Mecz bez Latynosa
W czerwcu tego roku w Ameryce Łacińskiej rozegrany zostanie turniej Copa América, regionalny odpowiednik Mistrzostw Europy. Wielu piłkarzy grających w europejskich ligach to właśnie Latynosi. Co by było… gdyby Copę przesunięto, z powodów bliżej nieokreślonych, na przełom kwietnia i maja, a wszyscy Latynosi grający w Europie dostaliby powołania do narodowych reprezentacji?Jakwyglądałyby europejskie rozgrywki Ligi Mistrzów bez nich? Zapewne nie obejrzelibyśmy tylu bramek, a niektórym drużynom nie udałoby się zajść tak daleko w drodze do finału, który odbędzie się w Berlinie. W końcu Real Madryt nie awansowałby do półfinałów rozgrywek, gdyby nie bramka strzelona przez Meksykanina Javiera Hernándeza. Z kolei Barcelona w ciągu tegorocznych rozgrywek Ligi Mistrzów zdobyła 25 bramek – z czegotylko 3 strzeloneprzez piłkarzy pochodzących z Europy. Pozostałe są zasługą tria w składzie: Suárez (Urugwaj), Neymar (Brazylia) i Messi (Argentyna).
Latynoamerykański produkt eksportowy
Swoisty „piłkarski boom latynoamerykański” przeżyliśmy również w Polsce. W sezonie 2005/2006 w 26-osobowej wiosennej kadrze Pogoni Szczecin znalazło się 19 piłkarzy z Brazylii. Pewnie ówczesne władze klubu oczarowała brazylijska jedenastka narodowa, zwycięska ekipa Mistrzostw Świata z 2002 r. Kto nie słyszał o takich piłkarzach jak Ronaldo, Roberto Carlos, Ronaldinho, Rivaldo czy Ricardinho? Menedżerom klubu te dźwięczne głoski odbiły się w głowach echem na tyle donośnym, że zaczęli kojarzyć każdego kopiącego piłkę Brazylijczyka z boiskowym geniuszem, wartym każdych pieniędzy.Jeszcze lepiej, kiedy Latynosa można sprowadzić w po promocyjnej, niskiej cenie. Posprowadzali więc do klubu piłkarzy z odległego kontynentu, ale czy odnieśli dzięki nim sukces? Pewnie polscy piłkarze i trenerzy nauczyli się przy okazji paru słów po portugalsku, ale koniec końców Pogoń Szczecinnie tylko nie awansowała, awręcz spadła po takim transferze do niższej ligi.
Kraje Ameryki Łacińskiej bardzo chętnie sprzedają swoich piłkarzy do Europy. W tego typu „biznesie” przodują szczególnie Argentyna i Brazylia. Według raportu agencji Euroamericas Sport Marketing z marca 2015 roku wynika, że w ciągu ostatniej dekady „eksport” piłkarzy z Argentynywzrósł o 1850%! Zawodnicy najczęściej trafiają do największych lig europejskich -hiszpańskiej, angielskiej, niemieckiej, włoskiej czy francuskiej. Kolejnymi pod względem popularności krajami docelowymi są Rosja iZjednoczone Emiraty Arabskie. Gdyby zestawić dane liczbowe z całego kontynentu południowoamerykańskiego dotyczące transferów piłkarskich poza region, to okazałoby się, że aż 84% tego „eksportu” jest udziałem właśnie Argentyny i Brazylii.
To jednak nie koniec ciekawych statystyk. Według danych udostępnionych przez Euroamericas Trade Center i Internacional Trade Center, Ameryka Łacińska w pierwszej połowie 2013 roku „wyeksportowała” około 5 tys. piłkarzy, których łączna wartość przekroczyła 1.1 mld USD. Ten nietypowy handel talentami miał w przypadku Argentyny wartość czwartej części eksportu mięsa z pierwszej połowy 2011 roku. Jest to o tyle istotne, że dobrej jakości wołowina jest jednym z najbardziej znanych na świecie towarów argentyńskich. Z kolei Brazylia wygenerowała z tego tytułu dochód, który przekroczył wartość eksportu broni w pierwszej połowie roku 2013.
Chodzi o pieniądze
FC Barcelona sprowadzając w 2013 roku z Brazylii Neymara, zapłaciła ponad 83 mln EURodstępnego! Z całą pewnością to fenomen ostatnich lat, ale wystarczy cofnąćsię nieco w czasie, żeby zaobserwować podobne wydarzenie w 2001 roku, kiedy to inny Brazylijczyk, Ronaldinho, został ściągnięty do Paris Saint Germain za sumę ponad 5 mln EUR.Jeszcze wcześniej, bo w 1994 roku, za jego kolegę Ronaldo holenderski klub z Eindhoven zapłacił podobną sumę. Na pewno część tej wartości „odchodzi” razem z piłkarzem (jeśli okazują się świetni, ich wartość rynkowa wzrasta – w szczycie swojej kariery, w 2007 roku, Ronaldinho był warty około 80 mln EUR), a pozostała część trafia bezpośrednio do klubów sprzedających. Na ewentualnyzarobek może liczyć też rodzina sportowca, jeśli ten jest niepełnoletni i nie jest zarejestrowanym zawodnikiem.
