Kryzys migracyjny nie dla każdego kryzysem. AfD rośnie w siłę
Kryzys migracyjny, który obecnie stanowi największy problem dla państw Europy, bez wątpienia przyczynił się do stawiania wielu pytań o sposób prowadzenia polityki migracyjnej przez najbardziej znaczące kraje Unii Europejskiej. Coraz częściej wątpliwości pojawiają się także wśród tych, którzy dotychczas nie do końca interesowali się sprawami omawianymi na politycznych salonach kontynentu. Jeszcze parę tygodni temu obrazy serwowane przez media, przedstawiające przepełnione łodzie dopływające do wybrzeży m.in. Grecji czy Włoch, z których machały szcześliwie dobijające do brzegu tłumy, budziły współczucie i szeroko pojęte zrozumienie dla chęci udzielenia im pomocy. Po krwawych zamachach terrorystycznych w Paryżu coraz więcej osób, słysząc o kolejnych tysiąch przybywających do Europy, podchodzi do problemu migracji uchodźców w bardziej sceptyczny sposób. „Po paryskich zamachach nic już nie będzie takie samo” – takie stwierdzenia padały na łamach najbardziej poczytnych światowych gazet już parę dni po tragedii, która dotknęła Francuzów w samym sercu ich kraju.
Rasistowskie widmo
O ile moralność, empatia i czająca się wszędzie poprawność polityczna nie pozwalały na utożsamianie rzeszy głodnych dzieci trzymanych w ramionach przez ich przestraszonych rodziców z jakimkolwiek terroryzmem, o tyle sytuacja po paryskich zamachach uległa może nie tyle diametralnej, co na pewno znaczącej zmianie. Zaczęły pojawiać się pytania, na ile Europa może sobie pozwolić na niekontrolowane wpuszczanie obcych kulturowo ludzi, spośród których nawet jedna osoba może być tą, która zaważy na losach bezpieczeństwa na ulicach jej miast. Jednak tendencje do prowadzenia zdecydowanie ostrożniejszej polityki wobec imigrantów były widoczne w ostatnich miesiącach w wielu państwach unijnych. Podczas wyborów parlamentarnych lub w sondażach znacząco na sile zyskiwały ugrupowania dotychczas uchodzące za skrajnie prawicowe, czy wręcz nacjonalistyczne. Do takich partii zalicza się m.in Nową Demokrację w Grecji, francuski Fron Narodowy czy Alternatywę dla Niemiec (AfD).
Jeszcze we wrześniu niemiecka kanclerz Angela Merkel na szczycie UE ogłosiła, że Niemcy są gotowe na przyjęcie kilkuset tysięcy uchodźców rocznie, z czego później – po niezbyt przychylnych reakcjach – starała się wycofać, poniekąd przerzucając odpowiedzialność na kraje Europy Środkowo-Wschodniej. To wtedy na szczytach unijnych władz zaczęły się dyskusje o przyjęciu odpowiedniej liczby migrantów przez każde państwo wspólnoty, co stało się przyczynkiem do gorących dyskusji, na ile cała Europa jest w stanie ponosić odpowiedzialność za losy osób, które ze swoich krajów uciekają przed wojną, głodem i nędzą. Liczba przyjmowanych uchodźców miała być rozplanowywana adekwatnie do możliwości każdego z krajów członkowskich UE. Dlatego Niemcy, uchodzące za jedną z potęg gospodarczych i ekonomicznych na kontynencie, jednocześnie pomimo znacznego upływu czasu wciąż borykające się z rasistowskim widmem polityki prowadzonej przez narodowych socjalistów z okresu II wojny światowej, otworzyły ramiona przed setkami tysięcy tych, którzy kierują się w stronę Europy w poszukiwaniu lepszego bytu.
Męska, radykalna, ratująca
Alternatywa dla Niemiec jawi się dla wielu Niemców jako wybawienie od polityki otwartych ramion Angeli Merkel. I to nie tylko w wyniku ostatnich tragicznych wydarzeń w Europie. Wprawdzie partia pani kanclerz na chwilę obecną przoduje w politycznych sondażach, nie da się jednak ukryć, że ostatnie działania Merkel przyczyniły się w znacznym stopniu do spadku jej popularności wśród wyborców. Ostatnie miesiące niezbyt korzystnie wpłynęły na 10-letni bilans rządów niemieckiej kanclerz, co ma również swoje odniesienie do wyników sondażowych innych partii w Niemczech. Nikt bowiem nie wie, jak będzie się rozwijała sytuacja w najbliższych tygodniach i miesiącach, i czy pozycja „żelaznej” Merkel nie zachwieje się wskutek kryzysu migracyjnego.
