Maciej Pietruszewski: Gorące spory w zimnej Arktyce
- Maciej Pietruszewski
Szereg krajów od wielu lat prowadzi dyplomatyczną i – nawet – pseudo-militarną rywalizację o Arktykę. Warto się zastanowić dlaczego pokryta wiecznym lodem kraina stała się zarzewiem międzynarodowych konfliktów.
Po pierwszym spojrzeniu na współczesne znaczenie tego obszaru, można bez wątpienia odrzucić wszelkie wyjaśnienia motywów tych „walk” tkwiące w zimnowojennej filozofii stosunków międzynarodowych. W multipolarnym świecie, w rzeczywistości praktycznego urealnienia „gwiezdnych wojen” Reagana, takie dywagacje są pozbawione racjonalnych podstaw. Współcześnie elementem światowej gry politycznej jest bowiem rywalizacja o surowce energetyczne, które nierzadko stają się też instrumentami prowadzenia samej polityki.
Arktyka z dnia na dzień coraz bardziej przeistacza się z peryferium w centrum zainteresowania polityki zagranicznej państw (nie tylko regionu!). Obecnie już można bez cienia wątpliwości sklasyfikować ten obszar jako konfliktogenny. Wzrost zapotrzebowania na surowce spowodował, że szereg państw weszło na wojenno-dyplomatyczną ścieżkę. Na taką zmianę w międzynarodowej hierarchii regionów wpłynęło bezpośrednio globalne ocieplenie, które będąc powodem topnienia lodów w Arktyce, powoduje odkrywanie niewyczerpanych, nieznanych dotychczas, skarbów tej ziemi – złóż ropy i gazu ziemnego.
Uczestników całego „zamieszania” jest wielu. Warto ich wyliczyć: Norwegia, Rosja, Kanada, USA oraz Dania (duńskie terytorium zależne – Grenlandia – sąsiaduje z Arktyką). Dania i Kanada spierają się o malutką wyspę Hans, która znajduję się między Grenlandią a Ziemią Ellesmere’a. Ten skrawek ziemi jest cały zamarznięty i bezdrzewny. Pomimo braku jakiejkolwiek wartości samej wyspy, Kanada nie zawahała się poprzeć swoje roszczenia wielkimi manewrami na Oceanie Arktycznym. Natomiast Rosja od ponad już 30 lat prowadzi dyplomatyczną walkę z Norwegią o granicę na Morzu Barentsa. Norwegia stanowczo żąda wyłącznego prawa do archipelagu Svalbard. Inne państwa równie jednoznacznie odmawiają jej tego prawa. Rosja i Kanada zgodnie postrzegają pasma wód wzdłuż swych północnych granic za swoje terytoria i chcą kontrolować wszelką żeglugę w przejściu północno-wschodnim i północno-zachodnim. Stany Zjednoczone i Unia Europejska protestują, uważając te szlaki za część wód międzynarodowych.
Co jest przyczyną tego zamieszania nie trudno odgadnąć. W centrum sporów nie tkwi bynajmniej drobnostka, bo szacuje się, że pod Oceanem Arktycznym znajduje się jedna czwarta światowych złóż ropy i gazu. Poza tym, arktyczne wody są najzasobniejsze pod względem jakości łowisk. Tempo rozgrywki z dnia na dzień przyspiesza, a lód cofając się ułatwia potencjalną eksploatację. Czasu jest zatem coraz mniej, a chętnych coraz więcej. Kanadyjscy badacze w opublikowanym raporcie przewidują, że już w 2015 roku całkowicie wolne od lodu (zimą niekoniecznie, latem już na pewno) będzie cale przejście północno-zachodnie. Podstawy ku takim twierdzeniom dają też zdjęcia satelitarne NASA, które pokazują zmniejszenie się pokrywy lodowej o sześć procent w porównaniu do średniej z ostatniego ćwierćwiecza, tylko w latach 2005-2006! Proces ten z pewnością nie zwolni, a raczej nawet przyspieszy. Woda, w przeciwieństwie do lodu, nie odbija promieni słonecznych i wpływa na dalsze topnienie lodów.
