Katarzyna Szymor: Stany Zjednoczone: czy upadek mocarstwa jest bliższy niż kiedykolwiek?
- Katarzyna Szymor
Z punktu widzenia zwykłego „zjadacza chleba”, USA to idealna ojczyzna, to potęga, której boi się świat, to niezachwiane imperium. Jednak po kryzysie ekonomicznym, jaki miał miejsce na świecie w 2008 roku, który de facto został zapoczątkowany w Ameryce, pierwsze skojarzenia z tym krajem, jakie przychodzą do głowy, to: recesja, upadek, początek końca, kolos na glinianych nogach itp. Wielu ekspertów reprezentuje przeciwstawne stanowiska. Część z nich uważa, iż dla USA jest jeszcze szansa i państwo to może się podnieść z kryzysu. Natomiast inni są zdania, że dla Ameryki nie ma już ratunku i jej miejsce powoli zajmie inny kraj, który stanie się światowym mocarstwem.
Dynamika rozwoju gospodarczego, złożoność elementów i czynników mających wpływ na funkcjonowanie systemu gospodarczo-politycznego sprawiają, że coraz trudniej przewidywać pewne trendy nawet w krótkim okresie czasu, jednak istnieje coraz więcej argumentów przemawiających za powolnym upadkiem potęgi gospodarczej USA.
Wydaje się, że jednym z najistotniejszych problemów amerykańskiej gospodarki jest olbrzymie saldo ujemne na rachunku wymiany zagranicznej. Taka sytuacja powoduje, że gospodarka Stanów Zjednoczonych jest mocno uzależniona od wpływów kapitału zagranicznego. Pewność siebie, z jaką rząd USA dokonywał huraoptymistycznych przewidywań w zakresie sytuacji finansowej kraju została dość brutalnie przerwana już w 2003 r. Wtedy to z zakładanej trzystutrzydziestoczteromiliardowej nadwyżki budżetowej pozostała dziura o rozmiarach 475 mld USD. Kolejne poprawki dotyczące prognoz budżetu na następne lata ukazały jeszcze bardziej zatrważający obraz sytuacji finansowej kraju. W roku 2010 deficyt budżetowy wyniósł 1750 mld USD.
Pojawia się pytanie, co jest przyczyną powiększania się deficytu budżetowego w tak zawrotnym tempie? W ciągu najbliższych dwóch lat pierwsi z ok. 77 mln osób z pokolenia „baby boom” zaczną pobierać federalne emerytury, a za pięć lat pomoc medyczną z Medicare. W chwili, kiedy wszyscy obywatele ze wspomnianego wcześniej pokolenia przejdą na emeryturę, liczba Amerykanów w wieku podeszłym zwiększy się dwukrotnie. Jak olbrzymi jest dług Stanów Zjednoczonych pokazuje przykład dotyczący tego, co musiałby zrobić rząd, gdyby chciał spłacić go za pomocą dochodu, jaki obecnie osiąga. Okazuje się, że gdyby nawet przeznaczył całość owego dochodu, zabrakłoby ok. 45 tln USD. Rozważając czysto hipotetycznie, aby pokryć tę różnicę, rząd USA musiałby podnieść podatek od osób fizycznych i przedsiębiorstw do poziomu 69% lub zwiększyć podatek od funduszu płac o 95%, albo zmniejszyć zasiłki z ubezpieczeń społecznych i służby zdrowia Medicare o 56%, ewentualnie obniżyć do zera federalne wydatki. Wszystkie te rozwiązania są oczywiście tylko rozważaniami teoretycznymi – mają na celu zobrazowanie wielkości długu publicznego USA i nie są możliwe do zrealizowania.
Niemniej jednak rząd może uznać, że ze względu na to, iż obciążenia podatkowe jego obywateli należą do jednych z najniższych na świecie, rozsądnym posunięciem będzie podniesienie podatków. Oczywiście nie byłaby to podwyżka taka jak we wspomnianym powyżej przykładzie, ale w sposób oczywisty zwiększyłaby obciążenie podatkowe przeciętnego obywatela.
