Rafał Andrzej Smentek: Sprawa Kunduz w Niemczech
Dymisje te wywołały w Niemczech duży oddźwięk, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że kryzys rządowy nadszedł już po 4 tygodniach od stworzenia koalicji rządowej, co jest nowym rekordem w historii RFN. Społeczeństwo zaaferowane jest jednak czymś innym. W związku z całą tą sprawą powstało pytanie o stan Bundeswehry oraz sens stacjonowania jej w Afganistanie. Podkreśla się słabość ówczesnego ministra Junga i dużą rolę jaką dzięki temu uzyskali Schneiderhan i Wichert. Nawet jeśli Jung, co jest wielce prawdopodobne, był początkowo źle informowany przez swoich podwładnych, to niezaprzeczalnym jego błędem było plątanie się w zeznaniach oraz ukrywanie potwierdzonych już informacji w późniejszym etapie. Jego czas na stanowisku ministra obrony nazywany jest czasem straconym dla Bundeswehry. Właśnie dlatego domagano się jego dymisji. Kanclerz Angela Merkel, w przeciwieństwie do Schneiderhana kojarzonego z SPD, bardzo niechętnie pozbyła się swojego ministra, ponieważ nie lubi rezygnować z lojalnych sobie ludzi takich jak Jung. Pewnym krokiem w celu odwrócenia od niego uwagi była roszada na stanowiskach rządowych. Jung otrzymał tekę ministra pracy, a na jego miejsce w ministerstwie obrony, wszedł niezwykle popularny dotychczas Karl Theodor zu Guttenberg pełniący w poprzednim rządzie tekę ministra gospodarki i technologii. Miało to poprawić statystyki rządu i uspokoić nastroje społeczne. Ludzie jednak nie zapomnieli o wydarzeniach za kadencji poprzedniego ministra obrony.Nie można było ryzykować spadku poparcia i w konsekwencji Merkel przekonała Junga, aby sam podał się do dymisji.
Zabicie 142 osób na rozkaz niemieckiego pułkownika było, co podkreślają media, największym aktem agresji od czasów II wojny światowej. Pojawił się ostry rozdźwięk między "wielkimi" celami takimi jak odbudowa infrastruktury, czy tworzenie podstaw demokracji, a tragedią w Kunduz. Żołnierz niemiecki został posądzony o celowe zabicie ludzi, a dowody świadczą przeciw niemu. "Kiedy Niemcy mogą zabijać?" pyta na okładce listopadowego wydania Der Spiegel i uświadamia, że żołnierze są tam na wojnie. Od czasu tragedii słowo "wojna" pojawia się coraz częściej zastępując poprzednie "operacja pokojowa", czy "misja". Przełomu w nazewnictwie dokonał nawet nowy minister Guttenberg, który stwierdził, że rozumie żołnierzy, którzy Afganistan nazywają kolejną wojną, przy czym sam tego słowa nie używa. Żołnierze byli mu za to bardzo wdzięczni. Popularność zyskał też, gdy podczas wizyty w Stanach Zjednoczonych popisywał się płynną angielszczyzną. Pozycja podkopana została jednak, gdy wstawił się zdecydowanie za płk Kleinem, jak podkreślają dziennikarze, nie zapoznając się jeszcze dokładnie z raportami. Zastanawiające jest w jaki sposób wybrnie z tej niezręcznej sytuacji, nie mogąc już liczyć na poparcie jakim jeszcze do niedawna się cieszył oraz przychylność mediów, które zaczęły mu wypominać, iż zarówno jako minister gospodarki jak i obecnie nie dokonał jeszcze niczego "merytorycznego".
Sprawa Kunduz mocno nadszarpnęła prestiżem Bundeswehry oraz zaufania do rządu. Spodziewano się znacznych komplikacji przy głosowaniu w Bundestagu nad przedłużeniem misji o kolejny rok, co ostatecznie doszło do skutku. Parlament niemiecki, mimo nalegań amerykańskiego prezydenta Baracka Obamy, nie zwiększył jednak liczby żołnierzy służących w ramach misji ISAF. Kolejnym celem jest odzyskanie zaufania społeczeństwa. W związku z tym minister Guttenberg zdecydował się na pełne otwarcie, wszystkie raporty mają ujrzeć światło dzienne, a informacje mają być przekazywane na bieżąco. "Być może czekają nas kolejne niespodzianki" - pisze Der Spiegel.