Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Maciej Duszyński: Kosztowny australijski parasol - korespondencja z Dili

Maciej Duszyński: Kosztowny australijski parasol - korespondencja z Dili


06 marzec 2007
A A A

Przed wyborami prezydenckimi, których pierwsza tura odbędzie się już 9 kwietnia, w górach Timoru Wschodniego wciąż walczy dwustuosobowa nieuznająca rządu bojówka, a na terenie państwa roi się od baz australijskiego wojska

To nie tak, że Timor Wschodni jest  upadłym państwem.
Chodzi o to, że usiłuje stanąć na obie nogi i nauczyć się demokratycznego rządzenia.
A ma dopiero kilka lat.

Ian Martin
specjalny wysłannik ONZ do Timoru Wschodniego

Najmłodsze azjatyckie państwo, liczący niecałe pięć lat i osiemset tysięcy mieszkańców Timor Wschodni, wciąż nie może stanąć na nogi. Międzynarodowy instytut International Crisis Group wydał 10 października 2006 roku raport informujący o kryzysie w Timorze, wraz z rekomendacjami dla rządu Timoru, rządu Indonezji i Australii, a także władz ONZ. Opisywany kryzys miałby się objawić wewnętrznymi walkami, które wylały się z prowincji również do Dili, stolicy kraju, ale których obecny w Timorze przybysz już kilka miesięcy później mógłby się nawet nie domyślać. Walki pochłonęły kilku zabitych, wielu rannych, ale jedynymi śladami po nich w Dili jest kilka wybitych szyb i stojące gdzieniegdzie wraki spalonych samochodów.

Timor dla kosmopolitów

Przy tej ilości międzynarodowej policji, jaka obecnie patroluje państwo, a w szczególności jej stolicę, grupa tych niewielu turystów którzy zdecydowali się odwiedzić kraj, może spokojnie spacerować po ulicach Dili albo wziąć taksówkę, która zawsze kosztuje dolara za kurs (taksówki nie kursują jednak po zmroku). Dolara amerykańskiego, bo taka w Timorze obowiązuje waluta.
Ogromna liczba Timorczyków nie ma nawet jednego dolara (żyją z darów, pomocy społecznej, hodowli, uprawy, barteru), więc czy taka waluta pasuje do jednego z najbiedniejszych państw świata… można mieć wątpliwości. Lecz ani waluta, ani patrole międzynarodowych policji, ani luksusowe wille i hotele, która można w Dili znaleźć, nie są dla przeciętnego Timorczyka, tylko dla przylatujących tu z całego świata biurokratów, lekarzy, pracowników sektora pozarządowego, pracowników ONZ, dyplomatów, żołnierzy i policjantów. Można wręcz odnieść wrażenie, że większość ludzi przechadzających się po Dili stanowią tzw. internationals (jak mówią o sobie z dumą biurokraci) a nie rdzenni Timorczycy.

Pod wieczną okupacją

Timor znaczy po malajsku „wschód”. Historia tej niewielkiej wyspy jest dla jej mieszkańców niewesoła. Na początku XVI wieku Timor popełnił błąd i zaczął handlować z Portugalczykami. W rezultacie w połowie tego samego stulecia był już niczym więcej, jak tylko portugalską kolonią. Portugalczycy w XIX wieku dogadali się z Holendrami i – zmuszeni - oddali we władanie Niderlandów zachodnią część wyspy. W czasie wojny, Timor, tak jak i ogromną część Azji, okupowali Japończycy. Gdy tylko wyszli, powrócili Portugalczycy. Ci z kolei wyszli ostatecznie 28 listopada 1975 roku.
Tego samego dnia Timorczycy radośnie ogłosili niepodległość. Stan euforii trwał dziewięć dni, bo właśnie wtedy rozpoczęła się zakrojona na wielką skalę inwazja indonezyjskiej armii. Z czego zrezygnowali Portugalczycy – to szybko wzięli Indonezyjczycy. Dla Timoru Wschodniego, którego mieszkańcy są bardzo oddani katolicyzmowi, szczególnie okupacja indonezyjska była nie do zniesienia. Ten niewielki, dumny kraj nie mógł zgodzić się, by być częścią republiki zdominowanej przez islamistów. Timorczycy nigdy nie zaakceptowali siebie jako Indonezyjczyków, a swojego kraju jako części Indonezji.

