Artur Perchel: Białe szkoły, czarne szkoły
Od niespełna kilku miesięcy Belgia zmaga się z niezwykle żywą debatą publiczną na temat multikulturowości w szkolnictwie. I chociaż belgijskie ministerstwo edukacji zdecydowanie stawia na różnorodność, podział na białe i czarne szkoły zaczyna dominować tamtejszy krajobraz.
„Szkoły winny być odzwierciedleniem wspólnoty społecznej, która jest przecież zróżnicowana. W takim rozumieniu, mieszane klasy są jak najbardziej pożądane. Wychowując dzieciaki w podziałach, doprowadzimy później do realnych podziałów w społeczeństwie.” Tak belgijski minister edukacji, Pascal de Smet, ustosunkował się do wypowiedzi swojej holenderskiej odpowiedniczki, która skrytykowała bezwzględne dążenie do multikulturowej edukacji. Jeszcze w lutym, Marja van Bijsterveld stanowczo dała do zrozumienia, że przeciwdziałanie ‘etnicznie skoncentrowanym’ szkołom nie jest już priorytetem holenderskiej polityki oświatowej.
Z innego punktu widzenia wychodzi de Smet, choć belgijska edukacja boryka się z podobnymi problemami. Wraz z Niemcami, Austrią i Węgrami, Belgia znajduje się w europejskiej czołówce jeśli chodzi o natężenie segregacji społecznej w oświacie. Od kilku już lat tamtejsze szkolnictwo zmaga się z nierównomiernym rozkładem uczniów pochodzących z różnych środowisk społecznych i kulturowych. Widać to przede wszystkim w dużych miastach takich jak Bruksela, Gent czy Antwerpia, gdzie sytuację determinuje nie tylko status społeczno-ekonomiczny, lecz także kwestie kulturowe i etniczne. Coraz częściej rodzice z klas średnich zapisują lub przenoszą dzieci do tzw. białych szkół, placówek powszechnie uważanych za ‘lepsze’, a które skupiają w większości dzieci pochodzące z ‘białych’, autochtonicznych rodzin. Z kolei biedne rodziny, często o nie-belgijskim rodowodzie, mają o wiele węższe pole wyboru szkoły, co wynika nie tyle ze słabej kondycji finansowej, co z braku odpowiednich informacji. Na domiar złego, coraz głośniej słychać o skutkach wadliwie skonstruowanej polityki imigracyjnej, a także o źle funkcjonującej strategii integracji społecznej.
„Czarne szkoły są nie do uniknięcia”
Jak w tym wszystkim odnajduje się belgijskie ministerstwo edukacji? Otóż socjalista de Smet wychodzi z założenia, że w belgijskich szkołach winno znaleźć się miejsce zarówno dla rodowitych Belgów, jak i dzieci alochtonów o marokańskich, czy tureckich korzeniach. W takich bowiem szkołach to zdolni uczniowie motywują słabszych do pracy i lepszych wyników, bez względu na pochodzenie czy status społeczny. „Potrzebujemy szkół, które opierają się na współżyciu – a nie na zorganizowanym przeciwieństwie – różnych warstw społecznych” dodaje de Smet.
