Kornel Sawiński: Putin w Pekinie, Clinton w Moskwie - gra o Pipelineistan
Pipelineistan to termin, znaczący mniej więcej tyle co „Rurociągostan". Zbiegającą się w czasie z wizytą Władimira Putina w Pekinie, wizytę Hillary Clinton, można traktować, jako próbę wybadania możliwości rozbicia rodzącego się coraz ściślejszego eurazjatyckiego bloku chińsko-rosyjskiego.
Pipelineistan to termin, znaczący mniej więcej tyle co „Rurociągostan" (od nazw państw Azji Mniejszej). Po raz pierwszy użył go, pochodzący z Brazylii niezależny dziennikarz, Pepe Escobar, do opisu prawdziwego tła rozpoczętej w październiku 2001 r. amerykańskiej awantury w Afganistanie.
Głównym kompozytem tego tła była i oczywiście ciągle pozostaje waszyngtońska strategia maksymalnej dominacji w świecie eksploatacji i przesyłu surowców energetycznych na terenie Azji Mniejszej. W geoekonomicznej Wielkiej Wojnie kontynentów walka o dominację w Pipelineistanie przybiera ciągle coraz to nowe odsłony. Kolejnym znaczącym posunięciem w tej „partii szachów" była niedawna wizyta premiera Federacji Rosyjskiej Władimira Putina w Pekinie.
O wadze i znaczeniu tej wizyty niech świadczy fakt, że zbiegła się ona z wizytą w Moskwie amerykańskiej sekretarz stanu Hillary Clinton. Polityka, to oprócz konkretnych decyzji, gra symboli. Wydaje się, że również i tak należy odbierać wybór pierwszeństwa odwiedzin głównego partnera z Szanghajskiej Organizacji Współpracy nad przyjazdem eks-pierwszej damy, eks-jedynego supermocarstwa. Wydaje się, że Władimir Putin, jako główny architekt budowy „eurazjatyckiego imperium gazowego" miał pilniejsze sprawy do załatwienia w Pekinie niż wysłuchiwanie pouczeń pani Clinton w sprawie „łamania praw człowieka" w Rosji. Nie było nieporozumieniem ze strony Putina, gdy oświadczył, że: „Dywersyfikacja kierunków dostaw jest ważnym zadaniem dla Gazpromu a Chiny są ogromnym rynkiem zbytu." Bardziej niż ktokolwiek inny, obecny premier Federacji Rosyjskiej rozumie zasady Wielkiej Gry o panowanie nad Pipelineistanem.
Gazprom zacieśnia, pełną strategiczną współpracę z Pekinem. Owa współpraca to nie tylko wspólna gra o dominację w Pipelineistanie, gdzie do końca 2015 r., przy znacznym udziale chińskich inwestycji, ma zostać wybudowany jeden rurociąg z zachodniej, a drugi ze wschodniej Syberii. Plany ogromnego rosyjsko-chińskiego przedsięwzięcia obejmują nie tylko Syberię, ale szereg innych krajów. Owo przedsięwzięcie, w którym dominującą (pod względem technologicznym) rolę odgrywają Rosjanie, nosi nazwę Azjatyckiej Sieci Bezpieczeństwa Energetycznego Asian Energy Security Grid.
Podstawowym elementem tego organizmu jest to, co Rosjanie nazywają Wschodnim Programem Gazowym - kontrolowanie i koordynowanie przez Gazprom realizacji wszystkich etapów wytworzenia tego nośnika energii - od produkcji do przesyłu gazu na tym odcinku. Punktem docelowym mają być oczywiście nie tylko same Chiny. W obszarze Azji i Pacyfiku tych punktów odbioru na terenie innych państw jest znacznie więcej. Innym elementem rosyjsko-chińskiego planu jest budowa liczącego 4700 km ropociągu East Siberia-Pacific Ocean.