Ludobójstwo i niewidomy prezydent

Ostatecznie w 1999 roku w Timorze odbyło się referendum (na które nieopatrznie zgodził się niewidomy prezydent Indonezji Habibie), które zdecydowanie wygrali zwolennicy niepodległości. Wówczas zaczęło się najgorsze – rzeź i ludobójstwo wykonywane rękami lojalistów indonezyjskich i ich paramilitarnych milicji, a skierowane przeciwko zwolennikom niepodległości, czyli timorskiemu narodowi. W wyniku rzezi zginęło co najmniej 1400 osób, a kilkaset tysięcy (sic!) zostało bezprawnie wywiezionych do Timoru Zachodniego (dawniej tak jak cała Indonezja – holenderskiego, obecnie jest to część Indonezji). Dla kraju liczącego niecały milion mieszkańców był to prawdziwy dramat. Pewnie na tym by się nie skończyło (siły indonezyjskie przez dwie dekady wymordowały ćwierć miliona Timorczyków), ale w Timorze wylądowali Australijczycy i szybko zaprowadzili tam porządek. Wypędzili indonezyjskich lojalistów, za co prawie zapłacili zerwaniem stosunków dyplomatycznych ze swoim największym sąsiadem.

Portugalska samowola

Australijczycy zostali przywitani przez wymęczonych stanem ciągłej wojny z kolejnymi okupantami Timorczyków jak wybawiciele i bohaterowie. To był rok 1999. Timorczycy pewnie naiwnie wierzyli, że Australijczycy ich wyzwolą i wyjadą. Początkowo zresztą tak się stało. Lecz Australijczycy szybko do Timoru powrócili, pod pretekstem uspokajania sytuacji wewnętrznej. Jednocześnie, przy ogromnej ilości australijskiego wojska i przy sieci australijskich doradców oplatających rząd i prezydenta, Timor Wschodni prowadzi do dziś trudne negocjacje z rządem australijskim o to, gdzie przerabiana będzie timorska ropa i gaz. Ich ogromne pokłady znaleziono pod wodami terytorialnymi Timoru (przy okazji wydało się też, że Australijczycy weszli do Timoru, gdy już wiedzieli o bogactwie surowców energetycznych pod morskim dnem).
Australijczycy optują za przerabianiem jej u siebie, w północnoaustralijskim porcie Darwin, Timorczycy – oczywiście u siebie w kraju. Trudno powiedzieć, w stosunku do kogo lojalni są australijscy doradcy.

Obecnie w Timorze jest bardzo wiele australijskich baz – ciężki sprzęt, czołgi, samoloty, śmigłowce. I masa australijskiej policji patrolującej miasta. Ku zgryzocie nie przepadających po latach niewoli za Portugalią Timorczyków, w kraju są obecni także żołnierze Portugalii (są tu na zasadzie zupełnej samowoli, bez mandatu ONZ). I chyba wszystkich innych krajów świata, poprzez siły ONZ. W szpitalu leczą przedstawiciele innego z byłych okupantów – japońscy lekarze. Przyjeżdża wielu Holendrów i często również Indonezyjczycy. Timorczycy muszą spokojnie znosić w swoim kraju nacje, które nie są im szczególnie miłe. Dlatego są to ludzie zazwyczaj do obcych zdystansowani. Polska jest wśród naprawdę niewielu krajów świata, które Timorczycy lubią i szanują, bo Papież, bo Wałęsa, bo również kraj katolicki.

Gusmao – niepodległościowy komunista?

Ten zmęczony własną historią kraj ma 9 kwietnia wybierać po raz drugi swojego prezydenta. Obecnie jest nim Xanana Gusmao, który rozpoczął urzędowanie wraz z międzynarodowym uznaniem Timoru Wschodniego jako niepodległego państwa (20 maja 2002 roku). Być może Gusmao będzie starał się o reelekcję. Pięć lat temu został on wybrany przy poparciu 82% społeczeństwa.

