Anna Jórasz: Mentalność kamikadze?
W kotle bałkańskim wrzało zawsze i wielu się nań poparzyło. Mimo to do ingerencji w sprawy skłóconych i ciągle mnożących się tworów, mniej lub bardziej za państwa uznawanych, chętnych nigdy nie brakowało. Teraz czas na UE.
Z założenia, układy Dayton/Paryż z 1995 r. miały być lekiem na całe zło przeszłości i choć tak cudownym remedium ostatecznie się nie okazały, mniej więcej od tego momentu mamy do czynienia ze wzrostem unijnego zainteresowania tym regionem. Pierwszym przejawem nowego nastawienia była rozwijana od 1996 r. polityka podejścia regionalnego. Już w 1999 r. Unia zainicjowała Proces Stabilizacji i Stowarzyszenia dla pięciu państw południowo-wschodniej Europy (Albania, Bośnia i Hercegowina, Chorwacja, Macedonia, Serbia i Czarnogóra), które w rok później, w oświadczeniu z Feira, uznano za potencjalnych kandydatów do członkostwa w UE.
Europejskie perspektywy regionu zostały potwierdzone w Salonikach w 2003 r., kiedy to opracowano plan bazujący na środkach i działaniach z procesu przedakcesyjnego i zapoczątkowano pogłębioną współpracę na forum politycznym UE-Bałkany Zachodnie. Agenda z Salonik przewidziała też zawieranie Partnerstw Europejskich, podobnych z założenia do Układów Europejskich, podpisywanych przez państwa Europy Środkowo-Wschodniej. Współpraca odbywa się również na polu energetycznym, o czym świadczy traktat z października 2005 r., podpisany celem jest utworzenia do końca 2008 r. zliberalizowanego rynku w tej dziedzinie. Kompleksowe ujęcie wzajemnych relacji w 2005 r. zaprezentowała Komisja Europejska, przedstawiając mapę drogową dla Bałkanów Zachodnich, w której określono etapy ich integracji z UE – począwszy od misji policyjnych i wojskowych, poprzez ewentualną obecność unijnego przedstawiciela, aż po kwestie Układu o Stabilizacji i Stowarzyszeniu, na pełnym członkostwie kończąc.
Zasady jasne i dla wszystkich jednakowe, ale na miano oficjalnego kandydata zasłużyły dotychczas tylko dwa państwa – Chorwacja i Macedonia. Pozostali są jedynie „potencjalnymi kandydatami” i niewiele wskazuje na możliwość zmian ich statusu w najbliższej przyszłości. Pytanie czy Bruksela jest na tyle silna, by sprostać bałkańskim wyzwaniom? Czy to z czym obecnie mamy do czynienia to europeizacja Bałkanów czy raczej bałkanizacja Unii? Zamrożone problemy, zamrożone rozwiązania, czyli o unijnym w kotle mieszaniu słów kilka.
Kargul i Pawlak w wersji międzynarodowej
Najbliżej członkostwa w UE jest obecnie Chorwacja, która podpisała Układ o Stabilizacji i Stowarzyszeniu w roku 2001, a oficjalny wniosek o członkostwo złożyła dwa lata później. Pierwotną datą rozpoczęcia negocjacji akcesyjnych miał być marzec 2005 r., jednakże dosłownie w ostatniej chwili, UE uznała, że - ukrywając Ante Gotovinę - Zagrzeb nie spełnia warunku współpracy z Trybunałem Haskim, przez co rozpoczęcie negocjacji zostało na pół roku wstrzymane.
Jako że historyczne zatargi z sąsiadami nie są wyłącznie polską specjalnością, a spory o miedzę dawno awansowały na poziom międzynarodowy, istotnym problemem zakłócającym przebieg negocjacji Zagrzebia z Brukselą pozostają spory graniczne ze Słowenią. Pod koniec 2006 r. chorwacki parlament ponownie podjął decyzję o aktywowaniu Ochronnego Pasa Ekologiczno-Rybackiego na Adriatyku względem Słowenii i Włoch od stycznia 2008 roku - nomen omen, właśnie wtedy Słowenia przejmowała na okres sześciu miesięcy unijne stery. Pomimo negatywnej opinii Brukseli, strefa została ustanowiona, zabraniając połowów na akwenach leżących w pobliżu chorwackich wód terytorialnych (obecnie obowiązuje wprowadzone w marcu 2008 r. przez chorwacki parlament moratorium). Oryginalne techniki negocjacyjne w wydaniu Zagrzebia dają skutki w postaci spowalniania procesu integracyjnego. I chyba trudno się dziwić, iż Ljubljana ma w tym swój udział, opóźniając obecnie rozpoczęcie negocjacji w obszarze rybołówstwa oraz w dziedzinie sprawiedliwości, wolności i bezpieczeństwa. Ot, sąsiedzkie porachunki.
