Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Unia Europejska Tomasz Stuleblak: Spójrz oczami Turka!

Tomasz Stuleblak: Spójrz oczami Turka!


23 styczeń 2008
A A A

Przez ponad 30 lat targana nieprzychylnymi wiatrami z każdego niemal zakątka Europy Turcja nadal stoi i powoli próbuje poruszać się naprzód. Wciąż niewielu Europejczyków chciałoby wejść w skórę Turka i zrozumieć jego logiczną i spójną argumentację.

Odkąd w Turcji zrodziły się aspiracje członkowskie w UE unijni politycy zaczęli formułować wymagania, do których dostosowanie się traktują jako wyraz przyswojenia europejskich wartości i warunek uzyskania członkostwa we Wspólnotach. Racja to słuszna, ale brakuje mi w wypowiedziach dyplomatów jasnego postawienia sprawy wobec Ankary. Zastanawia mnie sens negocjacji z Turcją, jeśli nie zakłada się jej członkostwa. Można argumentować, iż rozmowy przyczynią się do reform w kraju nad Bosforem, ale Ankara oczekuje jasnej deklaracji i pokazuje coraz wyraźniej swoje zniecierpliwienie. Obawiam się, iż Europa mogła przegapić najlepszy moment do zachęcenia Turcji do dalszych wysiłków, na co wskazują sondażowe wyniki malejącego poparcia dla europejskiej drogi wśród Turków. Bruksela może wkrótce żałować utraty ważnego i strategicznego sojusznika. Mam wrażenie, ze jest to jednak na rękę unijnym politykom. Tylko dążeniem do przygaszenia tureckich ambicji potrafię wytłumaczyć niektóre śmieszne wymagania stawiane Turcji na drodze do członkostwa. Inne są z kolei konieczne i oczywiste, jednak mają być zrealizowane przez Turcję w bardzo krótkim czasie, choć państwa Starego Kontynentu dochodziły do nich dziesiątkami lat. Nie można ich traktować inaczej niż wyraz czepiania się kolejnych kwestii w strachu przed możliwą akcesją Turcji. Oczywiste stało się bowiem, że jedyną prawdziwą przyczyną leku przed nią w strukturach europejskich jest gospodarka. Trafnie ujął to swego czasu Orhan Pamuk stwierdzając, że gdyby chęć przystąpienia do Wspólnot zgłosiła Japonia, europejskie stolice powitałyby ją z nieskrywaną radością. Żadnym problemem nie byłaby w tym wypadku odmienność cywilizacyjna.

