Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Krzysztof Chaczko: Samobójczy gabinet Benjamina Netanjahu


06 kwiecień 2009
A A A

Uczestnictwo w gabinecie rządowym pod kierunkiem Netanjahu, może zakończyć dla ugrupowań koalicyjnych polityczną śmiercią samobójczą. Na pierwszy "odstrzał” pójdzie najpewniej Partia Pracy.

Błagał, błagał i wybłagał. W końcu udało się Netanjahu namówić Ehuda Baraka na przystąpienie do koalicji rządowej. W ten sposób, do wcześniejszego porozumienia Likudu z Israel Beitenu dołączyła Partia Pracy. Do tego ,,koktajlu” prawicowo-lewicowego, Netanjahu ,,dorzucił” jeszcze dwie partie religijne: sefardyjski Szas oraz silnie prawicowy Mafdal (występujący pod nazwą Dom Żydowski). Tym sposobem pięciopartyjna koalicja o ,,wybuchowym” profilu prawicowo-religijno-lewicowym kontroluje 69 miejsc w 120 osobowym Knesecie. Nie miejmy jednak złudzeń – jeśli tak skonstruowany rząd przetrwa cztery lata, będziemy mieli do czynienia z cudem na miarę kabalistycznego stworzenia golema.

O ile Lieberman ze swoją partią Żydów rosyjskich, jako pierwszy zgłosił się do gabinetu Netanjahu, i nie ukrywał, iż interesuje go najbardziej prestiżowe stanowisko po premierze, czyli MSZ, o tyle Barak zapowiadał, iż nie ma zamiaru uczestniczyć w prawicowych rządach pod kierownictwem Likudu. Zdanie jednak zmienił – ,,garść” obietnic, stanowisko ministra obrony plus cztery inne teki, przekonały szefa Partii Pracy do słuszności (!) uczestnictwa w nowym rządzie. Ku radości Netanjahu i konsternacji sporej części Partii Pracy jak i samego Likudu.

Decyzję Baraka, można odczytać jako niemalże szaleńczą. Oto największe lewicowe ugrupowanie, które jest obecnie w największym w swojej historii dołku, zasila prawicowy gabinet budowany pod kierunkiem mistrza w niedotrzymywaniu obietnic. Po lutowych wyborach, wydawało się, iż jedyną szansą na odbudowę politycznej wiarygodności tej najbardziej zasłużonej w historii Izraela partii, będzie wymiana elit oraz budowanie w opozycji rozsądnej alternatywy dla opcji prawicowych. Tylko tym sposobem Partia Pracy mogła wrócić na właściwe, lewicowe tory, odróżniające ją od reszty ugrupowań izraelskich. Wchodzą w spółkę z Netanjahu i Liebermanem, Partia Pracy podążyła jednak w zupełnie przeciwnym kierunku. Ku zatraceniu.

Samobójcza decyzja Baraka, wywołała niemalże bunt w szeregach Partii Pracy. O ile jeszcze udało się liderowi tego ugrupowania utrzymać względną jedność – przynajmniej w głosowaniu nad wotum zaufania – to niewykluczone, iż z czasem szaleńczy ruch Baraka zakończy się wewnętrznym rozłamem. Przecież wszystkie obietnice złożone przez Netanjahu, choćby Barakowi, można włożyć między bajki. Już były premier I. Szamir zauważył, iż obecny szef Likudu zrobi niemal wszystko by utrzymać się na stołku. Obieca wszystko, przekona każdego. Jednak do czasu. Udowodnił to w latach 1996-99, gdy po raz pierwszy dzierżył funkcję premiera (zresztą najmłodszego w historii Izraela). To wtedy ratując się po raz kolejny przed upadkiem parlamentarnym, potrafił obiecać lewicy przyśpieszenie procesu pokojowego, oraz jednocześnie prawicy zamrożenie tychże porozumień, by tylko otrzymać większość w głosowaniu nad wotum nieufności. Drugi raz już się ta sztuczka nie udała, a sam Netanjahu z hukiem stracił fotel premiera.

Dziś Netanjahu wraca, raz jeszcze pokazując swój niewątpliwy talent iluzjonisty. Wyprzedał praktycznie wszystko co tylko mógł, by zbudować większość parlamentarną. Rozbudował rząd do rekordowych 29 ministerstw, co wymagało powiększenia stołu przy którym tradycyjnie odbywają się posiedzenia rządu. W samym Likudzie pojawiły się głosy, iż Netanjahu zagalopował się w rozdawnictwie stanowisk, na które liczyli przecież działacze z jego partii. Krytycy na razie siedzą jeszcze cicho, choć pewnie gdy iluzoryczna konstrukcja Netanjahu zacznie się walić, i oni podniosą głos.

Pomimo silnej pozycji Israel Beitenu w gabinecie Netanjahu, także i to ugrupowanie może wiele stracić w bieżącej kadencji Knesetu. Realizacja głównych postulatów Liebermana, czyli wprowadzenie ślubów cywilnych oraz ,,testów lojalności” dla Palestyńczyków izraelskich, będzie wielce problematyczna. Na ten pierwszy postulat, nigdy nie zgodzi się religijny Szas, z kolei anty-arabskie zapędy Liebermana będą niwelowane przez resztki lewicowej ideologii Partii Pracy. Spięcia na linii Israel Beitenu – Szas oraz Partia Pracy – Israel Beitenu to jak na razie jedyne pewniki nowego rządu. Z kolei wyjście z gabinetu którejkolwiek z tych partii, spowoduje utratę większości parlamentarnej. Zapewne najlepiej na tym wyjdzie Kadima, która w opozycji cierpliwie czeka na swoje dni. A takowe nadejdą. Prędzej czy później.

Izrael czekają zatem rządy niechybnych przesileń politycznych, pod kierunkiem Benjamina Netanjahu, nazywanego nie bez kozery ,,politycznym magikiem”. Jak na razie nowy premier Izraela prezentuje sztuczkę ze zniknięciem Partii Pracy ze sceny politycznej. Pstryk.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.