Adam Lelonek: Amerykański rozmach w kreatywnej księgowości
Problematyka związana z opieką medyczną i socjalną (w tym zasiłków dla weteranów czy przywilejami finansowymi dla urzędników federalnych) jest tym bardziej interesująca, iż wydatki z nimi związane nie są uznawane przez rząd amerykański jako gwarantowane (wiążące kontraktowo) czy przez niego zabezpieczone. Pozwala to na dowolną wykładnię przy księgowaniu – oczywiście obecnie chodzi zwyczajnie o niewliczanie ich do zobowiązań finansowych rządu. Ma to jednak i drugą stronę – wszystkie obietnice złożone w tej materii przez władzę mogą być w każdej chwili złamane bez żadnych konsekwencji prawnych (nie ma przecież żadnej formalnej umowy, stanowiącej podstawę do określenia ich jako gwarantowanych zobowiązań finansowych państwa).
Dane Laurence’a Kotlikoffa z Boston University, przedstawione w lutym br. są jeszcze bardziej dramatyczne. W jego ocenie rzeczywisty dług USA, na podstawie obecnych zobowiązań stanowi aż 222 bln USD (w przeliczeniu na obecną wartość amerykańskiej waluty), co trzykrotnie przewyższa światowe PKB. Jest to w jego opinii rezultatem tworzenia w Ameryce od ponad 60 lat piramidy finansowej – jej większa część znajduje się oczywiście poza oficjalnym ujęciem wydatków państwowych i jest to ze strony polityków myślących jedynie o własnej reelekcji przemyślane i intencjonalne. Kolejne rządy wciąż okradają młodych ludzi, aby spłacić zobowiązania emerytalne, medyczne i socjalne starszych pokoleń, lecz nie może to przecież trwać w nieskończoność. To pozwala na sklasyfikowanie sytuacji USA jako znacznie gorszej od Grecji.
Pokazuje to, iż obecny kryzys polityczny w Stanach Zjednoczonych ma znacznie głębsze podłoże, niż wskazywałyby na to jak zawsze PR-owo krzepiące słowa Baracka Obamy. W wygłoszonym przez niego w niedzielę (01.10) oświadczeniu, zachęcał on Republikanów do porzucenia kalendarza ideologicznego dla dobra państwa, czym od strony praktycznej ma być przecież podpisanie się pod strategią polityczną Demokratów. Niemniej jednak pod płaszczem oskarżeń o bycie politykami ze strony jednego obozu pod adresem drugiego i na odwrót, rozgrywa się być może jedna z ostatnich batalii o miejsce Zachodu w globalnym układzie sił. Walka ta jest o tyle szczególna, że na chwilę obecną przełomowe decyzje mogą zostać podjęte przez samo upadające mocarstwo, a nie na forum publicznym – wśród jego słabnących sojuszników z Europy, ale i coraz sprawniejszych i niezmiennie ambitnych adwersarzy z grona wschodzących mocarstw na razie regionalnych – państw BRICS.
{mosimage} Mało analizowanym tłem dla całego zamieszania politycznego za oceanem są równoległe z nim kolejne spadki cen złota na światowych giełdach, które można skomentować jedynie na dwa sposoby: albo jest to ewidentny brak logiki ze strony inwestorów, oparty na średnio zrozumiałej wierze, iż wirtualne giełdy mają szanse na „odbicie się” lub jest to kolejny zabieg najpotężniejszych instytucji finansowych dla utrzymania korzystnego trendu zakupu tego metalu przez m.in. banki centralne przed coraz bliższym upadkiem systemu dolarowego. Jedno i drugie wydaje się być dalekie od zasad funkcjonowania książkowego schematu wolnorynkowego.
Generalnie z trwającego obecnie „zamknięcia rządu” w USA można jednak wyciągnąć co najmniej jedną pozytywną przesłankę. Okazało się ilu urzędników „nie jest niezbędnych” dla funkcjonowania państwa: w Agencji Ochrony Środowiska (Environmental Protection Agency, EPA) – 94%, w Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom (Centers for Disease Control and Prevention, CDC) – 68%, w Departamencie Obrony USA (United States Department of Defense) – 50%, w administracji systemu ubezpieczeń społecznych (Social Security Administration) – 29% oraz w Departamencie Bezpieczeństwa Krajowego (Department of Homeland Security, DHS) – 14%.