Faktem jest, iż w sprawie kurdyjskiej potrzebne są dalsze kroki, ale nikt nie zwraca uwagi, jak diametralną przemianę przeszła ta kwestia w mentalności Turków. Przecież wypełnianie postulatów Brukseli stawia pod znakiem zapytania całą doktrynę twórcy ich państwa, która przecież jest dla Turków święta, gdyż wiąże się z ich trudną historią. To Ataturk przyjął, iż Turcja ma być państwem jednorodnym narodowościowo, co w praktyce prowadzi do następującej argumentacji władz: nie chcemy przyznać żadnej autonomii mniejszości kurdyjskiej, gdyż konstytucja zapewnia wszystkim obywatelom takie same prawa – uznanie Kurdów za mniejszość narodową doprowadziłoby do pogorszenia prawnego ich położenia. W rzeczywistości takiego równego traktowania brakuje, ale nikt obecnie w Turcji nie zaprzeczy, że Kurdowie mają prawo posługiwać się własnym językiem i kultywować własne tradycje. Działają już cztery lokalne radia i stacje telewizyjne w języku kurdyjskim (choć muszą być napisy w języku tureckim). Możliwe jest uczenie się tego języka, choć tylko na kursach prywatnych. Mimo iż spotykane są dalsze obostrzenia, jak chociażby zakaz używania w życiu politycznym języka innego niż turecki, to należy docenić dotychczasową postęp Ankary. Przecież ten kraj bardzo dobrze pamięta, jak cudem uszedł spod europejskiego noża po pierwszej wojnie światowej. Trauma związana z utratą choćby skrawka własnego terytorium jest w Turcji żywa, co my w Polsce powinniśmy akurat rozumieć. Chyba nie tylko dla Turków oczywista jest sytuacja, że ponad dwudziestomilionowy naród może nie spocząć na żądaniu autonomii. Nadal działa terrorystyczna partyzantka, która pomimo licznych deklaracji, nie wyrzekła się marzeń o niepodległości. To ona wystąpiła w zeszłym roku przeciwko państwu tureckiemu, choć ten powoli, acz zdecydowanie, stara się wyjść naprzeciw żądaniom Kurdów. Przy całej mojej sympatii dla narodu kurdyjskiego, rozumiem obawy Turków, tak, jak rozumiem strach Hiszpanów, Belgów, Włochów, Francuzów czy Brytyjczyków przed rozczłonkowaniem ich ojczyzn. Ankara potrzebuje jasnego dowodu, że respektowanie niezbywalnych praw narodu kurdyjskiego w zupełności im wystarczy. Wtedy możliwe będą dalsze stopniowe reformy. Niestety działalność kurdyjskich bojowników temu zaprzecza. Turcja doskonale zdaje sobie sprawę, że uregulowanie tej kwestii jest niezbędne dla korzystania z dobrodziejstw Wspólnot. I idzie do przodu. Doskonale wie, że Kurd jest Kurdem. Przecież jeszcze parę lat temu był „tylko” Turkiem Górskim.

Ze sprawą Kurdów powiązane są zarzuty co do ogólnego łamania praw człowieka, na co wskazuje fakt, iż obywatele tego państwa są na trzecim miejscu jeśli chodzi o liczbę tzw. skarg zarejestrowanych w Europejskim Trybunale Praw Człowieka. Coraz więcej takich spraw kończy się jednak nie wyrokiem Trybunału, ale polubownym załatwieniem sprawy wysuniętym przez władze, wypłatą odszkodowania czy też uznaniem odpowiedzialności za zaszłe wydarzenia. I choć raport Komisji Europejskiej o postępach Turcji z 2007 r. wskazuje na wzrost liczby skarg o naruszenie Europejskiej Konwencji Praw Człowieka w porównaniu z okresem poprzednim, to jednak w Turcji mamy do czynienia z postępem w wypełnianiu wyroków Trybunału czy też spadającym trendem w liczbie zgłoszonych przypadków tortur i nieludzkiego traktowania. W lutym 2007 r. wszedł tam w życie Pierwszy Protokół Opcyjny do Międzynarodowego Paktu Praw Politycznych i Obywatelskich, który umożliwia zgłaszanie przed Komitet Praw Człowieka Narodów Zjednoczonych skarg indywidualnych przez obywateli tureckich. Nie ma więc co narzekać w kwestii postępów państwa, na którego terytorium, raz po raz, dochodzi do terrorystycznych ataków. Nadal poważne zastrzeżenia budzi dziesięcioprocentowy próg wyborczy, ale należy dodać, iż został on ustanowiony nie tyle przeciwko partiom kurdyjskim, ile dla ochrony przed religijnymi radykałami. W dodatku w styczniu 2007 r. Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał, że próg ten nie narusza prawa do wolnych wyborów.

