Michał Kędzierski: Visca Catalunya?
Pod koniec 2014 roku Katalończycy, dwa miesiące po Szkotach, wezmą udział w referendum niepodległościowym. Dlaczego domagają się oderwania od Hiszpanii? Jaką rolę w ich życiu odgrywa klub piłkarski FC Barcelona? I najważniejsze – czy przybędzie nam nowe państwo w Europie?
Przez długi czas hiszpański premier Mariano Rajoy żywił nadzieję, że Artur Mas, prezydent katalońskiego parlamentu (Generalitatu) mimo zapowiedzi, nie zdecyduje się jednak na ten krok. A jednak, stało się. Katalońskie władze w połowie grudnia wyznaczyły datę referendum niepodległościowego. 9 listopada 2014 roku mieszkańcy regionu będą odpowiadać na dwa pytania: „Czy chcesz, żeby Katalonia była państwem?” oraz w przypadku odpowiedzi pozytywnej: „Czy chcesz, żeby Katalonia stała się niepodległym państwem?”. Tak sformułowane pytania mają dać pełną jasną odpowiedź, czy i jakiej zmiany oczekują Katalończycy – przekształcenia Hiszpanii w federację na wzór Niemiec czy pełnej niepodległości.
Jeszcze w latach 90. na ulicach Barcelony nie mówiło się otwarcie o oderwaniu od Hiszpanii. Owszem, Katalończycy pamiętali o swojej odrębności etnicznej, rodzimym języku i własnej historii, czego dowodem mogły być pojawiające się hasła „Catalonia is not Spain”. Niewielu z nich myślało jednak poważnie o niepodległości. Lata dobrobytu uśpiły w Katalończykach dążenia separatystyczne.
„To my decydujemy”
W ostatniej dekadzie wszystko się jednak zmieniło. Katalonia – najbogatszy region kraju, z PKB na mieszkańca wyższym niż w Hiszpanii i w całej Unii Europejskiej – popadł w poważne kłopoty finansowe. Bezrobocie – ponad 20 proc., wskaźnik ubóstwa – prawie 30 proc., do tego zadłużenie – 55 mld euro. W czasie kryzysu zaczęło brakować pieniędzy na wszystko. Nic więc dziwnego, że władze rozpoczęły poszukiwania oszczędności i wkrótce doszły do wniosku, że wszystkiemu winny jest hiszpański system fiskalny. Katalonia odprowadza bowiem podatki do budżetu centralnego, a dopiero potem z Madrytu przysyłane są władzom w Barcelonie środki do zagospodarowania – średnio 16 mld euro rocznie mniej niż Katalończycy oddają do wspólnego budżetu. W ten sposób Katalonia, jako najbogatszy region, finansuje m.in. „darmozjadów” i „nierobów” z Andaluzji, jak mawia się w Barcelonie.
Władze katalońskie próbowały zmienić te niekorzystne reguły. Wszystkie swoje postulaty (m.in. przywileje dot. kwestii fiskalnych, jakimi dysponują inne wspólnoty autonomiczne w Hiszpanii) spisano w nowym statucie dla Katalonii, zwanym l’Estatut. Propozycje w nim zawarte poparło aż 73 proc. mieszkańców regionu. Nadzieje związane z „przywróceniem sprawiedliwości” rozwiał jednak hiszpański Trybunał Konstytucyjny w 2010 roku, uznając l’Estatut za sprzeczny z Konstytucją Hiszpanii. Decyzją, która najbardziej jednak zabolała Katalończyków, było skreślenie z dokumentu wszystkich wzmianek o narodzie katalońskim. W ten sposób sędziowie z madryckiego trybunału włożyli kij w mrowisko. „Madryt nie uszanował naszego głosu”, „Zakpiono z nas”, „Odebrano nam możliwość decydowania o własnym losie” – komentowali tę decyzję mieszkańcy Barcelony. Z inicjatywy Omnium Cultural, organizacji promującej język i kulturę katalońską, na ulice stolicy regionu wyszło wówczas około 1,5 miliona ludzi (czyli co piąty Katalończyk!). Protest odbył się pod wiele znaczącym hasłem – „Jesteśmy narodem. To my decydujemy”.
Demonstracje o podobnej skali zaczęły się powtarzać w 2011 i w 2012 roku, szczególnie z okazji katalońskiego święta 11 września, kiedy to Katalończycy upamiętniają upadek ich ostatniego własnego państwa w 1714 roku. W 2012 roku na wezwanie Katalońskiego Zgromadzenia Narodowego, nowo powołanej organizacji społecznej, demonstrowano pod hasłem – „Nowe państwo dla Europy”. Przez Barcelonę przetoczyło się wówczas morze czerwono-złotych katalońskich flag. Nastroje się radykalizowały. 11 września 2013 roku ponad 400 tysięcy Katalończyków utworzyło długi na 400 km łańcuch ludzki wzdłuż wybrzeża. Analogia była jasna. Podobny łańcuch utworzyli w 1989 roku, jeszcze w Związku Radzieckim, Litwini, Łotysze i Estończycy. Dwa lata później żyli już w niepodległych państwach.
Mes que un club
Katalończycy są bardzo wrażliwi na punkcie swojej tożsamości narodowej. Po utracie, prawie 300 lat temu, własnego państwa usilnie próbowano ich skastylizować. Największe represje spotkały ich w czasach reżimu generała Franco, kiedy zakazywano nawet posługiwania się językiem katalońskim, nie mówiąc już o przyznawaniu się do bycia Katalończykiem. Frankiści odrzucali istnienie tego narodu, twierdząc, że mieszkańcy Katalonii są częścią wielkiego narodu hiszpańskiego.
