Wielka niewiadoma w Wielkiej Brytanii - kto wygra wybory do Izby Gmin?
W piątek 8 maja poznamy wyniki wyborów parlamentarnych w Wielkiej Brytanii. Prawdopodobnie jednak nadal nie będziemy wiedzieć kto będzie rządził, bo żadna z partii nie zdobędzie wystarczającej większości. Kto z kim może wejść w koalicję? Jak będzie przebiegać proces wyłaniania nowego premiera i nowego rządu?
Podstawy prawne
Wielka Brytania nie ma jednolitej, spisanej konstytucji, a jej system polityczny w dużej części opiera się na zapisach z ustaw, konwencjach konstytucyjnych i ogólnie przyjętych normach. Choć w historii kilkakrotnie zdarzało się, że żadna partia nie uzyskała w parlamencie absolutnej większości, to nowością są koalicje i narzucona pięcioletnia kadencja Izby Gmin. Przy braku absolutnej większości postępowanie opiera się o ogólnie akceptowalne wytyczne, których podstawy tworzą: ustawa o kadencyjności parlamentu (Fixed-term Parliament Act) z 2011r. i poradnik opracowany przez służbę cywilną (Cabinet Manual).
Z tych dokumentów obok procedur wynika kilka zasad, które według brytyjskich konstytucjonalistów, będą bezpośrednio decydować o tym, kto stworzy rząd po 7 maja 2015r.:
- Rząd musi mieć zaufanie Izby Gmin.
- Monarcha nie powinien być angażowany w polityczne rozgrywki.
- Ustalenie kto ma największe szanse zdobycia zaufania Izby Gmin należy do osób „zaangażowanych w procesy polityczne”, a szczególnie do sprawującego urząd premiera.
- Premier sprawuje urząd do momentu rezygnacji, a moment ten wybiera samodzielnie.
- Przyjmuje się, że politycy zachowują się odpowiedzialnie.
Kto z kim?
Czwartkowe wybory to pierwszy krok na drodze do sformułowania nowego brytyjskiego rządu. Pierwsze pytanie, jakie zadamy sobie 8 maja to: czy któraś z partii ma absolutną większość? Jeśli odpowiedź będzie brzmiała nie, urzędujący premier David Cameron pozostanie na stanowisku do momentu, gdy sam zdecyduje się podać do dymisji. Zakłada się, że nastąpi to, gdy będzie oczywiste, że ktoś inny - konkretnie lider Partii Pracy Ed Miliband - cieszy się zaufaniem Izby Gmin.
Nikt jednak w tych rozgrywkach łatwo się nie podda. Jeśli wyłoni się kilka układów, które będą chciały stworzyć rząd, partie rozpoczną negocjacje. Ich przebieg, format i długość, będą zależały od przywództwa głównych partii. Dużą rolę odegra nie tylko liczba mandatów. Ważne będą także kwestie osobowościowe - w 2010r. nie było mowy o koalicji Liberalnych Demokratów z Partią Pracy, bo Nick Clegg nie znosił Gordona Browna – a także determinacja do zdobycia lub utrzymania władzy.
David Cameron zapowiedział własnej partii, że jeśli tylko zdobędzie większość mandatów, natychmiast ogłosi sukces i rozpocznie negocjacje z Liberalnymi Demokratami. Wsparcia Cameronowi mogą także udzielić ulsterscy unioniści, za cenę cichego zwiększenia dotacji dla swojego regionu. Być może poparcie zaoferują także nowi posłowie UKIP, ale najprawdopodobniej partia Nigela Farage’a, która wygrała wybory do Europarlamentu wiosną zeszłego roku, zdobędzie teraz zaledwie od dwóch do pięciu mandatów.