Tymczasem zewsząd płynie głos krytyki wobec obecnie realizowanego projektu oświatowego. Mieke Van Hecke, dyrektorka Flamandzkiego Sekretariatu Edukacji Katolickiej (nid. het Vlaams Secretariaat van het Katholiek Onderwijs), stwierdziła niedawno w wywiadzie dla gazety „De Morgen”, że „białe szkoły stają się coraz bielsze, czarne zaś coraz bardziej czarniejsze. Nie mamy dziś odpowiednich instrumentów, by wprowadzać w życie politykę równych szans” dodaje Van Hecke. Pod tą wizją podpisuje się także przewodnicząca Flamandzkiej Oświaty Wspólnotowej [nid. Onderwijs van de Vlaamse Gemeenschap], Reymonda Verdyck, zdaniem której obecne cele i metody ministerstwa realizowane w zakresie polityki multikulturowości nie należą do najbardziej efektywnych. Jednak według de Smeta fakt, że etnicznie skoncentrowane szkoły istnieją, stanowi jedynie punkt wyjścia do szerszej dyskusji i ewentualnego programu reform. Chodzi nie o to – jak twierdzi de Smet – czy białe lub czarne szkoły istnieją, ale jak skutecznie przeciwdziałać powstawaniu takich placówek, podnosząc przy tym jakość nauczania w najsłabszych z nich. „Czarne szkoły są nie do uniknięcia” dodaje de Smet, „jednak nie oznacza to rezygnacji z polityki równych szans. Bez tej strategii mielibyśmy dziś wyłącznie podział na białe szkoły i cała resztę. Winniśmy przeto dążyć do dobrego zróżnicowania w edukacji.”
Wspomniana przez de Smeta zintegrowana polityka równych szans w edukacji (nid. het beleid van gelijke onderwijskansen – GOK) ruszyła dopiero we wrześniu 2002 r., kiedy ministerstwem kierowali jeszcze liberałowie pod przewodem Marleen Vanderpoorten. Głównym celem polityki było podniesienie wyników uczniów i studentów wywodzących się z tzw. grup ryzyka, zdefiniowanych na podstawie pięciu ściśle określonych wskaźników socjo-społecznych, jak język używany w domu, czy dyplomy rodziców. Poza tym, punktem wyjścia było również przeciwdziałanie tworzeniu się bądź to ‘elitarnych’ szkół z przewagą autochtonów, bądź też szkół ‘skoncentrowanych’, w których dominują alochtoni. Jak dotąd, podstawowym środkiem realizacji tych priorytetów są projekty pilotażowe oraz dotacje. Co więcej, strategia równych szans przewiduje również wielowymiarowe wsparcie dla nauczycieli i dyrekcji, zapewnia szeroką autonomię szkołom, a także obliguje zarządy placówek do przeprowadzania tzw. ‘samoanalizy’ w celu szczegółowego określenia profilu i oferty danego ośrodka.
Pedagogika różnorodności
Mimo to, polityka równych szans nie jest modelem pozbawionym wad. Te zaś wynikają przede wszystkim ze specyficznie zorganizowanego systemu szkolnictwa w Belgii, gdzie nieograniczony dostęp do edukacji oraz wolny wybór szkoły należą do ścisłych priorytetów. W tym kontekście, pierwsze trudności pojawiły się już w procesie rejestracji uczniów. Lepiej poinformowani autochtoni rejestrowali swoje dzieci o wiele szybciej niż alochtoni lub imigranci. To zaś prowadziło nierzadko do sytuacji, gdzie niektóre z niderlandzkojęzycznych placówek, zwłaszcza te w Brukseli, zdominowane były przez uczniów francuskojęzycznych. Pomimo starań ministerstwa, podział na białe i czarne szkoły spowodował także zaostrzoną rywalizację miedzy poszczególnymi placówkami, których funkcjonowaniem coraz częściej rządzą nieubłagane prawa rynku. Z tego też powodu, w pogoni za ‘lepszą’ ofertą, wielu rodziców (zazwyczaj lepiej sytuowanych autochtonów) biwakuje przed wybranymi szkołami już na kilka dni przed rejestracją. Z kolei jeszcze innym wyzwaniem okazały się odmienne zasady naboru obowiązujące w szkołach francusko- i niderlandzkojęzycznych. Te ostatnie przyjmują w pierwszej kolejności rodzeństwo obecnych uczniów. Z pozostałych zaś miejsc, 55 proc. zarezerwowanych jest dla dzieci z rodzin, w których pierwszym językiem jest niderlandzki. Właśnie przeciwko temu protestuje Wspólnota Francuskojęzyczna, której szkoły nie przewidują takich parytetów, borykając się przez to z masowym napływem alochtonów. W marcu tego roku Wspólnota skierowała nawet zapytanie do Trybunału Konstytucyjnego o zasadność rozwiązań istniejących w placówkach niderlandzkojęzycznych.