„Gorączka złota” w Arktyce wydaje się być scenariuszem bardzo prawdopodobnym, niemal pewnym. Już teraz wspomniane wyżej państwa próbują różnymi sposobami wykroić sobie jak największą porcję z tego arktycznego tortu. Eksperci nie mają wątpliwości, że wybuch dalszych sporów to tylko kwestia czasu.
Cały problem tkwi w braku jasnych reguł normujących dzielenie odmarzających potencjalnych terytorialnych zdobyczy. Konwencja morza ONZ określa, że każde państwo może ustanowić morską strefę ekonomiczną o obszarze 200 mil morskich wzdłuż wybrzeża. Jest jednak luka prawna - nie łamiąc tej normy prawa międzynarodowego, można powiększyć tą strefę, gdy szelf kontynentalny poza nią wykracza. Wracając zatem do casusu wyspy Hans, trzeba dodać, że pewni badacze uważają ją za wierzchołek, rozciągającego się na północ, ogromnego podmorskiego łańcucha górskiego. Zdobywca tej wiecznej zmarzliny może stać się właścicielem olbrzymiego szelfu i znacznej części Oceanu Arktycznego! Dno morskie Arktyki jest do tej pory niezbadane. Państwa prześcigają się w wysyłaniu statków badawczych i wyszukiwaniu kolejnych argumentów uzasadniających ich roszczenia. Wszystkie te wnioski niezwłocznie są kierowane do ONZ, bo to właśnie ona decyduje o zmianach morskich granic. Jednak już teraz niektóre proponowane przez państwa zmiany wykluczają się nawzajem.
Problem nie opiera się tylko o interpretację przywołanej Konwencji, gdyż zainteresowane państwa mogą w ogóle jej nie uznać. W wypowiedziach Rosjan i Kanadyjczyków coraz częściej pojawia się kwestia tzw. podziału sektorowego. Ten wariant zakłada wyznaczenie ze wschodnich i zachodnich rubieży tych państw prostej linii (wzdłuż długości geograficznej) do bieguna i przejęcie pod swój protektorat owy „wykrojony” obszar. W przypadku realizacji tych założeń, Arktyka zostałaby podzielona na pięć sektorów. Większość krajów, w tym Stany Zjednoczone, jest jednak przeciwna takiemu rozwiązaniu, bo rosyjskie i kanadyjskie części byłyby niewspółmiernie większe.
Trudno przewidzieć zachowanie Stanów Zjednoczonych, ponieważ kraj ten nie ratyfikował, po raz kolejny przywoływanej, Konwencji praw morza. Rynek amerykański jest jednym z największych konsumentów ropy i gazu ziemnego, więc opanowanie arktycznych złóż może oznaczać dla Amerykanów „być albo nie być”. Niektórzy czytelnicy z pewnością uznają, że te słowa to znaczne nadużycie, jednak muszą przyznać, że opanowanie Arktyki daje Waszyngtonowi możliwość pewnego usamodzielnienia się od dostawców z Zatoki Perskiej. Przyglądając się polityce USA, trzeba przyznać, że jest ona bardzo pragmatyczna. Wykorzystując swoje możliwości, amerykańscy dyplomaci usilnie działają na rzecz forsowania satysfakcjonującego dla nich rozwiązania. Ambasador USA w Oslo, John Doyle, wmieszał się nawet w konflikt o norwesko-rosyjską granicę na Morzu Barentsa. W tym sporze, co ciekawe, ścierają się dwa teoretyczne rozwiązania: Norwegii działa na korzyść Konwencja praw morza, Rosji – teoria sektorowa). Dyplomata zaproponował rozwiązanie tego sporu poprzez wypracowanie „trójporozumienia”. Zaproponował by Rosja i Norwegia oraz Stany Zjednoczone (!) wspólnie wydobywały ropę ze spornego terytorium. Stany Zjednoczone nie potrafiły wysunąć żadnego argumentu dla ich obecności na tym obszarze, a Rosja i Norwegia choć różne we wszystkich zasadniczych kwestiach, jednym głosem powiedziały „nie” tej propozycji odrzucając „trzeciego wspólnika”.
