Czy Netanjahu przekonał Kongres - echa wizyty w Waszyngtonie
Pomiędzy administracją Baracka Obamy i rządem Benjamina Netanjahu istnieje wiele źródeł konfliktu. Główną kością niezgody jest oczywiście Iran, z którym Barack Obama negocjuje program nuklearny, a właściwie jego zastopowanie. Wizyta Benjamina Netanjahu w Stanach Zjednoczonych ma związek nie tylko z obawami w kwestii broni atomowej, ale również geopolitycznymi aspiracjami Islamskiej Republiki Iranu.
Barack Obama negocjuje umowę z Islamską Republiką Iranu, wedle której Teheran utrzyma zdolność do wzbogacania uranu i nie zlikwiduje którejkolwiek z instalacji jądrowych, natomiast budowę broni nuklearnej odroczy na bliżej nieokreślony czas. Dla wielu może brzmieć dziwnie, ale Obama jest gotowy do uznania Iranu jako strategicznego partnera USA w próbie ustabilizowania sytuacji na Bliskim Wschodzie, pogrążonej w chaosie po „Arabskiej Wiośnie”.
Obama stawia na Iran
Amerykańska strategia polega na kapitulacji w kwestii programu jądrowego i pozorne carte blanche dla zintensyfikowania działań w Iranie i jego wpływu w regionie. Iran jest bliski przejęcia kontroli w Jemenie, poszerza swoje wpływy w Iraku, a ponadto usiłuje utrzymać przy władzy reżim Assada w Damaszku. Do tego pomaga Hezbollahowi kontrolować Liban i angażuje się w działalność wywrotową w Azji Środkowej. W kontekście politycznej gry Białego Domu z Teheranem, pozornie układa się wszystko w odpowiednim porządku. Teheran otrzymuje to, co chce, a Waszyngton dostaje w zamian obietnicę, że Iran nie wejdzie w posiadanie broni jądrowej tak długo, jak Obama będzie mieszkał w Białym Domu. Przy braku osiągnięć geopolitycznych, prezydent USA obsesyjnie chce poprawić relacje z Iranem, aby pozostawić po sobie jakąkolwiek spuściznę w polityce zagranicznej.
Taki zwrot w polityce zagranicznej wpływa negatywnie na pozycję Ameryki na Bliskim Wschodzie, a także na interesy z najbliższym sojusznikiem w regionie, Izraelem. Barackowi Obamie brakuje koncepcji utrzymania pozycji Ameryki na arenie międzynarodowej, a według wielu analityków nigdy w historii USA, prezydent kraju nie miał tak słabej pozycji. Izrael nigdy nie był bliski jego sercu, ale Barack Obama rozumie, jak izraelskie obawy wpływają na amerykańskie społeczeństwo. Dlatego od początku był przeciwny wystąpieniu Benjamina Netanjahu przed amerykańskim Kongresem. Prezydent USA zdaje sobie sprawę, że wystąpienie Netanjahu może być katalizatorem dla publicznej debaty na temat amerykańskiej polityki wobec niebezpiecznego Iranu. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje Obama, to wystąpienie w Kongresie tak utalentowanego mówcy, jakim jest „Bibi” Netanjahu, wskazujący rażące błędy w polityce amerykańskiej administracji wobec Iranu. Właśnie dlatego Netanjahu postanowił się przeciwstawić Obamie. Irańskie zagrożenie po pierwsze jest zrozumiałe przez wszystkie opcje polityczne Izraela, po drugie Izrael jest naturalnym sojusznikiem Ameryki w rozumieniu polityki zagranicznej Partii Republikańskiej. Netanjahu więc poczuł, że pojawiła się możliwość storpedowania dealu USA z Iranem. Paradoksalnie wysiłki Obamy, aby przeciwstawić się wystąpieniu Netanjahu w Kapitolu, tylko zwiększyły zainteresowanie tym, co premier Izraela ma do powiedzenia.
