Maciej Michałek: Polskie kalki z amerykańskich półprawd
Obserwując komentarze pojawiające się w mediach, warto sobie zadać pytanie, z jakiej perspektywy śmierć szefa Al-Kaidy jest takim wielkim sukcesem oraz jakimi uproszczeniami posługują się Amerykanie.
Najbardziej elitarna, dostająca rozkazy bezpośrednio od prezydenta USA jednostka Navy Seals (tzw. Team 6) niezauważenie przedostaje się do samego centrum Pakistanu, z zaskoczenia szturmuje jeden z domów w dzielnicy wojskowej i bez strat wycofuje się, nim ktokolwiek zdążył zareagować. Akcja rodem z filmów akcji i chyba ten amerykański styl oraz spektakularność nadały jej takiego splendoru. Warto jednak pamiętać, że w rzeczywistości Amerykanie raczej ratują swoją reputację, niż manifestują wszechmocność, która wstrząśnie terrorystami na całym świecie. Najsilniejsza armia świata, wspierana przez najbardziej rozbudowane i najbogatsze siły wywiadowcze, mimo wydawania miliardów dolarów rocznie, przez kilkanaście lat bezskutecznie próbowała ibn Ladina namierzyć i zlikwidować. Można oczywiście stwierdzić, że było to wyjątkowo trudne zadanie, ale patrząc na sposób, w jaki cel ten w końcu osiągnięto, powstaje wiele pytań, na czele z fundamentalnym – po co atakowano Afganistan? Z perspektywy wojny przeciwko Al-Kaidzie, atak ten sprawę raczej skomplikował.
Technologia stealth i doskonałe wyszkolenie komandosów biorących udział w akcji umożliwiły ośmieszenie Pakistańczyków, przynajmniej przy założeniu, że ci rzeczywiście nic o akcji nie wiedzieli. Służby i armia Pakistanu są bowiem zbyt dobre, by bez wątpliwości przyjąć fakt, że nie zauważyły półgodzinnej akcji zbrojnej (strzelanina i wybuchy) w dzielnicy wojskowej. Widocznie niczym filmowy predator amerykańscy komandosi byli niewidoczni nie tylko dla radarów. Cały ten potencjał i technologiczne fajerwerki na nic się jednak nie zdały w kosmicznie długim śledzeniu ibn Ladina. Wszystko bowiem wskazuje, że dokonano tego jak najbardziej tradycyjnymi metodami, czyli torturami i śledzeniem podejrzanych osób przez agentów w terenie. Jeśli więc tu też miało miejsce czyjeś ośmieszenie, to Amerykanów przez afgańsko-pakistańskich bojowników, którego rozmiar można łatwo zagregować jako amerykańskie wydatki wojenne.
Kilka miesięcy przed jedenastą rocznicą zamachów z 11 września Amerykanie ponownie postawili wszystkie służby w stan gotowości w obawie przed zamachami odwetowymi, a mi nasuwa się pytanie, kiedy przyjdzie kolej na dopadnięcie mułły Omara? Przecież to w rzeczywistości jego zaatakowali Amerykanie w reakcji na zniszczenie nowojorskich wież WTC (choć powodem tego ataku była osoba ibn Ladina). Czy zajmie im to kolejną dekadę? Czy może zadanie to ich przerasta i zadowolą się zabiciem szefa Al-Kaidy, który w mediach otrzymał niemal monopol na bycie „tym złym”? Na odpowiedź prawdopodobnie nie będzie trzeba długo czekać, jako że terabajty informacji wywiezionych z Abbottabadu w połączeniu z przyjęciem strategii targeted killings, czyli zabijania samych przywódców organizacji terrorystycznych, stanowią prawdopodobnie największą szansę, jaką od rozpoczęcia operacji w Afganistanie mieli Amerykanie. Być może karty zostały więc rozdane na nowo.
Pozostają jeszcze dwa najtrudniejsze pytania, na które próbują obecnie odpowiedzieć analitycy i komentatorzy z całego świata. Po pierwsze, jak zabicie ibn Ladina wpłynie na samą Al-Kaidę. Jego śmierć niewątpliwie jest potężnym ciosem zarówno w ideologiczny filar organizacji, jak i finansowy, który według wielu ekspertów od dłuższego czasu wydaje się coraz bardziej chwiejny. Brak kolejnych udanych zamachów terrorystycznych w USA i Europie oraz wymuszenie na Al-Kaidzie poziomu głębokiej konspiracji niemal uniemożliwiającego skoordynowaną działalność tak naprawdę są głównymi sukcesami w wojnie przeciw terroryzmowi. Zabicie ibn Ladina może więc okazać się rzeczywistym przełomem w ostatecznym pokonaniu jego siatki. Sęk w tym, że nijak ma się to do ostatecznego pokonania wszystkich terrorystów działających na obszarze AfPaku, a tym bardziej do ustabilizowania sytuacji w Afganistanie. Chaos, który trwa w tym kraju nie został stworzony przez Al-Kaidę, a jedynie ją do siebie przyciągnął. A na froncie walki z destabilizacją przydałby się sukces porównywalny do zabicia ibn Ladina.
Drugim pytaniem jest to o dalsze losy Pakistanu i jego stosunków z USA. Jak na relacje pomiędzy sojusznikami można powiedzieć, że są absolutnie tragiczne. Jak bowiem inaczej ocenić fakt, że USA musiało trzymać akcję przeciwko ibn Ladinowi w tajemnicy przed swoim najważniejszym partnerem w walce przeciwko niemu? Jak nisko może upaść reputacja rządu w Islamabadzie, który regularnie od kilku lat sprzeciwia się działalności amerykańskich dronów na swoim terytorium, a jednocześnie przybierają ona na sile? Zagadnienie to jest historią wymagającą osobnego opracowania, zdaje się jednak, że sojuszu tego nic już nie uratuje. Ba, być może nic nie ocali również państwa Pakistan w takim kształcie, w jakim istnieje obecnie.
Próbując zrozumieć ostatnie wydarzenia w Pakistanie, nie można gubić z oczu ich pełnego kontekstu. Co więcej, z dużą dozą sceptycyzmu należy słuchać wypowiedzi nie tylko strony pakistańskiej, ale również amerykańskiej, która udaną akcją w Abbottabadzie zyskała komfortową sytuację do naginania rzeczywistości pod oczekiwania Amerykanów.