Choć niemieckie media piszą o Alternatywie dla Niemiec, że jest partią „męską, szowinistyczną i mentalnie wschodnioniemiecką”, można odnieść wrażenie, że ten czarny PR w żaden sposób nie odstrasza nie tylko jej sympatyków, ale także tych, którzy jeszcze do niedawna nie byli jej zwolennikami. Po zamachach w Paryżu w sondażu przeprowadzonym dla najpopularniejszego niemieckiego tabloidu „Bild” partia uzyskała poparcie rzędu 10,5 procent, co czyni z niej obecnie trzecią siłę polityczną w Niemczech. Tendencje do wzrostu poparcia dla Alternatywy były jednak widoczne już zdecydowanie wcześniej, w momencie, kiedy Europa zaczęła otwarcie mówić o „kryzysie migracyjnym”. Poparcie dla partii jest niewątpliwym sukcesem dla niej samej, bowiem jeszcze podczas tegorocznego lata przechodziła poważny wewnętrzny kryzys. Na czerwcowym kongresie w Essen AfD straciła 2500 członków, czyli jedną czwartą partii zrzeszającej 20 tys. członków. Zdaniem przewodniczącej AfD Frauke Petry każdego dnia do jej ugrupowania wpływa blisko 40 zgłoszeń o przyjęcie w jego partyjne kręgi. Ponad miesiąc temu w wywiadzie udzielonym dla „Welt am Sonntag” Petry potwierdziła, że jej partia jest na pełnej drodze odbudowania swoich struktur, które liczą obecnie niecałe 19 tys. oficjalnie zarejestrowanych członków. Wrześniowe sondaże wskazywały, że poparcie dla Alternatywy dla Niemiec mieści się w granicach 5 procent, aby na początku listopada bezpiecznie przekroczyć granicę błędu statystycznego i dojść do 8 procent.
Na ratunek Europie
Zdaniem Frauke Petry (na zdj.) sytuacja z dnia na dzień będzie ulegała zmianie, bo już teraz słychać głosy, że coraz więcej polityków rządzącej CDU wygłasza postulaty jeszcze do niedawna przypisywane wyłącznie Alternatywie dla Niemiec. Dla AfD oznaczać to może zwiększenie liczby swoich zwolenników, którzy zmęczeni polityką prowadzoną przez CDU będą chcieli popierać ugrupowanie bardziej zdecydowane i stanowcze w swoich poglądach, a być może – zdaniem Petry – także w działaniu. Już teraz widać, że spadek poparcia dla koalicji rządzącej wiąże się niejako z wzrostem poparcia dla innych ugrupowań, w tym przede wszystkim dla AfD.
Krytyka członków innych ugrupowań, wypowiadana niekiedy przez bardzo prominentnych polityków, jest bardzo znamienną cechą AfD. Nie tak dawno wicekanclerz i minister gospodarki Sigmar Gabriel (SPD) stwierdził, że zawsze uważał tę partię za niebyt przyzwoitą, ponieważ „podburza ona motłoch, pielęgnując mowę NSDAP”. Porównania i próby powiązywania z ugrupowaniami neonazistowskimi traktowane są wewnątrz AfD jako niesprawiedliwe, bo zdaniem kierownictwa partii jej antyunijne i antyimigracyjne przekonania są obecnie niczym innym, jak próbą „ratowania Europy przed katastrofą”.
W krytyce swoim politycznym oponentom nie pozostaje zresztą dłużna. Ostre słowa kieruje przede wszystkim pod adresem samej kanclerz Merkel. Zdaniem AfD polityka imigracyjna kanclerz doprowadziła do obecnej sytuacji kryzysowej nie tylko na terenie Niemiec, lecz całej Europy, co przyczyniło się do ostatecznej eskalacji napięcia, jakim były paryskie zamachy. AfD domaga się także znacznego ograniczenia prawa do azylu. Według członków partii należy wprowadzić górną granicę osób, które mogłyby na terenie Niemiec otrzymać status uchodźcy. Angela Merkel zdecydowanie odrzuciła taki postulat.
Jednak AfD się nie poddaje i nie zwalnia ze swojego radykalnego tempa. Przewodnicząca partii ostrzega, że wyłącznie kwestią czasu jest moment, kiedy Niemcy przestaną sobie radzić ze skutkami polityki prowadzonej przez kanclerz i jej koalicję. Frauke Petry otwarcie mówi o bliskim „rozpadzie niemieckiego społeczeństwa”. Groźba czy ostrzeżenie? Jeszcze nie wiadomo. Oby Niemcy i cała Europa nie musiały się o tym przekonywać.
Anna Piwowarczyk