Krzysztof Kokoszczyński: Liban - nadzieja w różnorodności
Gdyby Libanowi udało się odnowić swój wizerunek i ukazać się jako państwo, w którym wyznawcy wielu religii są w stanie się zjednoczyć, mógłby to być poważny krok na drodze do stabilizacji regionu.
Ten system, w teorii całkiem racjonalny i pomysłowy, został okaleczony przez pewne czynniki zewnętrzne. Największy z tych czynników, to fakt, że z powodu kolejny konfliktów zbrojnych: II wojny światowej, wojny domowej w latach 1975-90, a ostatnio konfliktów z Izraelem, niemożliwe było przeprowadzenie spisu ludności (acz ostatnio Instytut Statystyczny Libanu opublikował swoje badania, które pozwalają przynajmniej w przybliżeniu ocenić skalę zmian). Podział władzy pomiędzy wyznaniami opiera się więc na stanie z lat trzydziestych ubiegłego wieku. Ta sytuacja odpowiada chrześcijanom i sunnitom, jako że te dwie grupy miały wtedy najmocniejsza pozycję; szyici natomiast czują się pokrzywdzeni, jako że to właśnie oni byli najdynamiczniej rosnącą grupą wyznaniową. Pewne poprawki poczyniono, by zakończyć wojnę domową, redukując władzę prezydenta (stanowisko przypisane chrześcijanom-maronitom) i zwiększając liczbę miejsc przypisaną szyitom i sunnitom w parlamencie. Jednakże nadal szyici uważają, że ich rola w panstwie jest umniejszana. Domagają się więc dalszych zmian, które by to odzwierciadlały; najwięcej na takich zmianach straciliby chrześcijanie, kiedyś dominująca grupa, których liczba malała w przeciwieństwie do sunnitów i szyitów przez ostatnie 80 lat.
Szyici również są jedną z najbiedniejszych grup zamieszkujących Liban; w połączeniu z poczuciem braku siły politycznej, stanowi to idealny przepis na poczucie wykluczenia i radykalizację polityczną. Sztandarowym przykładem, najczęściej używanym za granicą, jest Hezbollah (arb. „Partia Boga”), jednak w mojej opinii to ugrupowanie odróżnia się od innych bojówek i grup terrorystycznych na Bliskim Wschodzie; oprócz działań skierowanych przeciw „wrogim” czy „okupacyjnym” siłom (Izrael i Stany Zjednoczone, pod koniec ubiegłego wieku głośnym był zamach na koszary piechoty morskiej w Bejrucie). Hezbollah jednakże oprócz tych działań (które, jak utrzymują jego przedstawiciele, nie są zamachami, lecz walką partyzancką z zachowaniem reguł obowiązujących w takich sytuacjach), prowadzi rozbudowaną działalność społeczną i polityczną; dzięki swoim działaniom skierowanym do najbiedniejszych (głównie szyitów, choć np. szpitale wybudowane i operowane przez Hezbollah w slumsach Bejrutu są dostępne dla wszystkich, niezależnie od przynależności wyznaniowej) zdecydowanie zwiększył swoją popularność i stał się jednym z najbardziej liczących się sił w Libanie. Przez pewien czas Partia Boga była częścią koalicji rządzącej utworzonej po tym, jak poprzedni premier, Rafik al-Hariri zginął w zamachu. Rozpad tej koalicji stał się ucieleśnieniem wszystkich problemów polityki libańskiej – gdy pojawiły się informacje, że Specjalny Trybunał ONZ ws. Libanu (STL) wysunie oskarżenia przeciwko niektórym działaczom Hezbollahu, Hassan Nasrallah, przywódca partii, wezwał premiera Saada al-Haririego (syna zamordowanego Rafika) do wycofania się że współpracy z STL. Gdy al-Hariri odmówił, Hezbollah wycofał się z rządu jedności narodowej, tym samym doprowadzając do jego rozpadu. Głosy zwolenników Partii Boga umożliwiły obecnemu premierowi Najibemu Mikatiemu objęcie władzy (choć on sam nie jest członkiem Hezbollahu, jest sunnitą i podkreśla swoją niezależność). Jakkolwiek ich głosy nie były jedynymi, które Mikati otrzymał (o jego sukcesie zdecydowało uzyskanie poparcia druzów), ich wpływ na dobycie władzy przez Mikatiego zdecydowanie przyczynił się do wzrostu władzy tego szyickiego ugrupowania.
