Maciej Onoszko: General Motors w opałach
Gigant amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego General Motors jest w wyraźnych opałach. Przeżywający swe lata chwały na przełomie lat 70-tych i 80-tych ubiegłego stulecia koncern, u progu XXI wieku stracił wiele ze swej imponującej dynamiki wzrostu sprzed trzech dekad. Najgorszy okres dla GM to ostatnie trzy lata, podczas których koncern regularnie notował straty. Jednakże najboleśniej odczuł tę z minionego roku, kiedy to jego strata netto sięgnęła 38,7 miliarda dolarów, wyraźnie przekraczając i tak kiepskie wyniki z poprzednich dwóch lat (10,5 miliarda w 2005 i 1,98 miliarda w roku 2006).
Rozmiar rekordowej w historii całego amerykańskiego sektora motoryzacyjnego rocznej straty mógłby sugerować, że GM znalazł się na krawędzi bankructwa. Tak źle na szczęście nie jest. Swój fatalny wynik całoroczny GM „zawdzięcza” operacjom księgowym z trzeciego kwartału, które na papierze kosztowały go 38,3 miliarda dolarów. Odnalezienie głównego winnego słabych wyników finansowych GM w 2007 roku poza podstawową działalnością GM nie zmienia jednak faktu, iż koncern ciągle nie może wyjść na prostą, choć nie da się ukryć, że w ciągu ostatnich lat z roku na rok idzie mu coraz lepiej. Jeśli nie brać pod uwagę czynników jednorazowych, to wynik netto GM za cały 2007 rok to niewielka, sięgająca 23 milionów dolarów, strata.
Analitycy zgodnie przyznają, że w GM widać postępy, ale dobicie do punktu, w którym koncern przestanie notować straty to przecież dopiero półmetek na drodze do pełnej regeneracji. Podczas gdy GM i inni amerykańscy producenci samochodów borykają się z poważnymi kłopotami finansowymi, japońskie koncerny samochodowe co najmniej podtrzymują (Toyota, Nissan), a niektóre wręcz podwyższają (Honda) swoje prognozy zysków, nie robiąc sobie wiele ze spowolnienia amerykańskiej gospodarki czy silnego jena.
Jednakże o tym, że w sięgającym już kilku dekad wyścigu amerykańskiej motoryzacji z japońską produkcją samochodów koncerny ze Stanów wcale nie muszą być bez szans, świadczy bardzo optymistyczna wiadomość, którą GM podał w trzecim kwartale zeszłego roku – tym samym, podczas którego niemile zaskoczył rynek gigantyczną stratą. Okazało się, że po trzech kwartałach 2007 roku całkowita sprzedaż samochodów wyprodukowanych przez GM przewyższyła sprzedaż Toyoty. Różnica w wysokości produkcji sprzedanej była minimalna: w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy 2007 roku Toyota sprzedała 7,05 miliona samochodów, podczas gdy GM w tym samym okresie udało się sprzedać 7,06 miliona aut. Należy także dodać, że wynik sprzedaży GM z tego okresu uwzględnia działalność chińskiego partnera joint-venture, co nie spotkało się z aprobatą części analityków. Obrońcy GM natychmiast podnieśli kwestię uwzględniania przez Toyotę wyników sprzedaży kontrolowanego przez koncern w 51 procentach Daihatsu oraz ciężarówek Hino, więc można uznać, że w kontrowersjach mamy remis.
Po szokujących dla Amerykanów wynikach sprzedaży z pierwszego kwartału 2007, kiedy to Toyota po raz pierwszy historii sprzedała więcej samochodów niż GM, dla Amerykanów nawet tak symboliczne wyjście na ponowne prowadzenie nie było bez znaczenia. Jeszcze bardziej ucieszyło ich to, że udało się je utrzymać w ciągu następnych trzech miesięcy. W całym 2007 roku GM sprzedał 9,369 milionów samochodów, natomiast Toyota 9,366 milionów.
Te drobne sukcesy nie zmieniają jednak znaczącego wpływu na ogólną kondycję GM. Czemu jest tak kiepska? Źródeł kłopotów finansowych producenta samochodów z Detroit należy doszukiwać się m.in. w zbyt hojnych umowach zdrowotnych jakie przed laty byli w stanie wynegocjować przedstawiciele potężnego związku zawodowego United Auto Workers (UAW) dla odchodzących na emeryturę pracowników. Ich wysokość w stosunku do całego sektora szacowana jest na 100 miliardów dolarów, z czego połowa przypada na GM. Amerykańscy konsumenci przez lata zwracali też uwagę na kiepską politykę marketingową GM. Koncern nigdy nie charakteryzował się przywiązaniem do swych marek, a kolejne odsłony coraz to nowych niedoszłych hitów okazywały się niczym innym jak odświeżaniem i niewielkim ulepszaniem starszych modeli. Podczas gdy Amerykanie bez większych efektów szukali pomysłów na nowe produkty, konkurencja nie próżnowała. Odkąd japońscy producenci zrozumieli, że kluczem do serc i kieszeni klientów jest produkowanie niedużych, oszczędnych samochodów z możliwie jak największą ilością praktycznych udogodnień, dominacja Amerykanów na rynku zaczęła gasnąć, a słabnąca pozycja rynkowa zmusiła ich do obcinania nadmiernych kosztów w procesie produkcji, co z kolei odbiło się na jakości. Siłą rzeczy niższa jakość w jeszcze większym stopniu zniechęciła lokalnych klientów, zwłaszcza tych zamieszkujących wybrzeża. Oni zrozumieli, że w kwestiach samochodów opłaca się tylko import.
Borykający się z kłopotami GM od dobrych paru lat próbuje wyjść na prostą konsekwentnie wprowadzając w życie trudny program restrukturyzacyjny. Jego implementacja jak dotychczas szła jak po grudzie, głównie na skutek nieprzejednanej postawy wspomnianego już wcześniej UAW. We wrześniu zeszłego roku sprawy nabrały bardzo niebezpiecznego obrotu, bowiem UAW przeprowadził dwudniowy strajk, który sparaliżował pracę amerykańskich fabryk GM w trzydziestu stanach. Najświeższe wieści z koncernu wskazują, iż zarząd GM w najbliższych tygodniach złoży swym pracownikom nowe oferty odpraw w zamian za odejście z firmy. Szczegóły propozycji jak na razie pozostają nieznane. Doniesienia prasowe sugerują jedynie, że zgodnie z nią GM będzie w stanie zastąpić16,000 pracowników nowymi, którzy będą pracować za połowę dotychczasowej stawki.
Wiele zależy od tego czy GM powiedzie się planowana restrukturyzacja. O tym jak ważny dla całej gospodarki amerykańskiej jest los GM niech świadczy fakt, że przemysł motoryzacyjny generuje ponad 5 proc. PKB Stanów Zjednoczonych. Przy produkcji samochodów oraz wspierających ten proces gałęziach gospodarki zatrudniony jest co siódmy Amerykanin. Serce amerykańskiej motoryzacji – Detroit i jego Wielka Trójka czyli General Motors, Ford i Chrysler – od dobrych kilku lat czeka na dobre wieści. Wiele wskazuje na to, że się ich nie doczeka. Kryzys w jaki już popadła amerykańska gospodarka może okazać się zabójczy dla amerykańskich koncernów motoryzacyjnych.