Kolejnym drażliwym tematem jest kwestia ormiańska. Nie ma sensu dywagować o rzeczywistej liczbie ofiar, gdyż zarówno jedna jak i druga strona przesadzają w rachunkach na swoją stronę. Zapomina się jednak, że przed dokonaniem zbrodni doszło do licznych prowokacji ze strony ormiańskiej. Nie może to rzecz jasna usprawiedliwiać efektów starć, ale przecież sami Turcy uznają morderstwa na Ormianach za ciężkie zbrodnie. Odmawiają im tylko miana zbrodni przeciwko ludzkości, gdyż takie przestępstwa nie podlegają przedawnieniu, co wiązałoby się z wypłatą ogromnych odszkodowań. Turcy argumentują, że zbrodni dokonała Porta Ottomańska – twór całkowicie inny niż współczesne państwo tureckie, które w niewielkim stopniu korzystało z dziedzictwa wielonarodowego imperium, a gdzie słowo „Turek” oznaczało prostaka. Raz po raz podejmowane są kroki w kierunku ocieplenia stosunków z Armenią. W zeszłym roku zaproszono chociażby przedstawiciela tego państwa na inaugurację przywróconego Ormiańskiego Kościoła Świętego Krzyża w Akdamar.

Również w sprawie cypryjskiej warto poznać punkt widzenia Turków. Słynna interwencja Ankary na Cyprze wiązała się z obawą o losy ludności tureckiej na wyspie a władze opowiadały się za utrzymaniem niepodległością Cypru. To nacjonaliści greccy wysunęli program przyłączenia wyspy. I choć teraz Cypr cieszy się pełną niezależnością, to z kolei Turcji trudno jest zostawić własnych obywateli, z których znaczna liczba musiałaby zwrócić posiadane mienie. Kwestia praw własności Greków cypryjskich w północnej części wyspy i problem zaginionych to główne sprawy stojące na przeszkodzie jedności. W pełni oczywiste jest dla Ankary, że rozwiązane być muszą, gdyż niemożliwe jest członkostwo we Wspólnotach bez braku uznania choćby jednego jej członka. Cała sprawa związana z blokowaniem cypryjskich statków jest grą na czas Ankary, liczącej na ustępstwa Greków w sprawach materialnych. Nie zapominajmy jednak, że obecność sił tureckich na wyspie jest dziełem generalicji, która opowiada się za nieustępliwością i dla której jest to sprawą honoru.

Właśnie znaczna rola armii w tureckiej polityce jest kolejnym zarzutem wysuwanym przez Brukselę. Zdaje się, że po wydarzeniach ostatniego roku argument ten stracił rację bytu. Wobec nadal proeuropejskiego nastawienia obywateli, armia nie zdecydowała się stanąć na drodze do prezydentury nieprzychylnemu sobie kandydatowi. Dla Turków stanowi ona nadal swoisty symbol, symbol świeckości państwa nierozerwalnie związany z bohaterem narodowym. Dziwne jest, że Europa nie pamięta wydarzeń z Palestyny czy Algierii, gdzie na drodze ku demokracji stanęły radykalne siły religijne jawnie ją kontestujące. A przecież nikt nie ma wątpliwości, że do władzy w Turcji dochodzą siły cieszące się największym poparciem społecznym, a armia zrezygnowała już z prawa do siłowego ingerowania w wyniki wyborów. Państwa europejskie nie zdają sobie chyba sprawy, jak złożony i psychologiczny jest problem odsunięcia generalicji od wpływu na politykę. Jest to proces, który potrwa latami, w czasie którego należy wykonać gigantyczną pracę w kierunku łagodnej transformacji zasad Ataturka w umysłach ludzi. Nie od dziś wiadomo, że to armia jest najbardziej ortodoksyjna w sprawach Cypru i Kurdów, kurczowo trzymając się nauk Kemala Paszy. Nie można tak łatwo oddalić jej od wpływów, równałoby się to ze swoistą rewolucją z nieprzewidzianymi konsekwencjami ze strony Turków. Nie można też nie doceniać roli armii w utrzymaniu stabilnej Turcji i faktu, że cieszy się ona nadal szacunkiem wśród obywateli, którzy mogą nie zgadzać się z twardogłowym stanowiskiem armii w wielu sprawach, ale która była dla nich parasolem ochronnym. Poprzedni rok pokazał, że droga łagodnej transformacji jest słuszna i przynosi efekty.