Niejedno ma imię
Mimo, iż podobnie jak Chorwacja, Macedonia posiada status oficjalnego kandydata, w rozmowach z tym państwem nie otworzono jeszcze ani jednego obszaru negocjacyjnego i na razie na to się nie zapowiada. Tymczasem wniosek o członkostwo w UE z marca 2004 r. zdążył już chyba pokryć się kurzem.
Poza kwestiami wewnętrznymi typowymi dla państw tego regionu (konieczność reform gospodarczych i ustrojowych, walka z korupcją), problemem Macedonii, nie tylko w kontekście integracji europejskiej, pozostaje wieloletni spór z Grecją o nazwę kraju. Ateny twierdząc, że Macedonia jest historyczną nazwą części greckiego terytorium, sprzeciwiają się nazywaniu tak państwa, które w 1991 r. ogłosiło niepodległość i chcą, by społeczność międzynarodowa uznała nazwę "Była Jugosłowiańska Republika Macedonii" (FYROM). O determinacji Greków, poza blokowaniem negocjacji z UE, świadczy weto wobec przyjęcia Macedonii do NATO. W tych okolicznościach paradoksalnym może wydawać się fakt, iż walczący o uznanie swej tożsamości Macedończycy, po wejściu sąsiedniej Bułgarii do Unii Europejskiej masowo uznawali się za obywateli tego kraju. Wówczas na atrakcyjności zyskało bułgarskie obywatelstwo - już w 2005 r. jego posiadaczami stało się około 2,5 tys. Macedończyków. Nieprzypadkowych, bo z byłym premierem Ljubczo Georgiewskim na czele. Czyżby był to jedyny sposób na uzyskanie unijnego paszportu?
Kosowo niezgody
Po jednostronnym ogłoszeniu niepodległości, najbardziej aktualnym (a przy okazji medialnym) problemem bałkańskim pozostaje Kosowo. W samej UE nie ma zgodności co do uznania niepodległości tego bytu, a spora grupa państw członkowskich (na czele z Cyprem i Hiszpanią) od początku były temu przeciwne. Ostatecznie przyjęto wspólny tekst, w którym zgodzono się na to, że... zgody nie będzie. Każde państwo opowiedziało się we własnym imieniu. Bo grunt to demokratyczny kompromis.
Pierwszym orędownikiem niepodległości Kosowa były Stany Zjednoczone, jednak ostatecznie na głównego stabilizatora (kozła ofiarnego?) wyrosła Unia Europejska. Oficjalnie neutralna, ogłoszoną przez Kosowo konstytucję UE przyjęła (nazbyt?) pozytywnie, uznając ją za zakończenie ważnego etapu w formowaniu „nowoczesnej, kosowskiej demokracji”. Czy rzeczywiście był to koniec jakiegokolwiek etapu? Gospodarka Kosowa ma poważne trudności i jest niemalże całkowicie zależna od pomocy zagranicznej. Bezrobocie wynosi 43 proc., inflacja 13,6 proc., a według Banku Światowego około 37 proc. obywateli żyje poniżej progu biedy. No ale nie od razu Kosowo zbudowano.
Unia utrzymuje stanowisko neutralnej pomocy, wstrzymując się od wyrazów oficjalnego poparcia. Jednakże wysłanie misji stabilizacyjnej EULEX oraz wydarzenia takie jak wizyta delegacji parlamentu Kosowa w Parlamencie Europejskim, podczas której w wywieszono flagi niepodległego Kosowa, bynajmniej nie pomagają w stabilizacji rozmów UE z Belgradem.
