Grzegorz Gogowski: Dlaczego Francja skraca pobyt swoich wojsk w Afganistanie?
Pod koniec stycznia prezydent Nicolas Sarkozy zapowiedział, że Francja wycofa swoje wojska z Afganistanu do końca 2013 roku. Jednocześnie podjęto decyzję, że wszystkie operacje (również te o charakterze nie-bojowym) prowadzone przez wojska francuskie w Afganistanie zostają zawieszone. Taka deklaracja jest bezpośrednim następstwem zamachu z 20 stycznia br., podczas którego mężczyzna ubrany w mundur afgańskiej armii otworzył ogień we francuskiej bazie w Taqhab zabijając 4 żołnierzy i raniąc 17 kolejnych. Skracając swój pobyt o rok Francja tym samym niejako wyłamuje się z planów Sojuszu Północnoatlantyckiego, którego misja w Afganistanie zaplanowana jest do końca 2014 roku.
Wojska francuskie są obecne w Afganistanie od roku 2001, a więc od samego początku działań społeczności międzynarodowej mających na celu poprawę sytuacji w tym kraju. Choć Francja aktywnie włączyła się w odbudowę państwa afgańskiego oraz zwiększanie zdolności wojskowych tutejszej armii, przedłużający się pobyt w Afganistanie staje się coraz bardziej męczący zarówno dla władz jak i opinii publicznej. Najbardziej oczywistym źródłem krytyki są aspekty finansowe - kontyngent liczący ponad 3900 ludzi i będący piątym największym spośród wszystkich państw biorących udział w koalicji jest bardzo dużym obciążeniem dla francuskiego budżetu obronnego. Kwestią, która w znacznym stopniu wpływa na negatywny odbiór afgańskiej misji jest również ogólna liczba poległych, która po 20 stycznia wzrosła do 82 żołnierzy. Już w 2008 roku we francuskim parlamencie odbyła się burzliwa debata nad zasadnością pobytu francuskich żołnierzy w Afganistanie, jednak większością głosów odrzucono możliwość wycofania. Co więcej, Nicolas Sarkozy szedł do wyborów prezydenckich 2007 roku z obietnicą wycofania z Afganistanu. Wydaje się, że pod koniec kadencji opinia publiczna oczekuje wywiązania się francuskiego prezydenta z przedwyborczych deklaracji.
Decyzja podjęta przez Sarkozy’ego w stolicach państw partnerskich została przyjęta co najmniej negatywnie. Krytycy twierdzą, że taka decyzja została podjęta nie tylko w złym momencie, ale jest wyrazem cynicznej taktyki wynikającej ze zbliżających się wiosennych wyborów prezydenckich. Taki argument jest trudny do podważenia – okres przedwyborczy wydaje się najlepszym na podejmowanie działań, których oczekuje społeczeństwo, poza tym Nicolas Sarkozy już podczas konfliktu libijskiego udowodnił że zdecydowaną postawą potrafi walczyć o słupki poparcia. Taką decyzję Pałacu Elizejskiego można jednakże interpretować w inny sposób – Francja jako pierwsza spośród sojuszników zdała sobie sprawę i miała odwagę przyznać, że strategia przyjęta w Afganistanie przez NATO jest nieefektywna. Francuzi, mający negatywne doświadczenia związane z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych zauważyli, że Stany Zjednoczone powielają w Afganistanie błędy popełnione niegdyś przez Francję w Algierii. Amerykanie pokładają bowiem zbyt dużą wiarę w afgańskie władze, które są bardzo skorumpowane i przez wzgląd na własne korzyści nierzadko wręcz utrudniają działania międzynarodowej koalicji, co znacząco obniża ich wiarygodność w oczach społeczeństwa.