Iran główną częścią przemówienia
Premier Izraela swoje przemówienie rozpoczął z pełną kurtuazją dziękując zarówno demokratom jak i republikanom za wsparcie dla Izraela. Nie było dla nikogo niespodzianką, że „Bibi” szybko przejdzie do sedna swojej wizyty w Kongresie, czyli Iranu oraz kwestii programu atomowego. Netanjahu przypomniał przysłuchującym się jego wystąpieniu kongresmenom, że zależna od Teheranu organizacja terrorystyczna Hezbollah od dziesięcioleci prowadzi walkę z Izraelem. Przytoczył niedawne tweety ajatollaha Chameneiego, w których domagał się likwidacji państwa Izrael oraz przypomniał, że sztandarowym hasłem przywódcy hasłem rewolucji Chomeiniego był eksport rewolucji. Prawdziwe były słowa Premiera Izraela o sponsorowaniu przez Iran terroryzmu, który przez lata był wymierzony zarówno w Izraelczyków jak i amerykanów. Oceniając bieżącą politykę Iranu, zaznaczył, że Iran zdominował cztery arabskie stolice: Bejrut, Sanę, Damaszek oraz Bagdad. Ostrzegł, że „irańska agresja pozostanie niepowstrzymana, będą następne”. Trzeba przyznać, że Teheran kontroluje Liban i Jemen lub próbuje to robić poprzez Hezbollah, ale na chwilę obecną w tych krajach nie dominuje. Bez pomocy Iranu w Bagdadzie już dawno powiewałyby flagi Kalifatu. Również nie można brać na poważnie słów o agresji w Syrii, albowiem Iran jedynie wspomaga finansowo i wojskowo Asada.
Wracając do Państwa Islamskiego, to między Teheranem i Kalifatem Premier Izraela postawił znak równości. Zdaniem Netanjahu Państwo Islamskie i Iran rywalizują o koronę „wojującego islamu”. Oznajmił, że Teheran tak jak IS chce stworzyć „wojujące islamskie imperium”, wskazując na oficjalną nazwę państwa – Islamska Republika Iranu. Zdaniem izraelskiego szefa rządu obie siły kłócą się tylko o to, kto będzie przewodził w świecie muzułmańskim. Podczas wystąpienia wzbudził aplauz na sali oznajmiając, że „wróg twojego wroga jest twoim wrogiem”. Przekonywał, że w świecie islamistów nie ma miejsca dla chrześcijan, żydów oraz muzułmanów nie podzielających średniowiecznych wartości Kalifatu.
Trudno się zgodzić z porównaniem głoszonym przez Netanjahu, ponieważ Iran zamieszkują mniejszości religijne, w tym chrześcijanie, żydzi czy zaratusztrianie. Więcej, zasiadają nawet w parlamencie. Natomiast na terenach kontrolowanych przez dżihadystów al Baghdadiego wszelkie inne mniejszości są krwawo tłumione. Oczywiście w islamskiej teokracji nie ma mowy o demokracji i wolności słowa w zachodnim rozumieniu, jednak porównanie Iranu do Państwa Islamskiego w tej kwestii jest sporym nadużyciem.
W kwestii geopolityki słowa Premiera Izraela również nie mogły trafić do słuchaczy znających się na polityce międzynarodowej, bowiem IS jest śmiertelnym zagrożeniem dla Teheranu. Dlatego wspiera Bagdad sprzętem wojskowym oraz doradcami. Ponadto wspiera reżim w Damaszku, w którym Asad jest głównym wrogiem Kalifatu.
W kolejnej części wystąpienia Netanjahu krytykował porozumienie amerykańsko-irańskie, chociaż tak naprawdę szczegóły „dealu” nie są powszechnie znane. Zdaniem izraelskiego polityka nie powstrzyma to Iranu przed wyprodukowaniem bomby atomowej.
Benjaminowi Netanjahu nie podoba się, że porozumienie zagwarantuje Iranowi pozostawienie rozległej infrastruktury atomowej. Zdaniem izraelskich służb umożliwi to wyprodukowanie bomby w okresie krótszym niż rok. Na Iran, jak na każdego sygnatariusza Układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT), zostanie nałożona międzynarodowa kontrola. Netanjahu nie wierzy w jej skuteczność, powołując się na przykład Korei Północnej. Wskazywał również na ciągły brak wyjaśnień na pytania Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA). W tym przypadku również Premier Izraela wprowadzał w błąd słuchaczy, bowiem po pierwsze Teheran współpracuje z MAEA, po drugie zawiesił swój program, a po trzecie, dochodzenie Agencji dotyczy prób wojskowego pozyskania technologii atomowej w przeszłości. Netanjahu wspomniał o innym punkcie ewentualnego porozumienia, a mianowicie o możliwości przetwarzana uranu (można z niego stworzyć bombę atomową). Wzbogacanie uranu przebiega w wirówkach, o których liczbę również toczy się spór. Aktualnie Iran ma ich niecałe 20 tysięcy, natomiast światowe mocarstwa chcą, by było ich mniej. Netanjahu powiedział amerykańskim kongresmenom, że Iran chce mieć 190 tysięcy wirówek. Ajatollah Ali Chamenei wypowiadał się o 190 tysiącach SWU (separative Works units), co niekoniecznie przekłada się na 190 tysięcy maszyn. Irańskie wirówki posiadają moc jednego SWU, ale bardziej zaawansowane maszyny mogą posiadać jej więcej. Rosja na przykład ma roczną wydolność blisko 40 mln SWU.