Kolejnym realnym i koniecznym do wprowadzenia „od zaraz” rozwiązaniem jest zapanowanie nad wydatkami związanymi ze służbą zdrowia Medicare, ponieważ to ona w 82% odpowiada za rozmiar dziury budżetowej. Rząd USA w 2003 r. nie dostrzegł takiej szansy na zmniejszenie deficytu budżetowego i wprowadził reformę o subsydiowaniu kosztów wykupu leków, co jeszcze zwiększyło saldo ujemne.
Można zadawać sobie pytanie, dlaczego rząd USA nie dostrzegł w tym posunięciu kolejnej „cegiełki” do budowania jeszcze większego zadłużenia kraju? Powodem oczywiście jest polityka. Pokolenie „baby boom” znajduje się już w tak podeszłym wieku, że bardziej zależy mu na otrzymywaniu jak największych emerytur, niż na zmniejszaniu obecnych stawek podatkowych. Trudno jest w takim przypadku z pozycji polityka głoszącego hasła wyborcze zrezygnować z tak olbrzymiego „zaplecza” wyborczego, jakie stanowią wspomniani powyżej wyborcy. Głosząc korzystny dla nich program reform, łatwiej zagwarantować sobie wygraną w wyborach.
Prowadzona w taki sposób polityka może wywołać w najbliższej przyszłości sytuację, w której rynki finansowe uznają, iż USA jest de facto bankrutem i zacznie wchodzić w inflację. Mamy wówczas do czynienia ze swoistym „efektem motyla”. Jeżeli rynki finansowe faktycznie uwierzą w taki scenariusz, ich działania mogą spowodować, że stanie się to jeszcze bardziej prawdopodobne. Podwyższając oprocentowanie sprawią, że koszt finansowania długu publicznego będzie wzrastał. Podwyższenie stóp procentowych będzie hamować również działalność gospodarczą, przez co firmy przestaną brać kredyty i zaczną zwalniać pracowników. Towarzysząca temu wszystkiemu recesja zmniejszy wpływ z podatków i doprowadzi kraj do jeszcze większego zadłużenia. Wówczas rząd może uznać, iż jedynym wyjściem z tego impasu jest dodrukowywanie pieniędzy i pożyczanie ich sektorowi prywatnemu. Dodatkowe pieniądze nie posiadające pokrycia w towarach, prowadzą do powiększania się inflacji, której rynek oczekiwał na początku, co powoduje, iż pesymistyczny scenariusz staje się samosprawdzającą się przepowiednią.
Mit amerykańskiej potęgi wyrósł po upadku ZSRR w latach 90. XX w. i stanowił okres prosperity aż do zamachów z 11 września 2001 r. Wtedy właśnie Stany Zjednoczone rozpoczęły ponowne zbrojenia podobne do tych z czasów Zimnej Wojny. Aby sfinalizować wydatki wojenne związane z działaniami na okupowanych przez siebie terytoriach, USA zapożycza się w tempie 15 mld USD miesięcznie, a przewidywania ekspertów mówią, że całkowity koszt działań militarnych sięgnie 3 bln USD.
Innym problemem, z którym w najbliższym czasie zetknie się Ameryka, może okazać się polityka monetarna Chin. W tym kraju dwie trzecie rezerw walutowych stanowią dolary. Szacuje się, że jest to suma w wysokości ok. 1,5 bln USD. Rządowi Chińskiej Republiki Ludowej coraz mniej podoba się słabnący kurs dolara. W przypadku gdyby Pekin podjął decyzję o wyzbyciu się tak olbrzymiej ilości dolarów, jego kurs spadłby jeszcze szybciej ze względu na to, że rynek najprawdopodobniej nie byłby w stanie wchłonąć tak olbrzymiej podaży waluty amerykańskiej.
