Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Maciej Konarski: Gdzie kończą się mity, a zaczynają fakty ? (polemika)

Maciej Konarski: Gdzie kończą się mity, a zaczynają fakty ? (polemika)


04 listopad 2004
A A A

W ostatnim czasie na łamach PSZ ukazał się artykuł pana Michała Podgórnego pt. „Mitologia Reagana”. Niewątpliwie należy zgodzić się z autorem, że postać czterdziestego prezydenta USA jest w polskiej świadomości bliska mitowi i widziana głównie przez pryzmat pomocy dla „Solidarności” i rzucenia komunizmu na kolana. Pytanie brzmi jednak w jakim stopniu owa legenda znajduje odbicie w faktach ? Okazuje się, że zdaniem p. Podgórnego w niewielkim lub wręcz żadnym. W tej sytuacji, trawersując słynne już powiedzenie Kazimierza Górskiego można byłoby zapytać „Skoro było tak źle, to czemu było tak dobrze ?” i czemu Ronald Reagan jest w zgodnej opinii większości Amerykanów uznawany za jednego z najwybitniejszych prezydentów w dziejach USA ? Lepiej jednak zgodnie z sugestią autora dogłębnie przyjrzeć się faktom.

„Terrorystyczna” polityka zagraniczna

Polityka zagraniczna Reagana to w oczach p. Podgórnego ciąg niemalże terrorystycznych posunięć, łamania prawa międzynarodowego i współpracy z najkrwawszymi dyktatorami. Szczególnie słowo „terroryzm” brzmi tu mocno, lecz mimo chwytliwego wydźwięku bardzo fałszywie – zwłaszcza w kontekście polityki Reagana wobec Libii. W ten sposób zrównuje się go bowiem de facto z największym sponsorem terroryzmu (od IRA, przez OWP po osławionego Carlosa) w owym czasie, jakim był bez wątpienia Muammar Kadafi. Pan Podgórny zapomina natomiast wspomnieć, że „terrorystyczne” naloty na Trypolis i Benghazi w kwietniu 1986 r. były bezpośrednią reakcją na inspirowany przez Libię zamach na amerykańskich obywateli w Berlinie i wymierzono je przede wszystkim w cele militarne oraz siedzibę Kadafiego. Zapomina również wspomnieć, że atak spełnił swój podstawowy cel – odtąd libijski dyktator wspierał międzynarodowy terroryzm znacznie mniej ostentacyjnie i na daleko skromniejszą skalę. Zdecydowana reakcja Reagana uświadomiła Kadafiemu i wielu innym wyrzutkom światowej społeczności, że tolerancja dla ich wyskoków, tak powszechna w latach siedemdziesiątych, kończy się.
Również sprowadzanie inwazji na Grenadę do rezultatu „kubańskiej obsesji” Reagana może budzić zdumienie. Może nie była to jedynie obsesja, skoro ów „wojskowy zamach stanu” o którym enigmatycznie wspomina p. Podgórny przeprowadziły siły skrajnie lewicowe inspirowane przez Kubę, a w jego rezultacie Grenada przyjęła licznych kubańskich „doradców” i podjęła budowę lotniska o rozmiarach znacznie przekraczających potrzeby skromnej floty powietrznej tego państwa. Trudno też nie wspomnieć o blisko 800 amerykańskich studentach, którzy znaleźli się wówczas na wyspie bez możliwości powrotu jako de facto zakładnicy nowego reżimu. Sytuacja na Grenadzie była rzeczywiście bliska metodom terrorystycznym, pytanie tylko z czyjej strony ?
Mówiąc natomiast o Nikaragui rzeczywiście trudno bronić odrażającego dyktatora jakim był Somoza. Marksistowskie rządy Sandinistów traktowały jednak prawa człowieka z taką samą wzgardą jak obalony dyktator (inicjując m. in. czystkę etniczną przeciw plemieniu Indian Miskitos), a po zwycięstwie rozpoczęły momentalnie w imieniu Kuby i ZSRR dywersję przeciw innym sojusznikom USA w Ameryce Środkowej. Czyżby czerwony terror i imperializm były w tym wypadku lepsze od błękitno gwiaździstego ? Notabene, pierwsza próba poddania się ocenie wyborców skończyła się Sandinistów kompletną klęską (wybory 1990). Może więc to jednak wspierane przez USA „Contras” w większym stopniu reprezentowały naród nikaraguański ?
Nie da się ukryć, że administracja Reagana wspomagała rozmaite odrażające południowo i środkowoamerykańskie reżimy. Warto jednak wspomnieć, że to właśnie w drugiej połowie lat osiemdziesiątych rozpoczęła się „trzecia fala demokratyzacji” obejmując stopniowo liczne państwa tego regionu. Reagan nie walczył też jedynie z komunistycznymi dyktaturami – jak bowiem wytłumaczyć fakt, że za jego kadencji CIA pomogła obalić prawicowy reżim F. Marcosa na Filipinach ? Warto też na marginesie przypomnieć, że wsparcie USA dla rozmaitych dyktatur osiągnęło punkt szczytowy gdy amerykańską polityką zagraniczną kierował tak chętnie cytowany przez p. Podgórnego Henry Kissinger...
Jeśli mowa o Iraku to administracja Reagana rzeczywiście aktywnie wspierała Saddama Husajna. Współpraca ta trwała jednak dosyć krótko (w praktyce skończyła się w drugiej połowie lat osiemdziesiątych). Poza tym łatwo się dziś zapomina, że to państwa dzisiejszej „Osi Tchórzy” – Francja, RFN i Rosja (wówczas ZSRR) najdłużej i najaktywniej wspierały reżim bandyty z Tikritu. Skoro wspominamy natomiast o wsparciu dla RPA, to warto się zastanowić kto był w owych czasach prawdziwym agresorem - burscy nacjonaliści czy może reżimy z Angoli i Mozambiku wysyłające na terytorium RPA prokomunistycznych terrorystów z AKN i SWAPO oraz liczne oddziały kubańskich „ochotników” ?