Lider LibDems na początku zapowiadał, że poprze zwycięską partię bez względu na to kto wygra, choć mówił też, że nie wejdzie w układ, w którym istotną rolę grałaby partia szkockich narodowców SNP. Im bliżej wyborów, tym bardziej jednak oczywiste wydaje się, że Nick Clegg nadal preferuje porozumienie z konserwatystami, i nawet, jeśli Labour zdobędzie kilka mandatów więcej, to najpierw usiądzie do stołu negocjacyjnego z Davidem Cameronem. Jest jednak jeszcze inna możliwość: kilka pracowni badania opinii publicznej przewiduje, że lider LibDems może mieć trudności z utrzymaniem mandatu. W razie eliminacji Clegga, jego miejsce tymczasowo zajmie ktoś z parlamentarnego ugrupowania LibDems. Ta osoba, może już bardziej skłaniać się ku labourzystom.
Po wyborach w roku 2010r. to LibDemsi rozdawali karty. Było jasne, że mogą wejść w układ z każdą z partii. W tych wyborach jednak ich poparcie zdecydowanie zmalało. Natomiast po triumfalnej kampanii niepodległościowej z jesieni ubiegłego roku, SNP spodziewa się na swoim terytorium od 50 do nawet wszystkich 59 mandatów i wejdzie tym samym do Izby Gmin jako trzecia siła. Po zapowiedzi liderki Nicoli Sturgeon, że zrobi wszystko, aby tylko nie dopuścić do kolejnego rządu konserwatystów, jedynym możliwym partnerem koalicyjnym dla SNP są labourzyści. Jednak, ze względu na to, że SNP dąży do oderwania Szkocji od Zjednoczonego Królestwa, lider Partii Pracy zapowiedział, że nie wejdzie w żadne układy ze Sturgeon i byłym pierwszym ministrem Szkocji Alexem Salmondem. Partie te dzieli także stosunek do posiadania przez Wielką Brytanię broni atomowej. Na drodze do porozumienia mogłyby też stanąć polityka gospodarcza. SNP głosi skrajnie lewicowe hasła: chce skończyć z polityką oszczędności i zwiększyć wydatki z budżetu. Partia Pracy mówi raczej o „racjonalnym” programie odejścia od 'austerity', ale podkreśla konieczność redukcji deficytu. Jednak chwyty retoryczne nie do końca muszą się przekładać na plany realnych działań. Według think-tanku Institute of Fiscal Studies ogólne sumy wydatków państwowych proponowanych przez Labour i SNP są podobne, choć inaczej rozłożone w czasie. Pomysły liderki SNP popierają liderki walijskiej Plaid Cymru Leannie Wood oraz Partii Zielonych Anglii i Walii Natalie Bennett. Te dwie partie mogą wprowadzić do Izby Gmin symboliczne reprezentacje, ale przy tak wyrównanej walce nie jest wykluczone, że ich postawa może wpłynąć na powstanie lewicowej koalicji.
To, który układ będzie bardziej prawdopodobny po wyborach, zależy oczywiście głównie od różnicy w liczbie mandatów. Zwycięska partia będzie twierdzić, że ma legitymację do rządzenia. Jednak pojawiają się sygnały, że jeśli Cameron przegra niewielką liczbą mandatów (do ok. 15), będzie starał się zakwestionować mandat Milibanda do tworzenia rządu z SNP ze względu na stosunek Szkotów do jedności Zjednoczonego Królestwa. Zwłaszcza, że sama Nicola Sturgeon otwarcie domaga się nie tylko większej niezależności, ale także dużo więcej pieniędzy dla Szkocji. Podobnej „zapłaty” za wsparcie może się domagać Plaid Cymru.
W takiej, być może bardzo wyrównanej walce, bardzo dużo będzie zależało od determinacji Camerona i Mlibanda i ich zaplecza we własnych partiach. Porażka w wyborach dla obu liderów oznacza prawdopodobnie pożegnanie się z przywództwem. Cameron prowadzi swoją partię od 10 lat i przetrwał z nią nie jeden wewnętrzny kryzys. Z konserwatywnych think-tanków płyną sygnały, że tak długo jak będzie cień szansy na utrzymanie władzy, nikt nie będzie się raczej wychylał, aby odebrać mu przywództwo. Nieco inaczej jest w Partii Pracy. Ed Miliband jako prawdziwy lider objawił się w zasadzie dopiero w ostatnich tygodniach. Jeśli teraz przegra właśnie o te ok. 10 mandatów to - według nieśmałych przecieków do mediów - jego koncepcja odejścia bardzo na lewo od New Labour będzie otwarcie kwestionowana.