Za a nawet przeciw
Wielką niewiadomą pozostaje Serbia. Zamieszanie wokół kwestii kosowskiej spowodowało, iż na dzień przed planowanym podpisaniem układu przejściowego – co miało nastąpić 7 lutego 2008 r. – zostało ono przełożone na czas nieokreślony. Ostatecznie Porozumienie o Stabilizacji i Stowarzyszeniu sygnowano końcem kwietnia 2008 r., dzięki czemu Serbia uzyskała status państwa stowarzyszonego. Unijny komisarz ds. rozszerzenia, Olli Rehn poinformował, że wiosną 2009 r. Bruksela zakończy przygotowania do wciągnięcia Serbii na tzw. białą listę Schengen. Sielanka? Bynajmniej.
Kwestią kładącą cień na stan wzajemnych relacji jest współpraca Serbii z Międzynarodowym Trybunałem Karnym ds. byłej Jugosławii. A raczej jej brak, choć ocena tego faktu zależy oczywiście od zajmowanej pozycji. Unia „wyraża uznanie” wobec aresztowania przez serbską policję Stojana Župljanina, a przede wszystkim zatrzymania Radovana Karadžicia, jednakże jak to często bywa - za słowami niekoniecznie idą czyny. Pomimo pozytywnej opinii głównego oskarżyciela, Serge Brammertza, na temat współpracy z serbskimi władzami, Holandia podtrzymała sprzeciw wobec implementacji handlowej części umowy stowarzyszeniowej. Wspólnota ogłosiła, iż oczekuje schwytania generała Ratka Mladicia i Gorana Hadżicia. Więc czekamy. Normalizacji i pogłębieniu współpracy nie ułatwia (matczyne) zainteresowanie Rosji losami "dyskryminowanej" przez (imperialistyczny?) Zachód prawosławnej Serbii. I tym samym koło się zamyka, a w kotle wre.
Unijny poligon?
Będąc ostatnim po Serbii krajem Bałkanów Zachodnich (nie licząc Kosowa), Bośnia i Hercegowina uzyskała status stowarzyszeniowy w czerwcu 2008 r. Ważnymi problemami, które Sarajewo musi rozwiązać w najbliższym czasie są kwestie własnościowe oraz kwestia statusu Dystryktu Brčko (autonomiczna jednostka terytorialna w północno-wschodniej Bośni i Hercegowinie, przy granicy z Chorwacją), a także reforma konstytucji federalnej i przeprowadzenie nowego, powszechnego spisu ludności kraju.
Tymczasem Bośnia i Hercegowina stanowi terytorium intensywnych działań dwóch misji UE – policyjnej (EUMP) i wojskowej (EUFOR Althea). EUMP była pierwszą unijną misją tego typu, która rozpoczęła swą działalność w styczniu 2003 r. Jej celem jest monitorowanie oraz kontrola wdrażanych programów odbudowy państwa oraz szkolenie policji. Z założenia działalność misji przewidziana była na okres trzech lat, ostatecznie unijni funkcjonariusze wycofani zostaną na przełomie 2009/2010.
Z kolei misja EUFOR Althea zastąpiła działającą na tym terenie misję NATO - SFOR. Jest to trzecia i obecnie największa misja wojskowa UE - działający w jej ramach żołnierze pochodzą z 23 krajów UE oraz z sześciu krajów nieczłonkowskich (1 899 żołnierzy z UE, zaś 329 spoza). Jej zadaniem jest zapewnienie bezpieczeństwa ludności cywilnej i ochrona granic. Operacja ta była możliwa dzięki współdziałaniu z NATO (tzw. formuła Berlin Plus).
Czy Bośnia i Hercegowina zasłużyła na miano poligonu doświadczalnego UE? Tak. Niepokoić może fakt, że eksperymentują nań obydwie strony.
Na podwójnym gazie
Bałkany stanowią obecnie miejsce starć dwóch koncepcji (w postaci zamysłów mniej lub bardziej sprecyzowanych) bezpieczeństwa energetycznego – z jednej strony istnieje amerykańsko-unijny projekt Nabucco, z drugiej rosyjski South Stream.
