspek Akmatbajew zajmuje na pewno wysokie miejsce na liście wielu problemów, które nie pozwalają prezydentowi Bakijewowi spać. Ale nie jest magiczną praprzyczyną poruszeń kirgiskiej polityki zagranicznej. Wprost przeciwnie – jest odpowiedzią na poruszenia kirgiskich przemian politycznych. To odpowiedź na skutki rewolucji społeczeństwa Kirgizji, społeczeństwa bez tradycji obywatelskich, za to przesiąkniętego klanowością. Na niestabilność porewolucyjną Kirgizi odpowiedzieli Akmatbajewem.


Irlandzka lewica marzy o realnej władzy
Jaką historię napisze japońska Thatcher?
Szpitale zamiast stadionów. Generacja Z przejęła marokańskie ulice
Czeski raj dla populistów