W tym okresie oazą katalonizmu stał się stadion lokalnego klubu – FC Barcelony. Pośród 98 tysięcy innych kibiców zgromadzonych na Camp Nou, Katalończycy mogli poczuć wspólnotę, rozmawiać w ojczystym języku i wyrażać swoją odrębność. Zakazane przez władze okrzyki Visca Catalunya („Niech żyje Katalonia!”), zastąpiły okrzyki Visca el Barca! („Niech żyje Barca!”), którym kibice wyrażali nie tylko przywiązanie do klubu, ale także dawali wyraz przynależności do swojego narodu. Do rangi symbolu urosły pojedynki z królewskim Realem Madryt, w którym dostrzegano rywalizację między narodami i kulturami. Każde zwycięstwo nad „Królewskimi” świętowane jest nie tylko jako wygrana nad utytułowaną drużyną, ale przede wszystkim jako zwycięstwo Katalończyków nad Hiszpanami. Tak też narodziła się aktualna do dziś dewiza „Dumy Katalonii” – Mes que un club – „To więcej niż klub”. Bo FC Barcelona to nie tylko klub sportowy – to instytucja dawniej przechowująca represjonowaną tożsamość katalońską, a obecnie promująca naród kataloński na świecie. Dziś również Camp Nou i mecze FC Barcelony są okazją do manifestowania katalońskości. Na stadionie zawsze obecne są czerwono-złote flagi oraz okrzyki Independencia! w 17 minucie i 14 sekundzie każdego meczu, na pamiątkę 11 września 1714 roku. Nikogo pewnie nie zdziwi, że najdonośniejsze są oczywiście podczas spotkań z królewskim Realem.
Co stałoby się jednak z ukochanym klubem Katalończyków, gdyby Katalonia uzyskała niepodległość? Chociaż prezydent katalońskiego klubu mówi, że Barça mogłaby dalej występować w lidze hiszpańskiej, to taka opcja napotkałaby liczne trudności. Pojawiła się więc również możliwość dołączenia do ligi francuskiej, na takich samych zasadach, jak np. klub z Monako. Ani w Katalonii, ani w Madrycie nikt nie chce jednak takiego scenariusza. Gdyby nagle zabrakło słynnych na całym świecie El Clasico, które ogląda na żywo nawet 400 milionów ludzi z 30 państw, straciłaby na tym cała liga hiszpańska. Sami Katalończycy również nie mogliby się pogodzić z degradacją ich ukochanego klubu – instytucji, dlatego temat jego przyszłości poruszany jest równie często, jak inne problemy wynikające z ewentualnej secesji Katalonii.
Problematyczna niepodległość
A wątpliwości związanych z ewentualną niepodległością jest bardzo dużo. Przede wszystkim, czy nowe państwo pozostałoby automatycznie członkiem Unii Europejskiej. Mimo tego, że od lat Katalonia wchodzi w skład UE, jest częścią strefy euro oraz spełnia wszystkie standardy, odpowiedź brzmi negatywnie, co potwierdził już Przewodniczący Rady Europejskiej, Herman von Rompuy. Unia Europejska szanuje bowiem integralność terytorialną swoich członków, poza tym regionów w podobnej sytuacji jak Katalonia jest w Unii więcej. Co jeśli inne też zapragnęłyby niepodległości? Poza tym na każdego nowego członka UE muszą zgodzić się wszystkie państwa, a więc Hiszpania dysponowałaby prawem weta.
Poza członkostwem w UE są również inne pytania. Co stanie się z długiem Hiszpanii, którego proporcjonalną część musiałaby wziąć na siebie niepodległa Katalonia? Jaką walutą posługiwaliby się Katalończycy? Jaki wpływ na katalońskich przedsiębiorców, którzy prawie połowę swojej produkcji wysyłają do innych regionów kraju, miałoby oderwanie się od Hiszpanii? W krótkim okresie Katalończycy z pewnością mocno odczuliby ekonomiczne skutki secesji, dlatego wśród katalońskich biznesmenów próżno szukać jej zwolenników.
A jaka przyszłość czekałaby Hiszpanię? Bez regionu, który wytwarza 20 proc. PKB kraju, nie miałaby szans podnieść się z kryzysu gospodarczego w dającej się przewidzieć przyszłości. Prawdopodobnie musiałaby wystąpić ze strefy euro i przywrócić narodową walutę, być może również ogłosić bankructwo. Czy na taki scenariusz stać rząd w Madrycie, a także polityków z Barcelony? Czy na taki scenariusz gotowi są europejscy przywódcy?
W poszukiwaniu rozwiązania
Już dziś słychać, że za kulisami politycznego spektaklu głośnych manifestacji w Barcelonie i grożenia palcem przez premiera Rajoya politycy hiszpańscy i katalońscy negocjują nowe zasady współżycia, w tym nowe reguły fiskalne, które odciążyłyby budżet Katalonii. Gdyby takie zasady, możliwe do przyjęcia przez obie strony, udałoby się uzgodnić przed 9 listopada 2014 roku Katalończycy mogliby poprzeć w referendum jedynie pierwszą opcję, czyli po prostu większą autonomię od Madrytu. Sondaże pokazują, że jest to jak najbardziej prawdopodobne. Takiemu scenariuszowi kibicują dziś pewnie nie tylko przywódcy europejscy, lecz także wielu Hiszpanów i Katalończyków. Klucz do rozwiązania problemu leży więc gdzieś na hiszpańsko-katalońskim stole negocjacyjnym. Czy uda się go znaleźć przez najbliższe pół roku?
Tekst ukazał się pierwotnie w Przeglądzie Spraw Międzynarodowych NOTABENE (nr 12 - kwiecień-maj 2014)