Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Paweł Feręszkiewicz: Obligacje stabilizacyjne - kolejny pomysł na ratowanie eurolandu


30 listopad 2011
A A A

Przedstawiony w środę (23.11) przez Komisję Europejską (KE) plan zmian, tzw. Zielona Księga, w strefie euro wzbudziła wiele kontrowersji wśród niektórych państw członkowskich. Zaogniła również relacje między Brukselą i Berlinem, co może wskazywać na kryzys, nie tylko finansowy, ale także polityczny.

Trwający już ponad piętnaście miesięcy kryzys w Europie, z miesiąca na miesiąc dostarcza „nowych” pomysłów, jak strefa euro powinna poradzić sobie z kryzysem zadłużeniowym. Patrząc z perspektywy czasu, wdrażane rozwiązania opierały się na następującym scenariuszu. Pomysł ekspertów, omawianie przez Parlament Europejski (PE), zapytania ze strony KE do państw członkowskich, europejska debata i po dłuższym okresie czasu wejście w życie proponowanych rozwiązań. Tak było m.in. ze sposobem udzielenia pożyczek zadłużonym państwom, czy też przydzielaniem kolejnych transzy pomocowych dla Grecji. Na tle powyższych propozycji, przewijał się również pomysł euroobligacji. Jednak ostatnia aktywność KE sprowadza się nie tyle do pytania o rolę państw członkowskich i wyrażenia opinii, ile o wybranie spośród trzech wariantów jednej, najodpowiedniejszej odpowiedzi. Zmienia to zupełnie kontekst, gdyż nie chodzi o debatę, tylko o podjęcie konkretnej decyzji, z którą nie za bardzo można dyskutować. W moim odczuciu stanowić ma to sygnał dla rynków finansowych, iż Wspólnota nie chce już dłużej odkładać ważnych decyzji oraz szanuje czas, którego jest coraz mniej. Z drugiej strony, ma to skłonić europejskich przywódców do większego zdecydowania w kwestii finansów krajów zadłużonych. Poza tym Komisja odchodzi od nazwy "euroobligacje", skłaniając się ku określeniu"obligacje stabilizacyjne". Podkreśla ona chęć odcięcia się od wcześniejszych propozycji poprzez zmianę szyldu.

Pytanie za sto punktów

Do propozycji obligacji stabilizacyjnych zalicza się trzy warianty, z których dwa wymagają bezwzględnej zmiany Traktatu Lizbońskiego. Po pierwsze proponuje się, aby zastąpić papiery wartościowe poszczególnych państw strefy euro, wspólnymi i jednolitymi dla wszystkich obligacjami. Nie można tego uczynić, bez wprowadzenia zmian w traktacie, gdyż potrzeba instytucji, która gwarantowałaby zaciągnięty dług. W obecnym kształcie Wspólnoty żadna instytucja europejska nie posiada ku temu uprawnień. To jednak nie wydaje się tak dużym problemem, jak ryzyko nadużyć ze strony państw zadłużonych. Niektórzy eksperci zwracają uwagę, że istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo uzyskania nawet najwyżej oceny ratingu przez euroobligacje w takiej formie.

Kolejną odpowiedzią, sugerowaną do wyboru przez KE, jest częściowe gwarantowanie euroobligacji przez instrumenty unijne i przez państwa. Chodzi o ustalenie pułapu, którego przekroczenie wiązałoby się z przejściem odpowiedzialności na państwo, którego dotyczą obligacje. W tym przypadku również wymagana jest zmiana traktatu, gdyż w tym momencie państwa same odpowiadają za swoje zobowiązania finansowe. Największym problemem jest określenie granicy, między europejskimi i krajowymi obligacjami. Z pewnością będzie to zależało od stopnia zaciągniętych zobowiązań przez państwa południa.

Wariantem nie wymagającym zmiany traktatu są obligacje stabilizacyjne, które tylko w części zastępują obligacje narodowe. Nie występuje tu przenikanie odpowiedzialności wspólnotowej i krajowej, a państwo byłoby zobowiązane do zapewnienia gwarancji w stopniu odpowiednim do wysokości udziału w długu. Ostatnia propozycja wydaje się najmniej prawdopodobna, gdyż nie gwarantuje opłacalnych zwrotów dla inwestorów - zupełnie inaczej, niż w pierwszym typie obligacji zaproponowanych przez KE. Moim zdaniem wprowadzenie euro obligacji nie może obyć się bez zmiany traktatu. Forma częściowej gwarancji jest bardzo enigmatyczna i niesie za sobą wiele niewiadomych. Pytanie, przed jakim zostały postawione kraje członkowskie jest niezwykle złożone. Wybór jednej spośród trzech odpowiedzi, jest bardzo trudny do przewidzenia, gdyż zależy to od zamożności państwa i czy w związku z tym będzie musiało dokładać z kasy swoich podatników, aby mieć środki na obsługę długu.