Francuzi w czasie swojego pobytu w Afganistanie bezpośrednio doświadczyli korupcji i dwulicowości części tutejszych polityków. Przykładowo, gubernator prowincji Kapisa, w której stacjonują Francuzi, współpracował z rebeliantami przekazując informacje o planach i ruchach wojsk sprzymierzonych. Prezydent Hamid Karzai dopiero po mocnych naciskach Paryża, a także pozostałych członków koalicji zgodził się usunąć skorumpowanego gubernatora prowincji. Z drugiej strony Karzai odwołał wkrótce również Fazela Ahmeda Faqiryara – zastępcę prokuratora generalnego, który nie tylko był odpowiedzialny za osądzenie byłego gubernatora Kapisy, ale również starał się rozwiązać problem korupcji w najwyższych kręgach afgańskiej władzy. W listopadzie 2009 roku Faqiryar zajął się wielką aferą korupcyjną, w którą zamieszanych było 15 ówczesnych i byłych ministrów afgańskich. Niestety ten wydaje się jeden z niewielu uczciwych afgańskich notabli i naczelny przeciwnik plagi rządowej korupcji został nie tylko odwołany ze stanowiska przez Karzaja, ale obecnie przebywa w Kabulu w areszcie domowym bez możliwości przyjmowania wizyt. Prezydent Karzai nie poprzestał tylko na zwolnieniu Faqiryara, zablokował również kilka śledztw prowadzonych przeciw niektórym jego wyższym urzędnikom państwowym. Innym objawem świadczącym o braku efektywności działań koalicji międzynarodowej jest podobna do opisanej powyżej sytuacja w afgańskich siłach bezpieczeństwa. W 2011 roku Międzynarodowa Grupa Kryzysowa określiła „francuską” prowincję Kapisa jako „jeden z najlepszych przykładów związków pomiędzy rebeliantami a rządowymi siłami bezpieczeństwa”. Analityk londyńskiego Centre for European Reform Edward Burke podkreśla, że z taką opinią najprawdopodobniej zgodziliby się bez wahania francuscy oficerowie najlepiej znający sytuację w tej prowincji. Skala degeneracji z jaką pomimo wysiłku koalicji międzynarodowej zetknęli się Francuzi przekonuje ich, że sukces w Afganistanie jest niemożliwy do osiągnięcia. I nie chodzi nawet o sukces z militarnego punktu widzenia, bo od dawna wiadomo, że Afganistanu da się podbić i okupować. Sukcesem międzynarodowej koalicji byłoby doprowadzenie do stabilnej sytuacji w Afganistanie opartej przynajmniej na czterech filarach: silniejszych strukturach rządowych, rozwoju gospodarczym, przejęciu odpowiedzialności za bezpieczeństwo miejscowej armii oraz narodowemu pojednaniu Afgańczyków. Na dzień dzisiejszy trudno być optymistą, gdyż międzynarodowy wysiłek nie przynosi pożądanych efektów. Francja za taką sytuację obwinia przede wszystkim rząd w Kabulu, twierdząc, że aktywność Sojuszu Północnoatlantyckiego będzie efektywna dopiero wówczas, gdy afgańskie struktury rządzące zostanę głęboko zreformowane.
Kierunek działań podejmowanych w Afganistanie przez koalicję międzynarodową w największym stopniu zależy bez wątpienia od postawy Waszyngtonu. Obserwując politykę amerykańską w odniesieniu do problemu afgańskiego można odnieść wrażenie, że administracja Obamy za wszelką nie chce przyznać, że „praca u podstaw” prowadzona w Afganistanie daje niewiele. Choć Amerykanie wiedzą, że podejmowane przez nich przedsięwzięcia i nadzór nad nimi są wadliwe, to konsekwentnie pokładają nadzieje w niejasnych obietnicach Karzaja, który najpierw zobowiązał się ograniczyć korupcję, by później zablokować kilka inicjatyw anty-korupcyjnych. Pomimo oczywistych dowodów na złe wykorzystywanie środków, Stany Zjednoczone w okresie pomiędzy 2008 a 2011 rokiem potroiły wielkość swojej pomocy dla Afganistanu. Francuzi już kilkukrotnie próbowali zasygnalizować swoje obawy i wpłynąć na zmianę amerykańskiego kursu, jednak w rozmowach na linii Waszyngton-Paryż nie ma równości obu partnerów. Ostrzeżenia francuskich dyplomatów, że zwiększenie pomocy zasila również zjawisko korupcji i Talibów, którzy wymuszają haracze na wielu podmiotach lokalnych, pozostały jednak niezauważone. Innym momentem, w którym uwidoczniły się rozbieżności między Francją a Stanami Zjednoczonymi było zawieszenie przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy negocjacji w sprawie pomocy finansowej dla Afganistanu, po tym jak prezydent Karzai odmówił przeprowadzenia śledztwa w sprawie korupcji i ogromnych malwersacji mających miejsce w Kabul Banku, pośredniczącym w przekazywaniu pieniędzy na odbudowę kraju. Paryż stanął wówczas na stanowisku, że cała społeczność międzynarodowa powinna poprzeć MFW i nie przekazywać pomocy finansowej rządowi afgańskiemu, dopóki ten nie zreformuje Kablu Banku i nie pociągnie do odpowiedzialności osób zamieszanych w skandal. W odpowiedzi, Amerykanie zarzucili Europejczykom brak należytego zaangażowania w tworzenie afgańskich sił bezpieczeństwa i zapowiedzieli przekazywanie Kabulowi funduszy niezależnie od postawy MFW.
