Cezary Kowanda: Brytyjska Partia Konserwatywna - nowy lider, stare problemy
W 1997 r. Partia Konserwatywna straciła władzę po 18 latach rządów najpierw Margaret Thatcher, a potem Johna Majora. Trudno było jednak mówić wówczas o zwykłej porażce wyborczej, bo konserwatyści ponieśli druzgocącą klęskę, tracąc nie tylko większość w Izbie Gmin, ale i wiele okręgów wyborczych, w których od dziesięcioleci swobodnie wygrywali. Poza tym torysi nie wprowadzili żadnego posła ze Szkocji i Walii. Kolejne lata miały pokazać, że partia uważana przez lata za „ugrupowanie władzy”, które w opozycji zasiada tylko tymczasowo, nie potrafi wydobyć się z głębokiego kryzysu, który rozpoczął się jeszcze u schyłku rządów „żelaznej damy”.
Konserwatyści stracili podstawowy atut, który przez lata zapewniał im najsilniejszą pozycję na brytyjskiej scenie – zostali wypchnięci z politycznego centrum, które w większości przeszło na stronę zreformowanej Partii Pracy – „New Labour”. Przesunięciu ugrupowania w prawo towarzyszyło również zachwianie równowagi między różnymi skrzydłami torysów z korzyścią dla polityków skrajnych, a ze szkodą dla konserwatystów o nastawieniu bardziej centrowym i liberalnym, którzy przestali liczyć się przy wytyczaniu polityki partii. Od 1997 roku Partia Konserwatywna miała aż trzech przywódców. Wybrany zaraz po ustąpieniu Majora William Hague doprowadził torysów do kolejnej katastrofalnej porażki cztery lata później. Kolejny szef, Ian Duncan Smith został już po dwóch latach usunięty przez większość własnych kolegów z Izby Gmin jako polityk całkowicie bez wyrazu i bez posłuchu wśród ministrów gabinetu cieni. Wreszcie Michael Howard, pomyślany jako przywódca przejściowy na czas do kolejnych wyborów, doprowadził co prawda do nieznacznego umocnienia konserwatystów w wyborach 2005 roku, ale stało się to raczej dzięki stratom Partii Pracy niż przyciągnięciu nowych wyborców do torysów.
W ciągu ośmiu lat Partia Konserwatywna ma już czwartego lidera, który swoje obowiązki objął 6 grudnia. Posłowie torysów w Izbie Gmin w liczbie 198 po ostatnich wyborach wybrali dwóch kandydatów, Davida Camerona i Davida Davisa, którzy następnie walczyli o poparcie ponad 250.000 szeregowych członków partii w całej Wielkiej Brytanii. Ostatecznie z ogromną przewagą wygrał Cameron, uzyskując prawie 68% głosów. Ten 39-letni absolwent Eton i Oxfrodu zasiada w Izbie Gmin dopiero od 2001 roku, ale już w 2003 roku wszedł do gabinetu cieni, a od maja 2005 roku był w nim ministrem edukacji. Cameron przeprowadził w ciągu kilku miesięcy wprost oszałamiającą kampanię wyborczą we własnej partii, startując z pozycji outsidera i stopniowo eliminując kolejnych, znacznie bardziej doświadczonych konkurentów. Zdołał zebrać poparcie przedstawicieli bardzo różnych skrzydeł partii, a przełomowym momentem okazała się dla niego wspaniała mowa na konferencji konserwatystów w Blackpool, gdzie wypadł najlepiej ze wszystkich kandydatów i zepchnął w cień dotychczasowego faworyta, Davisa.
Nowy lider ma przed sobą prawdziwie tytaniczną pracę – odnowić partię, którą wielu spisało już na straty jako tkwiącą cały czas w przeszłości, nie potrafiącą zrozumieć, że świat i Wielka Brytania zmieniły się od lat osiemdziesiątych. David Cameron musi z pewnością zdobyć młodych wyborców, wśród których konserwatyści wypadają fatalnie, przegrywając na tym polu nie tylko z labourzystami, ale i z trzecią partią brytyjskiej sceny politycznej, liberalnymi demokratami. Konserwatyści odbudowują bardzo powoli swoją pozycję w Szkocji i Walii – regiony te nigdy nie były dla nich szczególnie łatwym terenem, ale trudno marzyć o zwycięstwie wyborczym, opierając się wyłącznie na Anglii. Największym wyzwaniem jest oczywiście odzyskanie większości klasy średniej – tradycyjnej bazy partii aż do lat dziewięćdziesiątych.