W opozycji do zwolenników podziału Arktyki stają ekolodzy oraz niektórzy politycy (m.in. brytyjska eurodeputowana Diana Wallis). Wskazują oni, że jakiekolwiek przemysłowe prace w Arktyce są wyrokiem śmierci dla niedźwiedzi polarnych, którym już dosłownie grunt topnieje pod łapami przez ocieplenie klimatu. Mówiąc kolokwialnie to w sytuacji konieczności podziału arktycznych ziem dla ludzi i niedźwiedzi, to te ostatnie zostaną dosłownie na lodzie… bardzo małym lodzie. Obrońcy przyrody dążą do stworzenia analogicznych regulacji do tych dotyczących użytkowania Antarktydy. Wiązałoby się to z otworzeniem Arktyki dla wszystkich badaczy, zakazem stacjonowania wojsk oraz zakazem prowadzenia prac wydobywczych. Bogactwa jednak cały czas kuszą i żadne państwo nie pozwoli by się marnowały w okresie dobrej koniunktury na surowce. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że Arktyka – w przeciwieństwie do Antarktydy – jest zamieszkana przez ludzi (mieszka tu ponadto ponad 30 ludów pierwotnych). W Arktyce do uwarunkowań wzajemnych relacji państw wchodzą też motywacje historyczne – już u schyłku średniowiecza Norwegowie i Rosjanie spierali się o ziemie północne. Natomiast w przypadku Antarktydy nie mamy do czynienia z tłem historycznym.
Dopuśćmy do głosu ekspertów, których opinie wcześniej anonimowo przywoływałem. Olav Schram Stokke, politolog i ekspert do spraw Arktyki, działający w Instytucie Fridtfofa Nansena w Oslo, widzi szansę na rozwiązanie sporów tylko poprzez stworzenie jasnych, powszechnie zaakceptowanych, reguł normujących sytuację. Uważa jednak, że nie powinno się stwarzać nowych zasad, lecz oprzeć się na istniejących organizacjach i umowach międzynarodowych – rozwijając je należałoby je przystosować do aktualnych potrzeb. Kolejnym problemem jest jednak mieszanina obowiązujących norm dotyczących Arktyki, które tworzą skomplikowane puzzle. Co prawda istnieje m.in. Rada Arktyczna, która zrzesza, oprócz piątki państw Oceanu Arktycznego, Finlandię, Szwecję i Islandię. Oprócz tego działa norwesko-rosyjska Rada Morza Barentsa. Ponadto sama Unia Europejska realizuje program „północnego wymiaru”. Optymizm jednak gaśnie, gdy uświadomimy sobie, że oprócz konfliktów międzypaństwowych mamy do czynienia z różnicami zdań na forum poszczególnych organizacji.
Na horyzoncie ostatnio pojawiły się zmiany, które dobrze rokują na przyszłość. Dania, Islandia, Norwegia i Wyspy Owcze doszły do porozumienia w sprawie spornego obszaru na Atlantyku (na południowy-wschód od Spitsbergenu). Historyczność tego porozumienia nie tkwi w wartości spornego terytorium, ale w fakcie, że każde z tych państw mogło żądać przyłączenia go do własnego terytorium. Udało się wypracować porozumienie, co napawa optymizmem. Fakt, że w końcu „przełamano lody” to znaczny krok do przodu. Poza tym, nie można zaprzeczyć, że w porównaniu do bogactw Bliskiego Wschodu, Arktyka – pomimo zatargów – wydaje się być nadal białą oazą spokoju.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.