Hezbollah może być tez wdzięczniejszym i mniej kosztownym politycznie partnerem do rozmów, niż inne ugrupowania islamskie na Bliskim Wschodzie, jako że wielokroć zapowiadał, że nie zamierza dążyć do stworzenia państwa wyznaniowego w Libanie, a jedyne do zmian mających odzwierciadlać zwiększoną liczbę szyitów w państwie i usunięcie „obcych najeźdźców” z terenów libańskich. Jakkolwiek można to traktować jako zagrywkę mająca na celu zmniejszenie czujności UE i Stanów, to, po nawiązaniu dialogu z Hezbollahem, będzie można zapewnić, by wywiązał się z tych zobowiązań. Jednak naturalnie takie działanie byłoby wyjątkowo problematyczne z uwagi na bardzo silny opór Izraela i USA – tak więc jakiekolwiek działania mające na celu zachęcenie Hezbollahu do zrezygnowania z działań zbrojnych musiałoby się wiązać z wynegocjowaniem porozumienia z Izraelem. A jako że Hezbollah czerpie swoją siłę z poparcia klasy niższej, radykalnej i łatwo ulegającej populistycznym hasłom, jakiekolwiek porozumienie, oprócz całkowitego wycofania się Izraela z terenów utraconych przez Liban w poprzednich konfliktach, może być niemożliwe. Izrael natomiast uważa, że te tereny mają znaczenie strategiczne – to z nich właśnie najłatwiej jest odpalać pociski w stronę izraelskich miast i osiedli i nie może się zgodzić, by były one dostępne dla Hezbollahu, który w przeszłości kilkakrotnie odpalał pociski na drugą stronę granicy.
Liban mógłby powrócić do swojego przedwojennego statusu, jako centrum handlu i rozwoju. Z wyraźną klasą średnią, wykształconą i doświadczoną w handlu, z ośrodkami edukacyjnymi z tradycjami i ze stosunkowo stabilnymi sąsiadami, Liban ma wyjątkową pozycję na Bliskim Wschodzie. Tym, co powstrzymuje Libańczyków przed poprawą swojej sytuacji, rozdrobnienie większej części sceny politycznej oraz opieranie podziału władzy na stanie państwa sprzed dziesięcioleci. Gdyby udało się przeprowadzić nowy spis ludności i na jego podstawie zreformować system, tak by zmniejszyć liczbę wykluczonych, Liban mógłby stać się spokojniejszy wewnętrznie i naprawdę rozkwitnąć.
Liban może stać się źródłem nadziei, wzorem porozumienia pomiędzy religiami, przykładem na możliwość współistnienia i wspólnej pracy na rzecz dobra państwa. Jednakże pozostawienie Libańczyków bez żadnego wsparcia, wydawanie ich na żer służbom specjalnym Iranu, Syrii, Izraela czy innych państw, może doprowadzić do radykalizacji tamtejszych partii politycznych i wybuch kolejnej wieloletniej wojny domowej – a w takim regionie kolejna wojna domowa, przy obecnych zawirowaniach politycznych, może mieć ogromne konsekwencje nie tylko dla Libanu, a również dla jego sąsiadów – Syrii, z jej delikatną równowagą pomiędzy prezydentem i szefami resortów siłowych, Iranu, z jego napięciami wewnętrznymi i tarciami z państwami ościennymi, czy Izraela, który, notabene, po raz kolejny wznowił osadnictwo na Zachodnim Brzegu Jordanu. W czasach, gdy upadek dyktatur w krajach Maghrebu może zaowocować jeszcze większym wpływem religii na życie polityczne w tym regionie, przykład, jaki mógłby dać Liban z ustabilizowanym wewnętrznie system koegzystencji religijnej, byłby nieoceniony. Dlatego też stabilność wewnętrzna Republiki Libańskiej jest kwestią ważną również dla Europy.
Gdyby Liban stał się kolejną republiką islamską, to nie stanowiłoby to poważnego problemu dla Europy – jego działalność byłaby tłumioną przez (nadal jeszcze) laicką Turcję na północy i Izrael na południu. Ponadto, w przeciwieństwie do Iranu, Liban jest stosunkowo niewielki i nie posiada znaczących zasobów surowców strategicznych; z uwagi na niewielką populację, również armia nie stanowiłaby dużego zagrożenia dla zdecydowanie większych armii państw sąsiednich.
Jednak gdyby Libanowi udałoby się odnowić swój wizerunek i ukazać się jako państwo, w którym wyznawcy wielu religii byli w stanie się zjednoczyć, to mogłoby to być poważnym krokiem na drodze do stabilizacji regionu. Zaprowadzenie porządku w Libanie oczywiście nie doprowadziłoby natychmiast do pokoju na Bliskim Wschodzie, ale ukazałoby inną drogę dla państw targanych konfliktami religijnymi. Pokazałoby, że oprócz sekularyzacji czy islamizacji, jest jeszcze inna droga: w której wszystkie religie są ważne i każda ma swoją rolę do odegrania, tak by żaden obywatel nie czuł się wykluczony.