Michał Jarocki: Konstruktywna krytyka a szkalowanie - polemiki ciąg dalszy
Już na samym początku tekstu czytelnik może dowiedzieć się, iż wojska NATO, a konkretnie żołnierze europejskich państw członkowskich tej organizacji, służąc w Afganistanie, „walczą w obcej wojnie”. Nie będę wnikał w stan wiedzy historycznej autora, ale przypomnę mu, iż podstawą solidarności Sojuszu Północnoatlantyckiego jest jeden z artykułów Traktatu Waszyngtońskiego powołującego wspomnianą organizację do życia. Artykuł ten mówi wyraźnie, iż atak na jedno z państw członkowskich Sojuszu będzie traktowany, jako atak na wszystkie pozostałe. W tej sytuacji każdy ewentualny agresor w momencie ataku stawia się automatycznie w stanie wojny z każdym państwem wchodzącym w skład NATO.
Logiczną konsekwencją takiego zapisu jest fakt, iż wydarzenia z 11 września 2001 roku nie były atakiem jedynie na Stany Zjednoczone, a na całą strefę północnoatlantycką, zjednoczoną w organizacji zbiorowej obrony, jaką jest NATO. Organizacji, która po raz pierwszy w historii miała zdać sprawdzian solidarności.
Wydaje się, iż muszkieterowska zasada „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” znalazła swe zastosowanie w konsekwencji wspomnianych wydarzeń. Wszystkie państwa członkowskie Sojuszu wyraziły bowiem swą gotowość do wsparcia Amerykanów w próbie odwetu, bez względu na formę jaką miałaby ona przyjąć.
Jeżeli jednak powyższe argumenty nadal nie przekonują autora, z łatwością mogę przywołać kolejny zamykający usta wszystkim, którzy uważają, że wojna w Afganistanie jest tylko i wyłącznie amerykańskim problemem.
Al-Kaida, organizacja stojąca za zamachami z 11 września, wzięła na siebie odpowiedzialność za dwa krwawe ataki w stolicach dwóch głównych europejskich państw. Mowa tu o wysadzeniu madryckich pociągów z marca 2003 roku oraz zamachach w londyńskich środkach komunikacji miejskiej z lipca 2005r.
W dalszej części tekstu autor przekonuje nas, iż amerykańska obecność w Afganistanie motywowana jest chęcią poprowadzenia przez ten kraj oraz sąsiadujący z nim Pakistan rur transportujących turkmeński gaz oraz ropę naftową, a walka o bezpieczny i demokratyczny Afganistan jest jedynie przykrywką dla ciemnych interesów polityków w Waszyngtonie.
Pomijając pytanie o sens takiego hipotetycznego przedsięwzięcia (dlaczego akurat turkmeńskie złoża?), warto zastanowić się nad słusznością powyższego twierdzenia. Przyjmijmy bowiem, iż autor ma racje i Amerykanie rzeczywiście chcą poprowadzić przez Afganistan i Pakistan rurociągi, które sięgnęłyby aż do Oceanu Indyjskiego. Rodzi się wówczas pytanie o ekonomiczny sens takiego posunięcie.
Na koniec chciałbym również odnieść się do zarzutów stawianych przez autora wojskom natowskim, jakoby przeprowadzane przez nie operacje militarne często skutkowały ofiarami po stronie afgańskich cywilów.
Afganistan jest krajem, w którym toczy się konflikt zbrojny. Każda wojna toczona na terenach zamieszkałych przez ludność cywilną niesie ze sobą ryzyko śmierci niewinnych osób. Taka ewentualność zawsze jest brana pod uwagę przez planistów wojskowych i jest ona wliczana w całościową cenę prowadzenia operacji wojennych, tak jak wlicza się w nią również straty wśród zwykłych żołnierzy lub też sprzętu wojskowego. Zadania siłom NATO nie ułatwiają ponadto sami talibowie, którzy bardzo często wykorzystują ludność cywilną jako tzw. „żywe tarcze”, mając świadomość, iż w sytuacji ryzyka zranienia niewinnego cywila, żołnierz Sojuszu dwa razy zastanowi się zanim naciśnie na spust.