Często spotykanym zarzutem jest także kwestia swobód religijnych. Faktem jest morderstwo na chrześcijanach za drukowanie Biblii po turecku, ale pamiętajmy, że kilka lat temu we Francji mieliśmy do czynienia z niszczeniem żydowskich nagrobków. Zakaz noszenia chust nie jest niczym szczególnym nie tylko w Turcji, podobne rozwiązania przyjęto przecież we wspomnianej wyżej Francji. Różnica w tym, że w Turcji to się zmienia (żona prezydenta nosi chustę!), a we Francji...I wreszcie słynny artykuł 301 tureckiego kodeksu karnego, karzący za obrazę tureckości. Przypominam, że obraza polskiego prezydenta, reprezentującego majestat Rzeczypospolitej, jest przestępstwem karnym również w prawie polskim. A czy Turcja jest geograficznie krajem europejskim? Może i tylko niewielki odsetek jej terytorium leży na Starym Kontynencie, ale losy państwa związane były z sytuacją w Europie. Problem geograficzny nie stał przecież na przeszkodzie w korzystaniu z dobrodziejstw Unii posiadłościom zamorskim krajów europejskich.

Zdaję sobie sprawę, że na każdy powyższy argument można znaleźć wiele przeciwnych, ale nie mam na celu wypisania wszystkich „za” lub „przeciw” tureckiej akcesji. Wiem, że również Turcja postawiła sobie zbyt wygórowane ambicje licząc, że uda jej się spełnić wszystkie wymagania w bardzo krótkim czasie. Ale nie łudźmy się, to gospodarka stoi na granicy Turcji do Unii Europejskiej. Zrównanie standardów ekonomicznych pozostaje odległą perspektywą. Nikt nie powiedział, że argumentacja strony tureckiej jest słuszna, ale warto ją zrozumieć dla ustalania dalszych celów negocjacyjnych i odpowiedniego kalendarza. Turcja przyjmie argument przedłużenia czasu oczekiwania na wstąpienie do Unii, gdy będzie miała absolutną pewność, że jej wysiłki zakończą się realizacją upragnionego celu. Ankara wyznaczyła sobie ambitne cele, ponieważ wraz z upływem czasu pamięć o Turcji będzie zanikać na rzecz krajów wschodnich. Wraz z rozpoczęciem rozmów z Ukrainą czy nawet Mołdową (nie mówiąc już o ostatnich krajach bałkańskich) szanse Turcji będą maleć. Możliwe jest jednak wyjście z tej sytuacji. Należy racjonalnie dopasować czas do etapu przygotowań Ankary. Należy to do zdroworozsądkowych obowiązków zarówno Unii jak i Turcji. Politycy europejscy muszą brać pod uwagę również punkt widzenia Turków i zgodnie z ich argumentami kształtować wymagania i sposoby ich realizacji. Kraje europejskie muszą być zdecydowane w kwestii członkostwa Turcji po wypełnieniu racjonalnych zobowiązań (tymczasem Francja i Austria już zapowiedziały referenda, bez względu na to, czy Turcja kryteria wypełni czy też nie). Z pewnością stworzy to przyjazną aurę w kraju nad Bosforem do wprowadzania bez zbędnego pośpiechu dokładnych i przemyślanych reform, a w konsekwencji być może ułatwi i skróci to drogę dla członkostwa w strukturach europejskich. Może nastąpić to za lat 10 czy 50, ale ważne jest wspieranie Turcji w jej staraniach, stawianie ograniczonych celów a nie wymaganie gwałtownych rozwiązań. Turcja zna kryteria członkostwa. Z czasem przyswoi je jako własne. Przeszła już potężną drogę, nie do pomyślenia jeszcze parę lat temu. Nigdy w historii tego kraju nie było bardziej proeuropejskiego rządu, a na jego reformatorskie hasła oddało głos aż 46,6% obywateli. Oni nie wątpią, że podołają zadaniu. Czasem warto postawić się w ich sytuacji i starać się ich zrozumieć. Bo zapewne to do nas będzie należała decyzja, czy dać im szansę.