Przebieg negocjacji
W przypadku braku absolutnej większości możliwie jest wyłonienie trzech różnego typu układów:
- jednopartyjny rząd mniejszościowy Partii Konserwatywnej lub Partii Pracy, wspierany, lub nie, przez zawierane ad hoc porozumienia z innymi partiami;
- formalne porozumienie międzypartyjne (w kombinacjach LAB-SNP-PC-GR lub LAB-LD lub CON-LD-UU-UKIP), taka umowa obowiązywała np. między labourzystami i liberałami w latach 1977-1978;
- formalny rząd koalicyjny (w kombinacjach j.w.), w skład którego wchodzą ministrowie z więcej niż jednej partii; rząd taki zazwyczaj ma większość w Izbie Gmin, a najświeższym przykładem jest obecny rząd konserwatystów i liberałów.
Negocjacjom będzie przyświecać zasada: nowy rząd musi mieć zaufanie Izby Gmin. Według Cabinet Manual zaufanie Izby Gmin nie jest równoznaczne z posiadaniem większości w parlamencie, ani też z wygrywaniem każdego głosowania. Zaufanie „sprawdza się” za pomocą głosowania nad wotum zaufania lub wotum nieufności. To nowy mechanizm wprowadzony przez Fixed-term Parliament Act 2011.
Podczas negocjacji toczą się dwa równoległe procesy: 1) ustalenie kto zdobędzie zaufanie Izby Gmin i 2) ustalenie kto na pewno tego zaufania nie zdobędzie. To tylko pozornie to samo. W czasie negocjacji cały czas urzęduje poprzedni premier i sprawuje swój urząd do czasu samodzielnego złożenia rezygnacji. Tak długo jak będzie przekonany, że jest w stanie zdobyć zaufania Izby Gmin i nie pojawi się inna formacja, której będzie miała większe szanse, tak długo pozostanie na stanowisku.
Jeśli premier wyrazi zgodę – na prośbę stron – do rozmów włącza się służba cywilna. Dostęp do konsultacji z urzędnikami musi być równy dla wszystkich partii. Taka sytuacja miała miejsce w 2010r. Wtedy jednak, za każdym razem, gdy dyskusje zbaczały na wrażliwe tematy polityczne, urzędnicy proszeni byli o opuszczenie sali.
Cameron, jako orzędujący premier, stoi na nieco uprzywilejowanej pozycji. Ma nawet teoretycznie prawo pozostać przy władzy do pierwszego posiedzenia Izby Gmin bez względu na wynik wyborów. Jeśli jednak jest oczywiste, że zdobycie zaufania Izby Gmin przez Davida Camerona będzie bardzo mało prawdopodobne, a z drugiej strony pojawi się duże prawdopodobieństwo, że blok pod wodzą Eda Milibanda takie zaufanie zdobędzie, to oczekuje się, że Cameron ustąpi i nie skorzysta z prawa „sprawdzenia się” przed parlamentem.
Rola monarchy i mowa tronowa
Choć z historycznego punktu widzenia, monarcha posiada ograniczoną możliwość samodzielnego wyboru premiera, to ostatnia taka sytuacja miała miejsce w 1834 roku i została powszechnie uznana za podważenie pozycję neutralnego suwerena.
Według obowiązujących dziś zasad po wyborach monarcha prosi kandydata, którego uznaje za cieszącego się zaufaniem Izby Gmin, o objęcie funkcji premiera i stworzenie rządu Jej Królewskiej Mości. Żeby to zrobić musi otrzymać jednoznaczną kandydaturę. Od brytyjskiej Królowej oczekuje się bezstronności, a od polityków stworzenia takiej atmosfery negocjacji, aby nie stawiać Królowej w nieręcznej sytuacji i nie zmuszać do podejmowania decyzji politycznych. Oczekuje się, że monarcha nie będzie brał udziału w negocjacjach, choć prowadzący negocjacje mają obowiązek informować monarchę o przebiegu rozmów.