Opisane powyżej problemy wiążą się z polityką zagraniczną Stanów Zjednoczonych, jednak należy zastanowić się, jakie są wewnętrzne symptomy upadku tego imperium. Przede wszystkim zwróćmy uwagę na bardzo ważny fakt, a mianowicie, iż Stany Zjednoczone nie są przyjaźnie nastawione wobec swoich obywateli. Mimo, że przez kilkaset lat państwo to dla ogromnej liczby ludności ze wszystkich zakątków świata było ucieleśnieniem idealnej ojczyzny i spełnieniem marzeń o karierze zawodowej i wspaniałym życiu prywatnym, to jeżeli obiektywnie i realnie spojrzymy na Amerykę, bez problemu dostrzeżemy pewne rysy na jej idealnym obrazie, które mogą stać się jedną z przyczyn rozpadu imperium.
Po pierwsze, do chwili obecnej wiele rozwiązań (a właściwie ich brak, jeśli chodzi o sferę socjalną) jest cechą charakterystyczną USA, a jednocześnie nie do pomyślenia w innych państwach rozwiniętych. To właśnie w tym „wolnym kraju” można zaryzykować stwierdzenie, że pracownik nie posiada większych praw, które byłyby uregulowane w dość jednoznaczny sposób. Przykładem jest tutaj problematyka urlopu, którego minimalny wymiar nie jest ustawowo nałożony na pracodawcę i jego przyznanie sprowadza się tylko i wyłącznie do ustaleń pracownika z pracodawcą. Średnio Amerykanin korzysta w roku z 10-15 dni płatnego urlopu. Można odnieść wrażenie, iż rozwój państwa nastąpił właśnie dzięki bezwzględnym regułom, wyzyskowi, interesowi zrobionemu na prowadzeniu wojny, jak i wykorzystywaniu braku uregulowań prawnych chroniących obywateli. Z ekonomicznego punktu widzenia dla rozwoju kraju nie ma nic lepszego niż całkowite uwolnienie rynku spod jakichkolwiek uregulowań, takich jak np. płaca minimalna, ustawowy wymiar urlopu itd. Pytanie tylko, czy było to dobre dla ówczesnych pracowników, którzy pracowali w takich warunkach socjalnych.
Obecnie można zaobserwować schyłek mocarstwa, które samo stało się ofiarą własnego sukcesu. Społeczeństwo, które ma tak silnie wpojone wartości typu: „jak najwięcej za jak najtaniej” zagubiło się w tej interpretacji. Wystarczy przyjrzeć się chociażby europejskim markom samochodów, które oferują swoje produkty na rynku amerykańskim. Tamtejsi użytkownicy otrzymują „prawie” taki sam produkt, jednak w myśl hasła ze znanej reklamy właśnie to „prawie” robi wielką różnicę. Przykładowo Amerykanin otrzymuje auto z jak najmniej skomplikowanym układem zawieszenia, co odbija się na prowadzeniu samochodu, jednak jest tanie w produkcji. Próżno też szukać takich udogodnień, z których korzystają Europejczycy, jak np. kolorowe wyświetlacze w systemach audio. Dla Amerykanina nieistotne jest także to, jak hamuje jego auto – ważne, żeby opony starczyły na cały okres eksploatacji samochodu.
Jak widać, mamy tu do czynienia z narodem nastawionym jedynie na konsumpcję. Koszty życia ze względu na prezentowany sposób myślenia, są względnie niewielkie. Jednak to w oczywisty sposób stwarza zagrożenie, że istnieje spora grupa obywateli, którzy korzystając z tych minimalnych środków, jakie otrzymują za swoją pracę, jest w stanie w swoim mniemaniu egzystować w wystarczająco godziwy sposób. Takie podejście zmniejsza potencjalne możliwości społeczeństwa do bycia twórczym.