Pozostaje tylko otwarte pytanie czy lista jest zamknięta i czy państwo, a zwłaszcza amerykańscy podatnicy, mogliby sobie bez nich poradzić już tak „na stałe”. Może z całej tej sytuacji Zachód mógłby właśnie w redukcji liczby pracowników ze sfery budżetowej szukać daleko idących rozwiązań systemowych, które podniosłyby jego konkurencyjność ekonomiczną, a tym samym i atrakcyjność społeczno-polityczną, wyznaczając nową jakość i standardy, co opóźniłoby pewne niebezpieczne dla struktur zachodnich trendy czy procesy dezintegracyjne, a tym samym pozwoliłoby na utrzymanie status quo w globalnym układzie sił? Tylko że to wymagałoby już nie tylko prawdziwej determinacji czy woli politycznej, lecz wręcz rekonstrukcji sposobu myślenia o władzy, państwie czy społeczeństwie. Przede wszystkim należałoby wypracować nowy model rządów, jaki nie byłby oparty na politycznym klientelizmie, populizmie i „spłacaniu” długoterminowego kredytu za poparcie (przy tym nie tylko finansowego i oficjalnego), zaciąganego w różnych grupach interesów przez zwycięską w wyborach partię – obsadzaniem istniejących czy tworzeniem nowych (w większości zupełnie zbędnych) miejsc pracy za pieniądze podatników. Racjonalne myślenie o polityce zdaje się jednak w XXI wieku już nawet nie tyle przypominać postulaty idealizmu, lecz wręcz być oderwane od rzeczywistości.
Mieliśmy już „Moje wielkie greckie wesele”, teraz Hollywood powinno zająć się superprodukcją „Moja wielka amerykańska stypa”. Najbardziej pasowałby tu jednak model biznesowy znany nam z polskiej komedii „Miś”, zwłaszcza że ten byłby na miarę amerykańskich możliwości. Swoją drogą, biorąc pod uwagę szereg powiązań między Europą a Ameryką, od tych politycznych, przez kulturowe, ideologiczne, instytucjonalne czy militarne, a zwłaszcza cywilizacyjne i gospodarcze, na myśl przyjść może pewnego rodzaju klamra historyczna, mająca w swojej istocie niezwykle symboliczne znaczenie. Tak, jak ponad 50 lat temu John F. Kennedy powiedział w Berlinie, że jest Berlińczykiem, tak dziś, w dobie globalizacji i piętrzących się zupełnie innych już wyzwań, my w Europie możemy powiedzieć amerykańskiemu prezydentowi, że wszyscy jesteśmy Amerykanami.
Współczesna „kurtyna” nie jest już żelazna, tylko papierowa i wcale nikogo nie dzieli, tylko łączy – łączy polityków w braku odpowiedzialności i w napędzaniu spirali pustych obietnic, finansowanych teoretycznie – dodrukowywanym pieniądzem tracącym na wartości, w praktyce – inflacją i koniecznością podnoszenia podatków (na razie dla najbogatszych). Łączy też młode pokolenia – w braku perspektyw i odczuwaniu skutków tej krótkowzrocznej polityki niekonsekwencji na koszt przyszłych pokoleń. Szkoda, że żadna z europejskich głów państw jeszcze na to nie wpadła, co można tłumaczyć faktem, że tu też jest realizowany anglosaski patent na wyjście z kryzysu. Może jednak takie postawienie sprawy podczas wizyty w Waszyngtonie i jej medialne nagłośnienie mogłoby wstrząsnąć niektórymi światowymi przywódcami, a zwłaszcza obecną administracją USA, której medialne sukcesy wizerunkowe (podobnie jak i na naszym kontynencie) nie do końca chcą iść w parze ze wskaźnikami gospodarczymi czy ogólnie – nauką ekonomii…
Na podstawie: databank.worldbank.org, foxnews.com, presstv.ir, thenewamerican.com, thestateweekly.com, truthinaccounting.org, usdebtclock.org, whitehouse.gov
Foto: mixednews.ru