Za, a nawet przeciw

Chytry krok KE, czyli zapowiedź kolejnej pomocy w postaci euroobligacji, można pochwalić. Z jednego prostego powodu, uspokoi to z pewnością rynki finansowe i nie osłabi, już nadszarpniętego, zaufania. Przewodniczący KE Jose Manuel Barroso uważa, iż obligacje dadzą państwom zadłużonym nieco oddechu. Nie będą musiały skupić się wyłącznie na oszczędzaniu, ale również skierować swój wzrok w kierunku wzrostu. Choć jednym z warunków uruchomienia mechanizmu obligacji stabilizacyjnych muszą być wdrażane reformy, jako symptom zaangażowania wewnątrz państw zadłużonych. Euroobligacje to ułatwienie spłaty długów i stabilność w całej strefie, co powoli staje się mantrą powtarzaną przy okazji coraz to nowych instrumentów finansowych. W pewien sposób rynek europejskich obligacji stanie się większy i bardziej atrakcyjny dla zagranicznych inwestorów. Należy pamiętać, że ewentualne uczestnictwo w tym przedsięwzięciu skupi kraje biedne i bogate, które będą zmuszone do solidarności z sąsiadami z południa Europy.

Jednym z państw opowiadających się za obligacjami stabilizacyjnymi jest Francja, której pali się grunt pod nogami i szuka ona sposobu, aby wyjść z trudnej sytuacji. Naturalnie nie można jej przyrównywać do Grecji czy Włoch, ale gospodarka francuska również potrzebuje oszczędności i konsolidacji finansów państwowych, szczególnie w perspektywie zbliżających się wyborów prezydenckich w 2012 r. Należy również pamiętać, że nad państwem Nicolas’a Sarkozy’ego cały czas krąży widmo obniżenia ratingu z najwyższego AAA. To również przemawia do świadomości i jeszcze bardziej skłania do wprowadzenia euro obligacji. Po wprowadzeniu papierów wartościowych dla całej wspólnoty, z pewnością osiągną one najwyższy rating, co jest po drodze nie tylko europejskiemu ogonowi finansowemu, ale i czołówce, w której znajduje się Francja.

Spór coraz bardziej polityczny

Toczona w ostatnich dniach debata na temat obligacji, pokazuje, iż zalety ich wprowadzenia widzą przedstawiciele KE oraz państw borykających się z problemami. Wymieniając choćby Włochy, Belgię, czy Francję. Natomiast solidne gospodarki na czele z Niemcami i Finlandią widzą w najnowszej propozycji KE samo zło. Ciężko też nie zgodzić się z argumentami, iż poprzez wspólne obligacje państwa najbogatsze mogą utracić swoją wiarygodność i same popaść w problemy. Wycenia się, że na tego rodzaju pomoc Niemcy będą zmuszone wydać około dziesięć mld. euro, z racji obsługi długu. Poza tym niepokojące są nastroje społeczne wewnątrz RFN. Nowy instrument pomocowy ma poparcie jedynie piętnaście proc. Niemców. W przeliczeniu na liczby bezwzględne wychodzi nieco ponad dwanaście mln., czyli wielkość odpowiadająca zaludnieniu Bawarii.

Obligacje wywołują poza dość spodziewanymi animozjami wewnętrznymi, również spór na tle europejskim. Kanclerz Niemiec Angela Merkel, która chce najpierw zmian w Traktacie Lizbońskim, zdecydowanie nie zgadza się z pomysłami wysuwanymi przez Manuela Barroso. Wprowadzenie euroobligacji nie zastąpi reform jakich powinny się podjąć państwa zadłużone, a jedynie przesunie w czasie ich agonię. Poza tym wprowadzając obligacje daje się przyzwolenie na swobodniejsze działania państw zadłużonych i otwiera się legalną furtkę do pokusy nadużycia. Wokół Niemiec krąży jeden naprawdę konsekwentny zwolennik, jest to Finlandia. Podobnie jak RFN, jest przeciwna solidarnej odpowiedzialności za długi całej strefy euro. Podkreśla się, że wspólne obligacje łamią postanowienia Traktatu z Lizbony i naruszają zasady moralne.

Z perspektywy zewnętrznych obserwatorów może to wyglądać jak gra w piłkę na osiedlowym boisku. Wszyscy zawodnicy mają inne stroje, ale mimo tego wiedzą, do kogo podawać. Jednak przyglądając się temu z boku nie widać żadnej logiki w tym postępowaniu. Podobnie jest w strefie euro, każdy ma odmienne interesy, które w pewnych momentach się spotykają, ale czasami nawet dwóch liderów nie może znaleźć nici porozumienia, żeby wyprowadzić składną akcję. Dlatego jak tak dalej pójdzie, spór finansowy przeciągnie się na sferę polityczną.

Przełamanie linii oporu

Wychodzenie z kryzysu wydaje się coraz bardziej zagmatwane, bo brakuje porozumienia między duetem Merkel-Sarkozy. Opór wobec euroobligacji zaczyna powoli wiązać się z innymi kwestiami, które będą jeszcze trudniejszej do zaakceptowania przez Berlin. Widać osłabienie wspólnej waluty i pomysł wkroczenia Europejskiego Banku Centralnego (ECB). Szczególnie opór wobec utrzymania niezależności ECB należy odnotować na plus. To właśnie na stabilnych cenach i utrzymaniu euro najbardziej zależy RFN, jako największemu eksporterowi Unii Europejskiej.

Duże państwa nie zgodzą się na euroobligacje, bo to oznacza dla nich kolejne koszty i brnięcie w mechanizm, który nie wiadomo jak wykorzystają państwa, do których skierowana jest pomoc. Bogaci mogą również stracić na wizerunku, gdyż uwspólnotowienie długu  nie pokazuje różnicy pomiędzy podmiotami, jedynie czyni je równie odpowiedzialnymi za zaistniałą sytuację.