Po wybraniu nowego premiera i za jego radą Królowa wyznacza datę rozpoczęcia sesji nowego parlamentu. Ostatnia praktyka sugeruje 12 dniową przerwę między wyborami a pierwszym posiedzeniem. Po najbliższych wyborach okres ten może ewentualnie zostać wydłużony, jeśli nadal będą się toczyć negocjacje. W opinii konstytucjonalistów byłoby to jednak lekko niepokojące. Brytyjczycy są jednak wciąż bardziej przyzwyczajenie, że informację o nowym rządzie powinni poznać bardzo szybko.
Wybór speakera (przewodniczącego) Izby i złożenie przysięgi przez nowych posłów to zazwyczaj pierwsze zadanie nowego parlamentu. Kolejna istotna kwestia to głosowanie nad programem nowego rządu, czyli Queen Speech. Odbywa się ono zazwyczaj w drugim tygodniu sesji, po wygłoszeniu przemówienia przez Królową i po kilka dniach debaty nad proponowanym programem.
Ponieważ tym razem może dojść do sytuacji, że do Izby Gmin trafi rząd mniejszościowy, kilku komentatorów stwierdziło, że możliwe jest nawet, że pierwsza Queen Speech będzie miała wyłącznie techniczny charakter, żeby sprawdzić czy dana formacja ma zaufanie parlamentu. Wygranie głosowania po Mowie Tronowej to potwierdzenia takiego zaufania dla nowego rządu. Jednak porażka nie jest równoznaczna z rozwiązaniem parlamentu, ani nowymi wyborami.
Zgodnie z Fixed-parliament Act w takiej sytuacji konieczne będzie głosowanie nad wotum nieufności dla rządu zainicjowane wnioskiem o treści „ten rząd nie ma zaufania Izby Gmin”. Jeśli rząd przegra, parlament ma 14 dni na stworzenie innego rządu lub ponową próbę zdobycia zaufania przez ten sam rząd. Jeśli nikt nie będzie w stanie uzyskać zaufania Izby w głosowaniu na wnioskiem o treści „ten rząd ma zaufanie Izby Gmin”, odbędą się nowe wybory. W tej sytuacji na wniosek premiera monarcha wyznacza datę wyborów. Parlament zostaje rozwiązany automatycznie 17 dni przed wyborami.
Kolejne wybory w najbliższym czasie to jednak mało prawdopodobny scenariusz na ten moment. SNP i LibDemsi nie będą przychylnie patrzeć na ewentualne kolejne głosowanie z dwóch przeciwnych przyczyn. Jeśli Szkotom pójdzie tak dobrze jak się przewiduje, nie będą mieli interesu w ponowym wysłaniu obywateli do urn. Natomiast ewentualne straty LibDemsów w kolejnych wyborach jeszcze bardziej by ich pogrążyły. Duże partie też będą musiały odczekać przynajmnej jakiś czas zanim ponownie napełnią swojej konta bankowe i będą w stanie przeprowadzić kolejną kampanię. Z tych powodów, a także dlatego, że po dość nudnej kampanii, w której sondażowe słupki często stały na równym poziomie, prawdziwy wyścig o klucze do Downing Street może zacząć się w bardzo nietypowym momencie - 7 maja po zamknięciu lokali wyborczych. To bardzo nietypowa sytuacja dla Wielkiej Brytanii, ale dzis naprawdę trudno wskazać bardziej prawdopodobnego kandydata na premiera po 7 maja 2014r.
Tekst pochodzi ze strony UKpolitics po polsku.
Opracowane na podstawie: Fixed-term Parliament Act 2011; Cabinet Manual 2011; When the People Say Not Sure