Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Marcin Barański: Mandela po polsku


19 lipiec 2008
A A A

Nelson Mandela skończył dziewięćdziesiąt lat. Nie wiadomo jak wyglądałby dzisiaj świat, gdyby nie rola jaką odegrał w procesie rozmontowywania apartheidu. Dla mieszkańców RPA Mandela jest takim samym symbolem, jak Lech Wałęsa dla Polaków. A takich porównań jest więcej. Ostatnie sześćdziesiąt lat w historii RPA jest zadziwiająco zbieżne z dziejami Polski po 1945 roku. Ustanowienie totalitarnego reżimu, pierwsze protesty, brutalna działalność tajnej policji, wprowadzenie stanu wyjątkowego i wreszcie pokojowe negocjacje, które doprowadziły do pierwszych wolnych wyborów – brzmi znajomo? Poznań, Radom czy Wybrzeże mają swoje odpowiedniki w Sharpeville i Soweto. Okrągły stół w długich negocjacjach Mandeli i de Klerka. Niektóre wydarzenia w Polsce i w Republice Południowej Afryki miały miejsce niemal w tym samym czasie i były tak samo brzemienne w skutkach.

Mandela sławę zyskał jako adwokat walczący z niesprawiedliwością i o prawa czarnych (razem z Olivierem Tambo założyli pierwszą „czarną” kancelarię adwokacką). Już wtedy jego pewność i spokój, z jakim przekonywał do swoich racji dały mu ogromny autorytet wśród czarnej społeczności. Jako lider, był groźny dla rządzącej Partii Narodowej i samego apartheidu, który wówczas był ciągle w fazie budowy. Nawet po skazaniu go na dożywocie i zamknięciu w więzieniu na Robben Island na ćwierć wieku nie przestał być przywódcą opozycji antyapartheidowskiej.

Przez cały czas pobytu w więzieniu Mandela był spiritus movens ruchu walczącego z apartheidem. Co ciekawe, w ANC działało wielu równie charyzmatycznych polityków. Steve Biko, Chris Hani (tu kolejny polski wątek: w 1993 roku zamordowany przez polskiego emigranta Janusza Walusia) czy Walter Sisulu często głosili hasła przeciwstawne Mandeli, jednak wszyscy musieli uznać wyższość tego ostatniego. Więzień numer 46664 odgrywał ciągle najważniejszą rolę.

Świat dowiedział się więcej o Mandeli dzięki działalności Oliviera Tambo, długoletniego przyjaciela, który na emigracji rozpoczął akcję „Uwolnić Mandelę”. Kampania szybko zyskiwała zwolenników na całym świecie. Sankcje nałożone na RPA w latach osiemdziesiątych rujnowały kraj, biali Południowoafrykańczycy piętnowani byli przez wszystkie media, MKOL zakazał sportowcom z RPA udziału w Igrzyskach Olimpijskich. Apartheid się walił, świat wznosił  do góry zaciśnięta pięść, a Mandela ciągle siedział w więzieniu. Ale wtedy było już pewne, że prędzej czy później rasistowski rząd będzie musiał usiąść do rozmów. Rozmawiać mogli tylko z Mandelą.

Z PW Bothą wspólnego języka nie znaleźli. Botha, ostatni „twardogłowy”, nie chciał negocjacji. Wszystko się zmieniło, kiedy władzę przejął Frederik Willem de Klerk, który dostrzegał absurdalność utrzymywania apartheidu. Prezydent de Klerk szybko wypuścił Mandelę z więzienia i rozpoczął rozmowy. Obaj wiedzieli jak trudne wyzwanie przed nimi stoi – nastroje w kraju na początku lat dziewięćdziesiątych groziły rozlewem krwi. Podobnie jak w Polsce, po jednej i drugiej stronie pojawiali się ludzie, domagający się radykalnych kroków. Sukcesem Mandeli było to, że potrafił zatrzymać wybuch ogromnej przemocy. Udało mu się opanować rewolucyjne nastroje wśród czarnych poniżanych i niszczonych przez czterdzieści lat.

Kwietniowe wybory prezydenckie w 1994 roku nie mogły skończyć się inaczej, niż zwycięstwem Mandeli. ANC w przeciwieństwie do Solidarności nie podzieliło się, kiedy przeciwnik został pokonany i Mandela ciągle znajdował się w centrum wydarzeń. Zdawał on sobie jednak sprawę z tego, że okres walki minął a RPA miało przed sobą daleką drogę aby zupełnie wykorzenić pozostałości apartheidu. Porównanie do Polski nasuwa się samo: wygrany obóz musi zmienić kraj, o który tak walczył. Wałęsa i partie postsolidarnościowe rozpoczęły walkę ze sobą, Mandela wyciągnął rękę do białych – nominował de Klerka swoim zastępcą i kontynuował koncyliacyjną politykę.

Przepiękną chwilą dla wszystkich Południowoafrykańczyków był wygrany przez RPA finał mistrzostw świata 1995 w rugby. Kapitan Springboks, Francois Pienaar, obierał z rąk ubranego w zieloną koszulkę reprezentacji Nelsona Mandeli, puchar świata. Narodowy sport połączył podzielony naród. I choć to pojednanie było mocno pozorne, cały świat podziwiał RPA i jej pierwszego czarnego prezydenta. W tym samym roku, w Polsce, symbol walki z komunizmem i niekwestionowany przywódca Solidarności przegrał wybory prezydenckie ze swoim postkomunistycznym rywalem.

W 1999 roku Nelson Mandela zrobił coś, czego Wałęsa zrobić nie potrafił: uznał, że swoje zadanie już wykonał. Oddał władzę, choć prawdopodobnie mógłby rządzić do końca swojego życia. Wolał jednak pozostać symbolem. I tym symbolem pozostanie już na zawsze.