Położenie konserwatystów nie jest dziś łatwe, choć na pewno można zaobserwować symptomy poprawy wobec sytuacji po porażkach wyborczych w latach 1997 i 2001. Stosunkowo sprawnie odbył się wybór nowego lidera – politycy zdołali skupić się na zagadnieniach merytorycznych i zerwać z obserwowaną wcześniej tradycją destrukcyjnej dla partii międzyfrakcyjnej walki. Konserwatyści otrząsnęli się z obsesji antyeuropejskiej – pozostają w przeważającej większości, łącznie z nowym liderem, eurosceptykami, ale hasła obrony funta i ciskanie gromów na „brukselski biurokratyzm” nie są już głównym zajęciem partyjnych przywódców. Wreszcie w ostatnich wyborach udało im się odzyskać około 30 okręgów wyborczych, w tym sporą liczbę w Londynie, a w kierownictwie partyjnym pojawiły się nowe, młode twarze. Dzięki temu parlamentarna reprezentacja torysów nabrała z pewnością większego wigoru, co lepiej rokuje na przyszłość.
Najnowsze sondaże potwierdzają jednak, że konserwatyści - choć korzystne było dla nich zwiększone zainteresowanie mediów podczas wyścigu o przywództwo partii - nie zdołali zyskać na razie nowych zwolenników. Według ośrodków badania opinii publicznej Partia Pracy utrzymuje bezpieczną dla siebie przewagę, a torysi nie mogą wyraźnie odbić się od granicy 30% poparcia. Z drugiej strony nowy lider, uważany za perspektywicznego polityka, ma spory kredyt zaufania i wielu widzi go jako godnego przeciwnika typowanego na następcę Blaira, Gordona Browna, obecnego kanclerza skarbu. Z pewnością Cameron liczy na przyciągniecie do swojej partii zarówno młodych ludzi, jak i kobiet, które w ostatnich latach wyraźniej rzadziej niż mężczyźni popierały Partię Konserwatywną.
Kolejne wybory do Izby Gmin w Wielkiej Brytanii odbędą się zapewne w 2009 r., ewentualnie rok później. Nowy lider ma zatem przed sobą stosunkowo dużo czasu na z jednej strony wyprofilowanie się podczas debat w parlamencie i przekonanie Brytyjczyków do swojej osoby jako polityka godnego stanowiska premiera, a z drugiej – na odnowę swojej partii, przyciągnięcie nowych grup wyborców i bezlitosne wykorzystywanie potknięć rządu. Kolejne wybory konserwatyści przegrywali między innymi za sprawą gospodarki, która była największym atutem rządu Blaira. Dziś, gdy w Królestwie zaczyna się spowolnienie gospodarcze, Cameronowi łatwiej będzie atakować Browna. Równocześnie jednak podstawy brytyjskiej gospodarki pozostają zdrowe i głębszy, długotrwały kryzys wydaje się mało prawdopodobny. Nowy lider będzie z pewnością skupiał się tradycyjnie na krytyce służby zdrowia, edukacji i straszeniu rosnącą przestępczością – ale te zabiegi nie wystarczą, by wygrać kolejne wybory. Cameron musi stworzyć profil polityka mającego naprawdę silną pozycję we własnej partii, świeżego, pełnego pomysłów i nadziei, wręcz przeciwwagi dla ostatnich liderów torysów. Ale sam przywódca nie wystarczy, gdyż jego los będzie w dużej mierze w rękach członków partii – przede wszystkim ministrów gabinetu cieni i lokalnych liderów. Tylko jeśli oni będą zmieniać Partię Konserwatywną równie żarliwie jak Cameron, ma ona szansę na powrót na Downing Street.