Jakub Woliński: Trudny debiut Helle
Od początku było wiadomo, że lekko nie będzie. Wyborcze zwycięstwo nie było przekonujące, dodatkowo okraszone najgorszym wynikiem w historii duńskich socjaldemokratów. Już w trakcie tworzenia rządu okazało się, że towarzyszą mu skandale. Ostatnio zaś kontrowersje wywołało jej noworoczne przemówienie. Na domiar złego pani premier ma na głowie w tej chwili nie tylko sprawy krajowe, ale również całą Unię Europejską ze względu na rozpoczętą 1 stycznia prezydencję. Czy Helle Thorning-Schmidt da sobie radę z tymi wszystkimi problemami naraz?
Kilka miesięcy po wyborach nasuwa się wniosek, że największym ich przegranym jest były premier, Lars Løkke Rasmussen. Od jego decyzji bowiem zależało, kiedy miały się one odbyć. Patrząc na zmiany sondaży, gdyby kampania wyborcza potrwała jeszcze trochę dłużej, choćby o dwa tygodnie, to on cieszyłby się z drugiej kadencji, a Kopenhaga jeszcze musiałaby poczekać na powrót socjaldemokratów do rządu i pierwszą kobietę na jego czele. Tak się jednak nie stało, choć ciekawe, czy Thorning-Schmidt czasami nie marzy o spokojnej zimie w ciepłych ławach opozycyjnych?
Już po wyborach okazało się, że na kształt rządu kluczowy wpływ ma nie premier, a służby specjalne, które odmówiły certyfikatu dostępu do informacji tajnych kluczowemu kandydatowi na stanowisko ministra finansów, Henrikowi Sassowi. Pani premier – choć mogła to zrobić, gdyż stanowisko służb było jedynie opinią – nie zdecydowała się na te krok. Zostało to niejednoznacznie odebrane, przez niektórych jako wyraźna oznaka słabości Helle.
Od tamtej pory było już tylko gorzej, a w sondażach socjaldemokraci wciąż spadają poniżej i tak katastrofalnego wyniku wyborczego. Ostatnio pani premier dostało się mocno za noworoczne przemówienie do narodu, pierwsze jakie jej było dane wygłosił jako szefowi rządu. Krytycy zarzucali jej zbyt dużą ogólność, a przy tym brak jednego projektu, któremu nadałaby największy priorytet. Nie wymieniła konkretnych sposobów walki z kryzysem, a jedynie zapowiedziała, że Duńczycy powinni być gotowi na nadchodzące chude lata. Zabrakło czegoś, co jeden z analityków nazwał „czerwonym dotykiem”. Nie dało się wyczuć ducha socjaldemokratycznego myślenia w jej przemówieniu, w przeciwieństwie do zeszłorocznego orędzia jej adwersarza, Larsa Løkke, po którym od razu można było powiedzieć, którą stronę sceny politycznej on reprezentuje. Kristian Jensen z Venstre poetycko porównał przemówienie Helle do pięknie opakowanego świątecznego prezentu, który aż chce się z radością otworzyć, ale pod opakowaniem nie znajdujemy tego, o czym marzyliśmy. Tak naprawdę nawet trudno opisać to, co się w środku tego pudełka znajduje, ponieważ Thorning-Schmidt nie uraczyła swoich rodaków zbyt wieloma informacjami na temat priorytetów swojego gabinetu, co również odnotowują skrzętnie najważniejsi politycy opozycji. Naturalnie po drugiej stronie barykady nastroje są zupełnie inne. Koledzy z koalicji chwalą przemowę, a pani premier broni się – jakżeby inaczej – że w swoim przemówieniu nie była sztywna i nudna, tylko właśnie konkretna! „Myślę, że ludzie dobrze rozumieją, że w 15-minutowym przemówieniu nie ma miejsca na wchodzenie w szczegóły” – mówi pani premier.