Kto pokonał komunizm ?

Jedną z głównych tez p. Podgórnego jest wiara, że komunizm upadłby tak czy inaczej bez pomocy Reagana, papieża czy Gorbaczowa. Jest to zresztą koronny argument wszystkich przeciwników prezydenta. Cóż, nie zamierzam ze swej strony twierdzić, że klęska komunizmu była dziełem tylko jednego człowieka. Nie zamierzam również twierdzić, że Reagan śmiertelnie poważnie traktował swą antykomunistyczną retorykę. Faktem jednak pozostaje, że Reagan jako jeden z pierwszych zorientował się jak słaby jest w rzeczywistości ZSRR i jako pierwszy od lat sześćdziesiątych zepchnął komunizm do defensywy – i to na wszystkich frontach. Wyścigiem zbrojeń (w tym wyszydzanymi przez p. Podgórnego „Gwiezdnymi Wojnami”) i pomocą dla afgańskiego ruchu oporu wstrząsnął i tak kruchą radziecką gospodarką. Tajemnica tego sukcesu polegała bowiem na tym, że zmusił Związek Radziecki do rywalizacji na polu, na którym nie miał on żadnych szans na zwycięstwo – w dziedzinie najnowszych technologii. W ten sposób mógł wyczerpać radziecką gospodarkę i zdobyć strategiczną przewagę stosunkowo niewielkim jak na historyczne doświadczenia kosztem i na skalę nie do osiągnięcia w poprzednich wyścigach zbrojeń. Natomiast poprzez pomoc dla „Solidarności” i innych ruchów antykomunistycznych pomógł destabilizować system od wewnątrz i pokazał, że „demokratyczna” frazeologia komunistów jest czystą fikcją. Największym osiągnięciem Reagana było jednak przekonanie Ameryki i całego wolnego świata o moralnej i politycznej słabości ZSRR. Reagan raz na zawsze pozbawił sowiecką wierchuszkę jej pewności siebie i przekonał, że bez radykalnych zmian jej przetrwanie jest niemożliwe. Bez tego Gorbaczow nigdy nie miałby szansy na przeprowadzenie swej „Pierestrojki”. Niewątpliwie Reagan nie pokonał komunizmu samodzielnie - wraz z „przysłowiowymi” Gorbaczowem, Wałęsą i Janem Pawłem II był jednak katalizatorem procesów, które przyspieszyły jego upadek. A jak wskazuje przykład Kuby czy Korei Północnej mógł on trwać bardzo długo, zwłaszcza kosztem nieszczęsnych pechowców zamieszkujących te potworne skanseny...

Fałszywy liberał ?