Jak zatem radzą sobie z tym poszczególne szkoły? Jedne lepiej, drugie gorzej. Na przykład de Wereldschool w Antwerpii zaczynała w 1976 r. jako szkoła mieszana z przewagą autochtonów. Jednak już w 1998 r., prawie 100 proc. uczniów stanowili alochtoni, skupiający około 29 różnych narodowości. Dla wielu rodowitych Belgów z sąsiedztwa było nie lada wyzwaniem zapisać swoje dzieci do de Wereldschool. Po intensywnych konsultacjach, dyrekcja szkoły zaproponowała dziewięciorgu zainteresowanym rodzicom kontrakt, na podstawie którego mogli brać czynny udział w funkcjonowaniu szkoły, a także z bliska przyglądać się lekcjom oraz metodom nauczania. Eksperyment ten okazał się ostatecznie sukcesem, zaś dziewięcioro rodziców kolektywnie zapisało swoje dzieci na kolejny rok szkolny. W taki oto sposób, za pierwszą falą autochtonów poszło ich rodzeństwo, potem także koledzy z bliższego i dalszego sąsiedztwa. Szkoła przyciągnęła nawet uwagę Fundacji Króla Boudewijna, która sfinansowała serię projektów oświatowych z myślą o dalszym rozwoju placówki. Dziś de Wereldschool skomponowana jest po połowie z alochtonów i autochtonów, co doskonale wpisuje się w wizję programu pedagogicznego realizowanego przez dyrekcję. I choć na szkołę tę panuje obecnie swoisty ‘hype’, pozostaje ona zwykłą szkołą dzielnicową, w której pomysły wzięły gorę nad polityką.
Podobnie funkcjonuje dziś antwerpskie Atheneum I (Rooseveltplaats), ‘czarna’ szkoła, która niedawno znalazła się w centrum debaty nad dopuszczeniem noszenia hijabu przez uczennice. Atheneum I skupia około 80 proc. alochtonów, razem przeszło 65 narodowości. To wiele w porównaniu z oddalonym o dziesięć minut drogi ‘białym’ Atheneum II (het Lyceum), gdzie alochtoni to niespełna 20 proc. wszystkich uczniów. Jednak dzięki polityce równych szans, to Atheneum I otrzymało zwiększone środki finansowe, dzięki którym wprowadzono dodatkowe lekcje niderlandzkiego, klasy przejściowe, zróżnicowane moduły nauczania, a także językowo zorientowane warsztaty doskonalenia zawodowego. A wszystko to z myślą o jakości nauczania, wykreowaniu w uczniach niezależności oraz zwiększeniu ich szans przy naborze na uniwersytety czy na rynek pracy. Jak definiuje profil szkoły jej dyrektorka, Karin Heremans? „Też jesteśmy wymagającą szkoła, a jak. Realizujemy wiele projektów, staramy się być elastyczni. Dostosowaliśmy się po prostu bardziej niż inni do zmian zachodzących w antwerpskiej społeczności [60 proc. uczniów w Antwerpii posługuje się w domu innym językiem niż niderlandzkim – przyp. aut.]. Dostosowaliśmy się, ale nie obniżyliśmy poziomu nauczania. Wszystkie ośrodki czeka podobna ewolucja. Szkoły, które dziś są białe, będą miały spore trudności w utrzymaniu tego statusu.”