Netanjahu proponuje nowy plan
Premier Izraela stwierdził, że istnieje szansa na porozumienie, odmienne od negocjowanego. Jego zdaniem należy aktualne porozumienie wycofać, co zmusi Iran do rozmów nad kolejnym. Zdaniem Netanjahu Iran nie odejdzie od stołu negocjacyjnego, bowiem „potrzebuje porozumienia bardziej niż wy (USA)”. Przemawiać ma za tym pogorszająca się kondycja ekonomiczna Iranu. W tym przypadku z pewnością Netanjahu się myli, gdyż powszechne jest w Iranie przekonanie o prawie do atomu, a duma narodowa oraz system władzy w Iranie mogącego trwać w izolacji przed długie lata sprzyjają konsolidacji. Dlatego teza o ponownej chęci do negocjacji w niekorzystnych dla Iranu warunkach może być dla izraelskiego rządu zgubna.
Rzeczywistą alternatywą dla prowadzonych obecnie negocjacji jest wbrew temu, co mówił kongresmenom Netanjahu, wojna albo Iran poza kontrolą, gotowy do budowy bomby w każdej chwili. Tego chcą uniknąć obie strony negocjacji , co dla Premiera Izraela jest trudne do zaakceptowania.
Reakcje na przemówienie
Pierwsze reakcje po przemówieniu izraelskiego szefa rządu pokazują, że nie będzie ono miało żadnego wpływu na rozmowy. Biały Dom jak i Teheran zbagatelizowały wystąpienie Netanjahu. Nie jest też pewne, że przekonał amerykańskich kongresmenów do wprowadzenia nowych sankcji na Iran. Wątpliwe jest pojawienie się na horyzoncie poważnego obniżenia ratingów amerykańsko-izraelskiego sojuszu, bowiem partnerstwo opiera się na znacznie większych wartościach, niż osobista relacja Obamy i Netanjahu. Wizyta Netanjahu w Waszyngtonie oczywiście może pogłębić podziały w amerykańskiej społeczności żydowskiej. A co po izraelskiej stronie? Wielu obserwatorów oskarża Netanjahu o użycie tej wizyty dla zjednania sobie poparcia w nadchodzących wyborach do Knessetu. Ale jego przemówienie raczej nie będzie miało wpływu na wybór Izraelczyków, którzy martwią się bardziej wewnętrznymi problemami.
W zachodnich mediach pojawiają się opinie, że zmiana rządu w Izraelu byłaby Barackowi Obamie na rękę. Nie jest niczym szczególnym, że amerykański prezydent nie chce się spotykać z przywódcą państwa, w którym zbliżają się wybory parlamentarne czy prezydenckie. Jest to zasada każdej administracji prezydenta USA. Niechęć obu przywódców jest ogromna, a geneza ich konfliktu może być tematem szerszej analizy. Barack Obama nie ukrywa, że dzieli ich ogromna różnica światopoglądowa. Amerykańskiemu prezydentowi nie podoba się kampania Benjamina Netanjahu oparta na militarnym zagrożeniu Izraela. Wśród kandydatów na premiera w wyborach izraelskich tylko aktualny szef rządu porusza tak wyraziście kwestię Iranu i rozważa użycie sił IDF w ataku na irańskie instalacje nuklearne. Ale czy tym przemówieniem oraz sposobem prowadzonej przez siebie kampanii wyborczej przekona do siebie kolejnych Izraelczyków, którzy za kilkanaście dni pójdą do urn? Odpowiedź jest trudna, niemniej już teraz można z całą stanowczością stwierdzić, że wizytą w Waszyngtonie nadszarpnął stosunki z amerykańskim rządem.
Można owszem powoływać się na porażki wyborcze Icchaka Szamira w 1992 roku oraz Netanjahu w 1999 roku. W obu przypadkach stosunki izraelsko – amerykańskie były istotnym tematem w prowadzonych wówczas kampaniach wyborczych i częściowo miały wpływ na opinię publiczną, jednak nie były dla wyborców czynnikiem decydującym.
Źródło: CNN, Al-Jazeera, Haaretz, Jarusalem Post, Foreign Policy, Foreign Affairs