Gusmao walczył w komunistycznej partyzantce odpowiednio przeciwko Indonezji i Portugalii. Dlaczego komunistycznej? W Timorze konserwatyści pragnęli trwania przy Portugalii lub co najwyżej “daleko posuniętej autonomii”. Każdy, komu zależało na niepodległym Timorze, był w zasadzie skazany na komunistyczny ruch oporu. Gusmao walczył w nim i nawet, gdy oddziały 15.000 rebeliantów skurczyły się do zaledwie siedmiuset bojowników, on jako jeden z kilku centralnych przywódców ruchu, walczył wraz z niedobitkami wysoko w górach przeciwko okupantowi. Gusmao za swoje idee przesiedział m.in. pięć lat w dżakarckim więzieniu. O jego sympatiach politycznych niech świadczy pomysł, aby poprosić od Fidela Castro o przysłanie z Kuby do Timoru kilkuset kubańskich lekarzy (Castro się zgodził, lekarze pracują w timorskich szpitalach).

Zdjęcie z papieżem

Gdyby zdecydował się powalczyć o reelekcję, jego najważniejszym konkurentem będzie obecny premier rządu Jose Ramos-Horta, również jeden z ojców założycieli Timoru, człowiek z nie aż tak barwną jak Gusmao, ale jednak wyraźną kartą niepodległościową. Jego start zaskakuje, bo według wielu analityków politycznych, to premier ma w tym systemie więcej do powiedzenia niż prezydent. Lecz to prezydent wybierany jest w bezpośrednich wyborach, to on jest pierwszą osobą w państwie i jeśli chodzi o prestiż, ta funkcja jest w Timorze Wschodnim najważniejsza. Jeśli chodzi o realną władzę, niekoniecznie.

Jose Ramos-Horta również jest kandydatem lewicującym, i również jest otoczony przez wianuszek australijskich doradców. Ramos-Horta jednak bardziej niż Gusmao akcentuje swój katolicyzm (choć obaj oczywiście są katolikami): na tegoroczne Święta Bożego Narodzenia Ramos-Horta rozsyłał przyjaciołom swoje zdjęcie z Benedyktem XVI; takie zdjęcie dostał m.in. autor niniejszego artykułu. Premier w specyficzny sposób zapowiedział swoje kandydowanie na prezydenta: “Przychodzą do mnie niedomyci, biedni, niepiśmienni ludzie. Proszą, żebym kandydował, chcą zbierać podpisy...”.

Polityka proaustralijskiej kontynuacji

Dla prowadzonej przez Timor Wschodni polityki zagranicznej nie będzie miało wielkiego znaczenia, kto wygra wybory prezydenckie. Jako że Jose Ramos-Horta wydaje się kandydatem mniej socjalizującym i bardziej katolickim, ma według analityków większe szanse na wygranie wyborów.
W przypadku wycofania się obecnego prezydenta Gusmao z wyborów, albo jego przegranej, chce on uruchomić “plan B”. Tym planem byłoby stworzenie nowej partii, wygranie wyborów parlamentarnych i posada premiera. W ten sposób Ramos-Horta i Gusmao “wymieniliby się” stanowiskami. Według analityków indonezyjskich, jest to najbardziej prawdopodobny i najlepszy dla stabilizacji Timoru scenariusz.

Jose Ramos-Horta jest też bardziej proaustralijski od obecnego prezydenta Gusmao (i, co za tym idzie oraz co nie bez znaczenia, bardziej popierany przez Australijczyków w wyborach). Daje to wielkie szanse na kontynuację bieżącej polityki zagranicznej Timoru Wschodniego i małe szanse na korzystne dla Timorczyków rozstrzygnięcie w sprawie lokalizacji przerabiania ropy i gazu.

A przecież to Timorczycy mieli być w tym wszystkim najważniejsi...

Autor jest niezależnym dziennikarzem, korespondentem prasowym i radiowym w Azji Południowo-Wschodniej. Mieszka w Indonezji.

Timor Wschodni: fakty
Stolica Dili
Liczba mieszkańców 800,000 (inne źródła: 1 mln 63 tys.)
Wyznanie/religia rzymsko-katolickie (90 proc.), islam (4 proc.), protestantyzm (3 proc.), hinduizm (0,5 proc.), buddyzm, animizm
Języki oficjalne Tetum, Portugalski
PKB na głowę mieszkańca 400$ (por. w Indonezji 3.600$, w Singapurze 28.100$)
Stopa bezrobocia 50 proc.
Źródło: CIA: The World Factbook, Timorese Ministry of Foreign Affairs