Kolejnym ważnym aspektem jest system sądownictwa w Stanach Zjednoczonych. Pomijając stosowanie kary śmierci, która w Europie uznawana jest za przejaw zacofania moralnego, należy zauważyć, że obecnie działania zarówno sądów, jak i całego wymiaru sprawiedliwości są przejawem bezsilności wobec narastającej eskalacji przemocy i różnego rodzaju pomniejszych przestępstw. O co dokładnie chodzi w tak sformułowanej tezie? Wydaje się, że obywatel, który zostaje oskarżony w danej sprawie ma niewielkie szanse na otrzymanie wyroku uniewinniającego. Dzieje się tak, ponieważ państwo z góry traktuje owych obywateli jak osoby, które na pewno chcą uniknąć odpowiedzialności za czyny, które wg niego z całą pewnością popełnili. W procesach poszlakowych decyzję o winie podejmują ławy przysięgłych składające się z obywateli nie posiadających odpowiednich kwalifikacji zawodowych, a o ich werdykt zabiegają prokuratorzy i adwokaci, których pracę przyrównać można bardziej do teatru niż do zawodu prawnika. Dowodem na to, jak bardzo krzywdzące dla ogółu społeczeństwa jest takie zorganizowanie wymiaru sprawiedliwości, jest program zajmujący się pomocą skazanym. Daje on szansę na udowodnienie swojej niewinności osobom wstępnie zakwalifikowanym na podstawie analizy przebiegu procesu skazującego, jak i środków dowodowych użytych do wykazania winy osadzonego. Powyższe jest możliwe dzięki użyciu badań DNA. Znamienne jest to, iż ze wszystkich osób zakwalifikowanych do programu ok. połowę stanowią osoby niewinne, skazane na długoletnie wyroki pozbawienia wolności. W obliczu tak „sprawnie” działającego wymiaru sprawiedliwości rodzi się pytanie: ile osób skazanych na karę śmierci było w rzeczywistości niewinnych?
Innym czynnikiem skłaniającym do stwierdzenia, że to mocarstwo zmierza ku kresowi, jest demoralizacja całego narodu. Wszechobecne narkotyki, handel nimi i brak jakichkolwiek wartości moralnych wśród społeczeństwa tylko utwierdzają w tej tezie. Właściwie trudno spotkać już Amerykanina, który nie miał kontaktu z narkotykami, a społeczne przyzwolenie na „normalność” tego zjawiska jest tak duże, iż nawet prezydent potrafi przyznać się do korzystania z takich używek. Powyżej poruszany problem w oczywisty sposób wpływa na przestępczość, czego dowodzą statystyki. Niech dowodem na to stwierdzenie będzie fakt statystyczny, który mówi, że ze wszystkich ludzi przebywających w więzieniach największy odsetek to Amerykanie. Obywatele USA liczą mniej niż 5% ludności Ziemi, przy czym jednocześnie stanowią ponad 23% populacji więźniów. Na 100 tys. obywateli ponad 700 przebywa w więzieniach, podczas gdy w Europie jest to średnio ok. 100 osób.
Tak więc po bliższej analizie, Ameryka - państwo, które wydaje się być mocarstwem i cudem gospodarczym, rysuje się jako zdezorganizowany kolos o wątpliwym potencjale moralno-etycznym, a co za tym idzie, trudno jest uznać go za ideał, do którego powinny dążyć kraje rozwijające się.
Ogromnym zaskoczeniem pozostaje fakt, iż rząd USA nie zareagował w odpowiednim momencie, kiedy widać już było pierwsze objawy „choroby” gospodarki Stanów Zjednoczonych i czekał jak pacjent (który boi się podjąć walkę z toczącą go chorobą), na to, że choroba sama ustąpi. Wydaje się jednak, że w chwili obecnej Ameryka zaczyna przypominać pacjenta z zaawansowaną chorobą nowotworową, który podjął leczenie zbyt późno i pojawiają się przerzuty nowotworu na inne organy zdrowego do tej pory organizmu.
Do chwili obecnej do upadku imperium amerykańskiego jeszcze nie doszło, jednak kraj „zapędził” się w pewnego rodzaju ślepą uliczkę. To, czy Stanom Zjednoczonym uda się jeszcze wyjść cało z tej krytycznej sytuacji zależy od tego, czy rząd USA podejmie wystarczająco zdecydowane działania, by zapobiec czekającemu kraj upadkowi. To w Ameryce rozpoczęła się trwająca do dziś recesja i to właśnie ona powinna podjąć działania, których celem będzie odnowienie świata.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii. Powyższy tekst prezentuje jedynie poglądy autora.