Jakub Kędzior: Co dalej ze szkockim referendum?
Co jakiś czas któraś z gazet porusza temat szkockiej niepodległości. Trzeba przyznać że temat to bardzo wdzięczny, dzięki niezwykłej historii tego narodu a także brawurowej roli Mela Gibsona. Nie mniej jednak od bardzo dawna Szkoci doskonale radzą sobie z egzystencją jako część składowa Wielkiej Brytanii i raczej mało kto chciałby ponownie oglądać kogoś takiego jak Braveheart. Ostatnio jednak ponownie pojawiły się głosy nawołujące do ogłoszenia niepodległości i już zaplanowane referendum w tej sprawie. Szkoci planują je przeprowadzić w 2014 roku, natomiast rząd w Londynie życzyłby sobie go rok wcześniej. Rodzi się jednak pytanie czy to w ogóle coś zmieni?
Dążenia Szkotów do uzyskania niepodległości bądź poszerzenia swojej autonomii ostatnio przybrały na silę, ponieważ nawet Wielka Brytania zaczęła odczuwać skutki kryzysu. W Edynburgu uważają, że potrafiliby lepiej gospodarować pieniędzmi z podatków a ponadto nie do końca zgadzają się z polityką jaką prowadzi premier David Cameron. Zarzuca się mu zbytni konserwatyzm i chęć musztrowania, jak określił to premier szkockiego rządu krajowego Alex Salmond. Nie zmienia to faktu, że Cameron zgodził się na przeprowadzenie owego referendum, stawiając jednak pewne warunki.
Chodzi przede wszystkim o czas przeprowadzenia tegoż referendum a także o to, kto będzie mógł wziąć w nim udział. Pierwsza kwestia jest o tyle istotna, ponieważ w 2014 roku przypada 700 rocznica bitwy pod Bannockburn, która dla Szkotów jest niczym Cud nad Wisłą. W 1314 roku szkockie wojska zwyciężyły przeważające siły Anglików i obroniły swoją niepodległość. Dla Salmonda i jego Szkockiej Partii Narodowej (SNP) jest to bardzo istotne, ponieważ będą mogli uderzyć w patriotyczną nutę. Bez tego może być ciężko uzyskać większość. Obecnie zaledwie jedna trzecia Szkotów jest za odłączeniem się od Wielkiej Brytanii i stworzeniem nowego państwa. SNP liczy, że przekładając referendum na nieco późniejszy okres zdoła przekonać brakującą część społeczeństwa.
Obecnie jest to bardzo trudne z ekonomicznego punktu widzenia. Szkoci zdają sobie sprawę, że aktualnie nie stać ich na swoje państwo, bez rezygnacji z dotychczasowego stylu życia. A trzeba przyznać, że jest on na jednym z wyższych poziomów w całej Europie. Szkocja jako taka byłaby zbyt słabym państwem by móc funkcjonować w takim dobrobycie jak obecnie. Właśnie na szkocki pragmatyzm liczy Cameron naciskając na przeprowadzenie referendum jak najszybciej. Z kolei Salmond wierzy, że sytuacja ekonomiczna na świecie poprawi się na tyle do 2014 roku, że jego rodacy przestaną drżeć o finanse i zagłosują sercem. Dlatego konflikt o datę głosowania jest tak istotny i bardzo trudno będzie dojść do porozumienia.
Bez zgody Londynu referendum w Szkocji będzie miało tylko charakter doradczy i nie będzie posiadało mocy wiążącej. Do tego jest wymagana także zgoda Izby Gmin, która w razie postawienia Salmonda na swoim, w ogóle nie przeprowadzi głosowania. Nie mniej jednak Szkocki premier upiera się przy swoim stanowisku i głośno wyraża swoje oburzenie tym, że Cameron tak bezpośrednio wtrąca się w ich sprawy. Co więcej lider SNP próbuje przeforsować także pomysł, by w referendum wzięli udział 16- i 17-latkowie. Na to Londyn także nie chce wyrazić zgody, obawiając się o to, że szkoccy nacjonaliści łatwo zmanipulują młodzież głosząc niepodległościowe hasła, rodem z historii o Bravehearcie.
Jak widać sprawa referendum jest złożona a konflikt na linii Londyn – Edynburg trudny do zażegnania. Wydaje się, że kontrolę nad wszystkim sprawuje jednak Cameron, który może po prostu unieważnić owo referendum, jeżeli Salmond postanowi przeprowadzić je w 2014 roku. Jednak takim unieważnieniem mógłby paradoksalnie pomóc szkockim nacjonalistom, którzy po raz kolejny mogliby obwieścić światu jak to są uciskani przez Anglików. Dlatego Cameron będzie starał się raczej dążyć do przekonania Szkockiego premiera do przeprowadzenia głosowania o rok wcześniej.
Poza tym Anglicy przynajmniej na tę chwilę nie muszą się obawiać odejście Szkotów ze Zjednoczonego Królestwa. Nie bez kozery bowiem mówi się o nich, że Szkocja jest najdalej wysunięta na północ dzielnicą Krakowa. Moim zdaniem względy finansowe przynajmniej jeszcze przez kilka lat będą wiązać ich z Londynem.