Magdalena Górnicka: Giuliani bardziej święty
Ultrakonserwatywny telekaznodzieja, Pat Robertson, w wyścigu do Białego Domu postawił na Rudy’ego Giulianiego – przyjaciela gejów i zwolennika prawa do aborcji.
O poparcie Pata Robertsona, właściciela chrześcijańskiego imperium medialnego, Christian Broadcasting Networks, zabiegali – mniej lub bardziej wyraźnie – wszyscy republikańscy kandydaci na prezydenta.Nic dziwnego – poparcie Robertsona to namaszczenie na Bożego Pomazańca, za którym pójdą rzesze religijnych Amerykanów.
Najbliższy uzyskania upragnionego błogosławieństwa wydawał się Mitt Romney, którego mormoński konserwatyzm doskonale wpisywał się w poglądy Robertsona. Nad konserwatyzmem zwyciężył jednak pragmatyzm. Romney w ostatnich sondażach zajmuje wśród Republikanów dopiero trzecie miejsce – po Giulianim i Thompsonie. Pat Robertson wolał więc nie ryzykować. Poparł tego, który ma największe szanse wygrać z kandydatem Demokratów, którą najprawdopodobniej będzie Hillary Clinton.
Religijni prawicowcy do trzykrotnie żonatego Giulianiego odnosili się dotychczas bardzo ostrożnie i głosować na niego nie zamierzali. Co więcej, gdyby były burmistrz Nowego Jorku otrzymał nominację partii chcieli wystawić swojego dużo bardziej konserwatywnego kandydata, trzeciego do wyborczego tanga.
Poparcie Robertsona wszystko jednak zmieniło. Jeśli on zaufał Giulianiemu, to znaczy, że może były burmistrz nie jest do końca taki grzeszny…
Pat Robertson uzasadnił swoją pomoc dla Rudy’ego Giulianiego tym, że łączy ich wspólna walka ze światowym terroryzmem. Choć obaj widzą różne jego przyczyny – dla Giulianiego to przede wszystkim nienawiść do Ameryki i zachodniego świata, a dla Robertsona Boża kara za aborcję, pornografię i homoseksualizm - zgadzają się do metod walki z nim. „Rudy Giuliani to mój przyjaciel” – powiedział przy tym Robertson.
Obaj panowie mieli zaprzyjaźnić się podczas wspólnego lotu z Izraela, krótko po schwytaniu Saddama Husajna. Przez te kilka godzin w powietrzu przedyskutowali swoje poglądy na temat polityki bliskowschodniej. Okazało się, że są sobie bliżsi niż myśleli. Przynajmniej w tej kwestii.
Kandydat Republikanów, dziękując za poparcie, odwołał się do słów Ronalda Reagana:
„mój przyjaciel w 80% nie jest moim wrogiem w 20%”.
Wydawałoby się, że proporcje wartości w relacji Giuliani – Robertson mogą być nawet odwrotne, ale jak uczy historia, nic nie łączy lepiej niż wspólny wróg. I to najlepiej wróg, na którego pokonanie szybko się nie zanosi. Przynajmniej nie do przyszłorocznych wyborów.