Jeszcze inną drogą poszła z kolei podstawówka de Tovertuin we flamandzkim Diest. Składająca się prawie w 100 proc. z alochtonów placówka, wraz z końcem roku szkolnego 2010/2011 zmuszona będzie najprawdopodobniej zaprzestać działalności. Według dyrekcji, szkoła nie jest już w stanie zapewnić swym 74 uczniom optymalnych warunków rozwoju, co wynika przede wszystkim z przyczyn finansowych. Ale nie tylko. Z biegiem lat szkoła stała się swoistym gettem, gdzie dzieci z biednych lub imigranckich (przeważnie romskich) rodzin stanowiły przeszło 75 proc. całej populacji uczniów. Stało się tak również dlatego, że w 2007 r. większość rodziców z białej klasy średniej przeniosła swoje dzieci do nowopowstałej szkoły de Pit, skupiającej ‘niespełna’ 29 proc. alochtonów. Dziś, w de Tovertuin ledwie 10 proc. uczniów posiada belgijskie obywatelstwo, pozostali zaś mają często spore trudności z językiem niderlandzkim. „Nie jesteśmy w stanie zapewnić dobrego, zdrowego zróżnicowania w naszej placówce. Balans między dziećmi alochtonów i autochtonów, a także między różnymi klasami społecznymi całkowicie się zagubił” mówi dyrektor placówki Guy Beckx. Mimo to, dzięki mediacji Lokalnej Platformy Edukacyjnej, wszyscy z uczniów będą mieli zapewnione miejsce w jednej z regionalnych podstawówek. Według zapewnień, zostaną oni rozmieszczeni równomiernie po różnych szkołach w taki sposób, by nie dopuścić do powstania podobnej sytuacji jaka miała miejsce w de Tovertuin.
Skończmy z etykietami!
Co ciekawe, również belgijskie partie polityczne wzięły aktywny udział w dyskusji, nie pozostając w tyle z własnymi projektami. Zieloni (Groen!), dla przykładu, stawiają przede wszystkim na lokalną oświatę, gdzie przy naborze pierwszeństwo otrzymałyby dzieci mieszkające w najbliższym sąsiedztwie szkoły. Również słabiej spisujące się placówki z przewagą alochtonów winny być dodatkowo wsparte dzięki nowej polityce finansowej ministerstwa. Podobnie myślą także flamandzcy nacjonaliści (N-VA), którzy opowiadają się za polityką ‘szkół dzielnicowych’ i dodatkowymi źródłami finansowania. Innego zdania jest natomiast chadecja (CD&V), optująca za powierzeniem mocy decyzyjnej związkom szkół i dyrekcjom. Z kolei populiści z LDD jako jedyni dzielą przekonanie z krytykami mieszanej oświaty. Według nich, alochtoni osiągają znacznie lepsze wyniki w czarnych szkołach o wysokim poziomie nauczania, nie zaś w sztucznie podzielonych klasach mieszanych, które charakteryzują się bardziej nierównym poziomem edukacji.
Jednak, jak podkreśla Dirk Jacobs, socjolog z Universite Libre de Bruxelles, wiele zależy zwłaszcza od polityki oświatowej danej szkoły. „To dyrekcja musi wierzyć w możliwości własnych uczniów, i to bez względu na to, kim są. Nie można po prostu zawieszać poprzeczki zbyt nisko. To samo tyczy się pedagogów i nauczycieli. Najlepsi z nich znajdują się w białych, ‘łatwiejszych’ szkołach, podczas gdy powinno być inaczej” podkreśla Jacobs. Również z badań przeprowadzonych w 2008 r. przez Katholieke Universiteit Leuven niezbicie wynika, że czarne szkoły, mimo że często w tyle przede wszystkim z matematyką, czytaniem czy ortografią, odnoszą o wiele szybszy postęp w nadrabianiu zaległości niż podobne białe placówki.