Podczas wizyty szefa rosyjskiego rządu pojawiły się wśród dziennikarzy pytania o rozdźwięk między Pekinem a Moskwą w kwestii ceny dostarczanego surowca. Putin rozwiązał ten dylemat stwierdzeniem, że Rosjanie i Chińczycy są coraz bliżej porozumienia co do ceny za gaz, zgodnie z „azjatyckim koszykiem cenowym". Z geopolitycznego punktu widzenia tego rodzaju niedopowiedzenia, czy nawet rozbieżności wydają się mieć charakter techniczny, zupełnie nie zagrażający istocie projektu. Gazprom, ustami rosyjskiego premiera kusi Chińczyków, aby Ci zgodzili się na eksportowanie do nich połowy objętości gazu, który jest aktualnie przesyłany do Europy Zachodniej. W przeciwieństwie do ropy (4 mln baryłek dziennie) Chińczycy nadal nie importują samego gazu zbyt wiele. Rosjanie doskonale zdają sobie sprawę z chińskiego apetytu na ten surowiec, wiedząc o rosnących potrzebach gospodarczych „państwa-fabryki świata".
Omawiany projekt posiada zresztą nie tylko blaski. Aleksander Lukin, dyrektor Centrum Badań Azji Wschodniej Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (MGIMO) ostrzega: „Rosja nie stanie się niczym więcej niż surowcowym dodatkiem Chin - czym już dawno stała się dla Europy".
Analitycy w stylu Aleksandra Lukina mają rację co do tendencji. Na przykładzie Chin widać sukces chińskiego modelu przyjętego przed 30 laty, tak samo jak na przykładzie Rosji widać kompromitację rosyjskich elit, które do władzy wyniosła pierestrojka. Uwzględniając „pozycję wyjściową" pamiętać należy, jak rozwiniętą potęgą technologiczną, w stosunku do Chin, był Związek Radziecki. O ile Borys Jelcyn okazał się prawdziwą katastrofą dla Rosji, o tyle jego następca w osobie Władimira Putina nie okazał się jej jakimś radykalnym uzdrowicielem, nie zmieniając istoty rosyjskiego systemu gospodarczego.
Podstawowym argumentem analityków, którzy nie dostrzegają w Rosji „surowcowego dodatku" czy to dla UE, czy to dla Chin, jest fakt, że dochody rosyjskiego budżetu ze sprzedaży węglowodorów (łącznie gazu i ropy), to relatywnie niewielki procent ogólnych przychodów państwa rosyjskiego. Rosja zawdzięcza im niespełna 30% swojego budżetowego bogactwa. Dlaczegóżby, więc Rosja miała nie handlować tym, co konkurencyjne na rynku światowym?
Argumentem pozamerytorycznym, jednakże ważnym w polityce, jest jakościowa zmiana podejścia zachodnich środków masowego przekazu do „epoki Putina" w stosunku do epoki hołubionego „demokraty Jelcyna".
Te wszystkie argumenty zarówno przychylne, jak i nieprzychylne ekipie kremlowskiej, i dominującej linii rozwoju Rosji, czy podskórnej rywalizacji rosyjsko-chińskiej nie zmienią faktu, że ostatnie spotkania Putina z Chińczykami, multum podpisanych umów, serdeczna atmosfera, znamionują kres pewnej epoki. Kres ery dominacji brutalnego, agresywnego neoliberalnego świata anglosaskiego.
Zbiegającą się w czasie z wizytą Władimira Putina w Pekinie, wizytę Hillary Clinton, można traktować (oczywiście w kategoriach domysłu), jako próbę wybadania możliwości rozbicia rodzącego się coraz ściślejszego eurazjatyckiego bloku chińsko-rosyjskiego.
Możemy z pewną dozą szyderstwa, zapytać czy, jeśli nie udało się prezydentowi Barackowi Obamie (podczas jego rosyjskiej podróży) „zderzyć głowami" Putina z Miedwiediewa, jest sens próbować tego samego z Rosją i Chinami...?
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.