Francuzi są zawiedzeni takim obrotem spraw. Jeszcze w 2009 roku, choć Amerykanie konsultowali się z Paryżem w bardzo ograniczonym zakresie, Sarkozy zaufał strategii wybranej dla Afganistanu przez Baracka Obamę. Francuski prezydent pomimo zwiększenia kontyngentu do niemal 4000 żołnierzy, nie wykluczył wówczas również możliwości dalszego powiększenia tej liczby w przyszłości. Trudności w osiąganiu jednolitego stanowiska w ramach międzynarodowej koalicji, arbitralne decyzje Waszyngtonu i przede wszystkim będący zdecydowanie największym problemem brak należytej współpracy ze strony Afgańczyków znacząco osłabiły francuską wiarę, tak mocną jeszcze przed kilku laty. Wydaje się, że obecnie Francuzi mają dość: nie wierzą już ani w osiągnięcie w Afganistanie sukcesu (w takich warunkach) przy wykorzystaniu dotychczasowych metod, ani w możliwość zmiany sposobu jakim Sojusz Północnoatlantycki (czytaj: Stany Zjednoczone) zamierza ten sukces osiągnąć. Decyzja o skróceniu pobytu francuskich żołnierzy w Afganistanie jest na to dowodem.
Jak decyzja Francji może wpłynąć na jej relacje z partnerami w Sojuszu Północnoatlantyckim i Unii Europejskiej? Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że państwa zaangażowane w afgańską operację potępią Paryż za niedotrzymanie zobowiązań sojuszniczych. Jeśliby jednak przeanalizować argumenty jakich Francuzi używają dla wytłumaczenia swojej decyzji, nie sposób nie przyznać im choć częściowej racji. Bo w tej sytuacji nie chodzi nawet o wysokość kosztów, tylko o sens ich dalszego ponoszenia. Oto Francja będąca jednym z najważniejszych członków NATO, państwo o dużym potencjale politycznym, jako pierwsza zdobyła się na wysłanie jasnego sygnału: w przyszłości wsparcie dla Afganistanu może zostać całkowicie uzależniona od wymiernych i faktycznych postępów w reformowaniu tego kraju. Poprzez swoją postawę Paryż chce przede wszystkim przekonać inne państwa do ograniczenia pomocy dla rządu w Kabulu dopóki ten wreszcie nie zacznie zwalczać korupcji i innych poważnych problemów wewnętrznych. Afgańska parlamentarzystka i przewodniczące parlamentarnej komisji obrony Shukria Barakzai, podczas wywiadu dla jednej z zachodnich gazet, oceniła dość negatywnie decyzję Sarkozy’ego, podkreślając, że taka zapowiedź może stanowić pretekst dla innych krajów do wycofania się z Afganistanu przed 2014 rokiem. Ma rację – choć pozostali europejscy sojusznicy najprawdopodobniej pozostaną w Afganistanie do końca 2014 rok to francuska decyzja może spowodować zmianę w sposobie ich myślenia – na bardziej pragmatyczny i racjonalny. Dla sytuacji wewnętrznej Afganistanu mogłoby to mieć, wbrew pozorom zbawienny wpływ.
A Francja? Jest państwem na tyle potężnym aby wciąż móc podejmować takie samodzielne i odważne decyzje. Nie zostanie oficjalnie potępiona, bo w swojej decyzji kieruje się rozsądkiem i własną racją stanu. Nicolas Sarkozy, na kilka miesięcy przed bojem o reelekcję, po raz kolejny potwierdził natomiast, że potrafi przejmować inicjatywę w kluczowych problemach z zakresu bezpieczeństwa. Poprzednio dowiódł tego przy okazji konfliktu libijskiego. Decyzja dotycząca Afganistanu była trudniejsza i bardziej kontrowersyjna z punktu widzenia relacji z sojusznikami. Ale dla samego prezydenta być może dużo bardziej istotna w kontekście rozstrzygnięć jakich świadkami będziemy na wiosnę.