W odpowiedzi na debatę, ministerstwo edukacji optuje mimo wszystko za pozostaniem przy obecnie funkcjonującym modelu ‘zdrowego mixu społecznego’, choć nie bez koniecznych ulepszeń. W tym właśnie celu trwają prace nad projektem nowego dekretu dotyczącego naboru do szkół. Będzie on, miedzy innymi, przewidywał wprowadzenie od 2012 r. obowiązkowego pierwszeństwa dla dzieci z biednych rodzin przy naborze do białych szkół oraz dzieci zamożnych rodzin zapisujących się do czarnych szkół. Do samych jednak placówek należeć będzie określenie proporcji realizowanych parytetów, które z kolei wpływają na rozdział ministerialnych dotacji. Do tego dojdzie również elektroniczny system rekrutacji, który ma położyć kres biwakowaniu zaniepokojonych rodziców.
Jednak jak dotąd nie wszystkie kroki ministerstwa wydają się podążać w dobrym kierunku. W połowie maja de Smet ogłosił, że zaprzestaje subsydiowania jednego z ważniejszych projektów multikulturowych w kraju. Projekt ‘Edukacja we Własnym Języku i Kulturze’ prowadzony jest obecnie w sześciu brukselskich szkołach podstawowych. W ramach projektu, kilka godzin lekcyjnych tygodniowo odbywa się w innym języku niż niderlandzki czy francuski (obecnie jest to turecki, włoski i hiszpański), a wszystko z myślą o dzieciach wywodzących się z innych kręgów kulturowych. Jak dotąd, wszystkie okresowe badania statystyczne pokazują, że absolwenci projektu odnoszą o wiele większe sukcesy niż inni alochtoni. Prawie dziewięciu na dziesięciu uczniów zdobywa upragniony dyplom maturalny. Dla reszty szkoły stają się oni żywym przykładem. Jednak nie w oczach ministra. Jego zdaniem, wyniki osiągane przez uczniów projektu maja więcej wspólnego z poziomem wykształcenia rodziców niż ze specjalnymi warunkami nauczania. Z tym zaś nie godzą się nie tylko pracownicy projektu – od trzydziestu lat poświęceni inicjatywie – ale także rodzice, których dzieci biorą aktywny udział w całym przedsięwzięciu. I choć rzecz sprowadza się ‘jedynie’ do 400 tysięcy euro rocznie, dwunastu osobom odpowiedzialnym za projekt grozi nieuchronna utrata pracy, nie wspominając o dziesiątkach mocno zmotywowanych uczniów.
Czy istnieje proste wyjście z tej jakże skomplikowanej sytuacji? Wydaje się, że nie. Choć może zamiast nakładać ‘białe’ i ’czarne’ łatki na belgijską edukację, należałoby raz na zawsze zrezygnować z problematyzowania różnorodności na rzecz zwiększonych i rozsądnie rozdysponowanych dotacji. Bo demonizowanie czarnych szkół do niczego nie prowadzi. Według ostatnich raportów opublikowanych przez uniwersytety w Gent, Leuven i Antwerpii, aż połowa czarnych szkół odnosi świetne rezultaty. Poza tym, jak dowodzą akademicy, słabsze wyniki poszczególnych uczniów wynikają częściej z ich pozycji społeczno-ekonomicznej czy sytuacji w domu, nie zaś z tak czy inaczej skomponowanych szkół. Co więcej, gorsze rezultaty co niektórych ośrodków zależą w dużej mierze nie od bieli czy czerni klas, lecz od poziomu nauczania i poprzeczki stawianej przez nauczycieli. Gdy ta wisi nisko, motywacja uczniów dramatycznie spada. Tak rozumiana, polityka równych szans winna sprowadzać się nie tyle do przeciwdziałania etnicznemu skoncentrowaniu, co do zwiększania jakości oferowanego przez szkoły nauczania. W tym wydaje się być całe sedno.
Przy opracowywaniu niniejszego artykułu, autor korzystał z informacji i danych przedstawionych w niderlandzkojęzycznej prasie belgijskiej, m.in. w „De Standaard”, „De Morgen” oraz w „Metro”.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii – powyższy artykuł wyraża poglądy autora.