Projekt Nabucco stanowi element szerszej idei stworzenia korytarza eksportu gazu Wschód–Zachód, umożliwiającego niezależne od Rosji dostawy przede wszystkim gazu kaspijskiego (z Azerbejdżanu i Azji Centralnej), ale także bliskowschodniego (Iran, Irak, Egipt) do Europy. Z założenia początek budowy miał mieć miejsce w 2010 r. W czym problem? Najistotniejszą, podnoszoną przez przeciwników projektu, kwestią jest brak zagwarantowanych dostaw koniecznych do zapełnienia rurociągu - nie podpisano jeszcze kontraktów na dostawy surowca z państwami producentami, ani nie rozwiązano nieporozumień z Turcją dotyczących tranzytu przez jej terytorium. Szczegół.
Tu pojawia się czynnik rosyjski. Moskwa nie ustaje w prowadzeniu intensywnego dialogu z krajami Azji Centralnej, podpisując kolejne porozumienia celem ograniczenia ilości gazu dostępnego do niezależnego eksportu na Zachód. Dba również o ograniczenie zapotrzebowania na surowiec ze źródeł alternatywnych, zawierając kolejne długoterminowe kontrakty z krajami Europy Południowej i Środkowej (w roku 2006 z Rumunią, Bułgarią, Węgrami, Austrią i Czechami). Ponieważ w kwestii bezpieczeństwa energetycznego jedyna dywersyfikacja, jaką obecnie jest w stanie osiągnąć Unia, to wewnętrzna różnica zdań, Rosja brnie dalej. Od około dwóch lat pojawiają się kolejne propozycje budowy konkurencyjnych wobec Nabucco projektów gazociągów z Federacji Rosyjskiej na rynki państw południowo- i środkowoeuropejskich, z których obecnie promowanym jest South Stream, inicjatywa rosyjsko-włoska. Gazociąg firmowany przez rosyjski Gazprom ma zaopatrywać te same rynki co szlaki z powstającego korytarza eksportowego Wschód–Zachód (zarówno oddany pod koniec 2007 łącznik Turcja–Grecja, jak i Nabucco). Co prawda nie przeprowadzono jeszcze studium wykonalności szlaku, nieznana jest jego dokładna trasa, ani całkowity koszt, ale ważne, że uderza w unijną jedność. Divide et impera.
Mimo wszystko obecnie wydaje się, że projekt Nabucco m.in. dzięki poparciu Waszyngtonu ma większe szanse powodzenia. Unia tymczasem przyjęła postawę stoicką, oficjalnie dostrzegając możliwość równoległej realizacji obu projektów. Od przybytku głowa nie boli. Choć zabawa z gazem ryzykowną okazać się może.
Kocioł unijny
Kwestia przyjęcia państw półwyspu bałkańskiego do UE to drugi, po akcesji dziesięciu państw w 2004 r., etap „wprowadzania Europy do Europy”. Bruksela umiejętnie wykorzystała swoją pozycję, wpływając na rozwój sytuacji po zaognieniu konfliktu pomiędzy Albańczykami i Macedończykami oraz doprowadzenie do bezkrwawego „rozwodu” Serbii i Czarnogóry. Obecnie Unia posiada tu trzy misje, z czego dwie na terenie Bośni i Hercegowiny, a jedna o charakterze stabilizacyjnym obejmuje teren Kosowa. Wszystkie te działania podejmowane jednak były i są z perspektywy strony trzeciej - pytanie czy Unia podoła, gdy problemy te zyskają status jej spraw wewnętrznych?
W obecnych realiach ocenia się, że akcesja państw Bałkan Zachodnich mogłaby nastąpić około 2015 r. i nie będzie to jednorazowe zbiorcze rozszerzenie o wszystkie państwa regionu (jak w przypadku rozszerzenia z 2004 r.), lecz kwestia zindywidualizowana. Zachęta ze stron Brukseli w postaci nie tylko pomocy finansowej, ale również wsparcia lokalnej integracji (w 2006 zadecydowano o rozszerzeniu CEFTA na całe Bałkany) oraz sukcesy sąsiadów (Bułgarii, Rumunii, Słowenii) motywują do dalszych reform i działań.
Winston Churchill w czasie I wojny światowej słusznie chyba zauważył, że Bałkany wytwarzają więcej historii niż są w stanie znieść. Może więc tym razem warto poczekać, by ambicje nie przerosły możliwości. Nie tylko bałkańskich. Nie czas na polityczne samobójstwa.
Artykuł pierwotnie ukazał się na w Studenckim Przeglądzie Spraw Międzynarodowych NOTABENE, www.notabene.org.pl
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.