Pan Podgórny bardzo słusznie zauważa, że Reaganowi nie udało się wbrew powszechnej opinii znacząco zredukować roli państwa w amerykańskiej gospodarce. Prawdą jest również, że za jego rządów deficyt budżetowy USA osiągnął niespotykane rozmiary. Czy oznacza to jednak, że prezydent był „kłamliwym liberałem” ? Gdyby dysponował władzą absolutną niewątpliwie byłoby coś w tym na rzeczy. Pan Podgórny zapomina jednak wspomnieć, że przez cały ośmioletni okres swych rządów Reagan musiał borykać się ze zdominowanym przez (wierzących w „rooseveltowskie tradycje”) demokratów Kongresem. Nic też dziwnego, że redukcja wydatków federalnych leżała poza zasięgiem możliwości prezydenta. Jedyną rzeczą, jakiej mógł dokonać i dokonał była obniżka podatków. Spowodowało to rzeczywiście rosnący deficyt ale jednocześnie nadało amerykańskiej gospodarce dynamizm nie notowany od lat pięćdziesiątych. PKB Stanów Zjednoczonych wzrosło w tym czasie o 27%, produkcja przemysłowa o 33%, a liczba nowo utworzonych miejsc pracy wyniosła 20 mln. Twierdzenie, że było to spowodowane tylko i wyłącznie protekcjonizmem czy wzrostem nakładów na zbrojenia jest śmieszne. Ten sposób uzdrawiania gospodarki sprawdzał się może w latach trzydziestych ale śmiem wątpić czy był panaceum na recesje lat siedemdziesiątych. Zwłaszcza przy ówczesnym rozwoju techniki militarnej, niewymagającym takich nakładów pracy robotników jak niegdyś. Poza tym z ekonomicznego punktu widzenia, uzdrawianie gospodarki poprzez zbrojenia musiałoby odbyć się kosztem obniżenia stopy życiowej obywateli USA. Jak się okazuje, nic takiego nie miało miejsca.
Pan Podgórny cytując wielu lewicowych intelektualistów twierdzi, że owoce amerykańskiego wzrostu gospodarczego skonsumowali tylko i wyłącznie najbogatsi. Szkoda, że nie wspomina przy tym, że średnia wysokość dochodów mieszkańców USA wzrosła za rządów Reagana o 12% podczas gdy za rządów wierzących w „rooseveltowskie tradycje” administracji lat siedemdziesiątych spadła o 10,5%... Nie kwestionuje faktu, że klasa pracujące w mniejszym stopniu odczuła owe podwyżki ale czy nie był to jeden z elementów, który umożliwił boom lat osiemdziesiątych ? O tym jakie rezultaty przynoszą zbyt wysokie koszty pracy przekonuje się dziś większość państw opiekuńczej „Starej Europy”. Ważniejszy w tym przypadku wydaje mi się wspomniany już wzrost liczby miejsc pracy o całe 20 mln. Zresztą „skoro było tak źle, to czemu było tak dobrze ?, czemu nawet niechętne Reaganowi media nazywały go „wielkim mistrzem dialogu ze społeczeństwem” ? czemu cieszył się ogromnym poparciem niemal we wszystkich grupach społecznych poza Afroamerykanami, Żydami i związkowym establishmentem ? Czemu dziś Amerykanie wspominają go jako jednego ze swych najwybitniejszych prezydentów (bodajże zaraz po Abrahamie Lincolnie) ? Idący na pasku wielkiego kapitału, militarysta nie cieszyłby się chyba taką estymą ?

Na koniec pan Podgórny zarzuca Reaganowi aintelektualność i wąskie horyzonty. Cóż, rzeczywiście czterdziesty prezydent USA – aktor i polityk, nie był intelektualistą w typowym znaczeniu tego słowa. Jego IQ wynosiło ponoć 105 ale czy to oznacza, że lepszym prezydentem USA byłaby będąca wówczas na topie Madonna o IQ 140 ? Reagan był natomiast człowiekiem o jasnej wizji i bynajmniej nie wąskich horyzontach. Analiza jego przemówień i listów, którą pan Podgórny zapewne zaniedbał zdając się na wątpliwy autorytet Hobsbawma i Kissingera, wskazuje na to wyraźnie. Zresztą już Bismarck zauważył trafnie „Noch ein Dutzend Proffesoren, Vaterland, du bist verloren”. USA, i każde inne państwo nie potrzebują mieć u swego steru subtelnych intelektualistów. Potrzebują silnych i odpowiedzialnych przywódców, rozumiejących potrzeby swych obywateli i konsekwentnie zmierzających do wyznaczonego celu. Takim właśnie przywódcą był Ronald Reagan.