Dlaczego latynoamerykańskie kluby tak chętnie wyprzedają swoich piłkarzy? A może warto też zadać inne pytanie: dlaczego europejskie kluby tak chętnie ich sprowadzają?
Ligi i kluby latynoamerykańskie nie mają tak dobrze funkcjonujących instrumentów finansowych. Nie zarabiają tylu pieniędzy z praw do transmisji, sprzedaży biletów, koszulek czy pamiątek, co kluby europejskie. W znacznej mierze ich dochody generują właśnie transfery. Według danych z 2012 roku cała piłkarska liga brazylijska była warta 920 mln USD. Największy procent dochodów, bo aż 38%, wygenerowały transfery piłkarzy. Liga argentyńska w tym samym roku była trzecią najbogatszą w Ameryce Łacińskiej – 504 mln USD, z czego aż 50% (sic!) dochodów pochodziło ze sprzedaży zawodników. Kluby, nierzadko z długami i kiepsko zarządzane, jeśli otrzymują ofertę z innego kontynentu, nie wahają się długo.
Jeśli chodzi o kluby europejskie, te patrzą na latynoskich zawodników jak na długoterminowe inwestycje. Świetnym przykładem będzie portugalski klub FC Porto z niemal perfekcyjnie rozbudowanym systemem scautingowym, zajmującym się wyszukiwaniem i sprowadzaniem do klubu młodych talentów. Drużyna zatrudnia około 250 „łowców talentów”, jak przyznał w jednym z wywiadów dyrektor generalny FC Porto,Anterno Henrique. Można powiedzieć, że klub ten to wręcz fabryka talentów,zajmująca się jednocześnie ich sprzedażą. Portugalska liga jest jedną z najbiedniejszych w Europie. W porównaniu z dochodami czołowych drużyn z Anglii czy Hiszpanii, „Smoki”, jak nazywa się FC Porto, zarabiają na prawach transmisyjnych czy biletach na mecze tyle, ile pierwszy skrzypek w Filharmonii Narodowej w Warszawie – czyli prawie nic. Jednak dzięki nietuzinkowym piłkarzom z Ameryki Łacińskiej, drużynie udaje się kwalifikować do europejskiej Ligi Mistrzów – co wiąże się z zastrzykiem pieniędzy dla klubu. Jeśli wiedzie mu się gorzej, to wyprzedaje swoje piłkarskie perełki. Tak było na przykład z podstawowym obrońcą Realu Madryt, Pepe, pozyskanym za 2 mln EUR, a odsprzedanym Realowi za 30 mln EUR.
Nowożytni gladiatorzy
Perspektywa wyjazdu do Europy czy Emiratów Arabskich jest dla młodych Latynosów niezwykle pociągająca. Bardzo często pochodzą oni z biednych rodzin, favel czy slumsów, a gra w piłkę jest dla nich jedyną możliwością awansu społecznego, zapewnienia sobie lepszego bytu – poświęcają się jej więc całkowicie. Pele, legenda futbolu, pracował w dzieciństwie jako pucybut. Diego Maradona jako piąte dziecko w biednej rodzinie zapewne też nie miał łatwo. Futbol pomógł im zarobić pieniądze, wznieść się na wyżyny, stać się kimś. Co więcej, przeprowadzka, a w związku z nią też szansa na lepsze życie, objęła całe rodziny sportowców.
Dzisiejsi piłkarze to gladiatorzy naszych czasów. Występy na arenie przed wielotysięczną widownią, uwielbienie tłumów. Całe szczęście mecze nie są toczone na śmierć i życie, ale z całą pewnością niektóre potyczki można określić jako brutalne, a często pojawia się nawet krew. Można zaryzykować stwierdzenie, że nasi gladiatorzy też są niewolnikami – swojego sukcesu i swoich własnych klubów, które wystawiają za nich adekwatną cenę. Jesteś najlepszy –zyskujesz sławę, niebotyczne pieniądze, uwielbienie milionów; gorszy wojownik jest obiektem kpin i żartów, zarabia o wiele mniej (lecz kto z nas nie chciałby dostawać chociaż najmarniejszej pensji przeciętnego piłkarza?).
Wracając do ćwiczenia na wyobraźnię z początku tekstu: co by było gdyby… Latynosi nie grali w piłkę? Czy europejskie ligi byłyby mniej widowiskowe i oglądalibyśmy mniej świetnych bramek? Czy futbol generowałby wciąż takie pieniądze? Jeśli nie wyprzedawano by latynoskich piłkarzy do Europy, to czy najlepsza liga piłkarska znajdowałaby się na innym kontynencie?
Tego zapewne nigdy się nie dowiemy. Pewnym jest natomiast, że piłkarski geniusz Latynosów, jeśli zauważony, może stać się ogromną szansą na wyrwanie się z biedy, ekspresowym pociągiem do sławy i wielkich pieniędzy. A wszystko za sprawą kawałka nadmuchanej skóry...