Kolejnym noworocznym gorącym tematem, z którym sobie Helle wyraźnie nie radzi, jest wprowadzenie płatnego obszaru dla samochodów wokół stolicy kraju. Miałoby to pozwolić zmniejszyć korki w rejonie Kopenhagi poprzez zniechęcenie kierowców do korzystania z czterech kółek i zachęcenie ich do korzystania z usług komunikacji zbiorowej. Obietnica wprowadzenia płatnej strefy pojawiała się podczas kampanii wyborczej i już wtedy wzbudzała bardzo zróżnicowane reakcje. Kiedy po wyborach Helle postanowiła, że pora wprowadzać swoją obietnicę w życie, do głosu doszli burmistrzowie mniejszych miejscowości leżących w aglomeracji stolicy. Skrytykowali oni pomysł pani premier, opierając się m.in. na silnych związkach gospodarczych swoich miast z Kopenhagą, które zostałyby naderwane w przypadku wprowadzenia dodatkowych opłat za poruszanie się prywatnymi pojazdami na drogach do niej. Ich protest miał tym większą wagę, że spora część z nich należy do tego samego ugrupowania politycznego, co Thorning-Schmidt. Pod ich naciskiem, a także zmasowanych protestów konserwatywnej opozycji, pani premier przyznała jednak, że propozycja „nie jest doskonała” i wymaga jeszcze wielu zmian. O ile zyskała tym poklask swoich dotychczasowych krytyków („pani premier wreszcie zachowała się rozsądnie”), o tyle rozsierdziła tym partię, od której zależy przegłosowanie projektu, czyli postkomunistycznej Listy Jedności. Zdaniem jej eksperta ds. transportu, Henninga Hyllesteda, Helle zachowała się nieprofesjonalnie, zmieniając pod wpływem krytyki zdanie co do propozycji płatnego ringu wokół Kopenhagi. Hyllested, wraz z innymi członkami komisji transportu Folketingu (duńskiego parlamentu) wyrusza wkrótce do Oslo, Sztokholmu i Londynu, aby nauczyć się, w jaki sposób z tym problemem poradziły sobie inne duże miasta w Europie. Oprócz niego twardej deklaracji, że socjaldemokraci chcą wprowadzenia opłat wokół stolicy zażądał kopenhaski oddział tej partii.
Ważnym wydarzeniem na początku roku dla Helle Thorning-Schmidt jest również przejęcie przez Danię prezydencji w Unii Europejskiej. Jej kraj chce poprzez prezydencję pokazać się w Europie i zaproponować pewne rozwiązania na wyjście z kryzysu gospodarczego. Wśród nich znaczną rolę mają grać zielone technologie i inwestycje w innowacyjność kosztem wsparcia na zasadzie funduszy strukturalnych. Istnieje kilka czynników, które mogą uniemożliwić realizację tych zadań pani premier. Po pierwsze, Dania nie należy do strefy euro, co wytyka niemiecka rozgłośnia Deutsche Welle. Niestety dla Helle, większość spraw, z którymi Europa będzie musiała sobie szybko poradzić, dotyczy wspólnej waluty. Jak trudno jest w znaczący sposób wpływać na działania Eurogrupy z zewnątrz najlepiej pewnie wiedzą Donald Tusk i Jacek Rostowski. Oprócz tego ograniczony charakter prezydencji nie wpływa znacząco na możliwość oddziaływania poszczególnych państw na kierunek, w którym zmierza Unia. Szczegółowy plan prezydencji Helle i pozostali kluczowi ministrowie przedstawią 6 stycznia w Kopenhadze, jednak już teraz widać, że nowa premier nie będzie mieć lekko.
Jakie wnioski można wyciągnąć z pierwszych miesięcy Helle na stanowisku premiera Danii? Po pierwsze ma ona bardzo słabą pozycję, która uniemożliwia jest skuteczne podejmowanie decyzji. Ta słabość przejawia się na wielu płaszczyznach. Po pierwsze za swoje działania bardzo często krytykowana jest wewnątrz swojej partii. Po drugie, musi dzielić rząd z rekordowo silnymi partnerami koalicyjnymi, którzy mają niebagatelny wpływ na politykę całego gabinetu. Po trzecie, oprócz partnerów koalicyjnych musi jeszcze dbać o porozumienie z postkomunistami, od których tak naprawdę zależy większość parlamentarna dla całego czerwonego bloku. Po czwarte, jej pozycji wobec wszystkich trzech wyżej wymienionych grup nie wzmacnia słaby wynik wyborczy, który dał jej fotel premiera. Po piąte, obecne pikujące sondaże tym bardziej nie poprawiają jej wizerunku w partii, koalicji, parlamencie, ani społeczeństwie, szczególnie na tle opanowanego i konkretnego Larsa Løkke Rasmussena. Po szóste, pani premier popełnia wiele błędów, a także ugina się pod krytyką ze strony różnych sił będących w opozycji do konkretnych podejmowanych przez nią decyzji. Po siódme wreszcie, trudno się dopatrywać na horyzoncie oznak potencjalnych przyszłych sukcesów pani premier. Na pewno spektakularnym osiągnięciem nie będzie nadchodząca prezydencja, choćby dlatego, że kraj ją sprawujący niewiele może. Trudno też poszukiwać znaczących zmian wewnątrz państwa, ponieważ jak do tej pory pani premier jest oszczędna jeśli chodzi o zapowiedzi spektakularnych działań, a w noworocznym orędziu zapowiedziała, że „kryzys odbije się na wszystkich i nikt nie może liczyć na darmowy przejazd przez niego”. Wiele wskazuje na to, że Helle Thorning-Schmidt na wyrost dostała się na swoje obecne stanowisko.