Sudan/ Rozbudowa rafinerii grozi katastrofą ekologiczną
Mieszkańcy położonych nad Nilem osad coraz bardziej wrogo traktują błyskawicznie rozbudowujący się przemysł rafineryjny w południowym i centralnym Sudanie. Obwiniają oni kompanie naftowe o rozprzestrzenianie się chorób i pustoszenie środowiska naturalnego.
Jednak na destrukcyjny wpływ rafinerii na życie okolicach zwracają uwagę nie tylko ludzie bezpośrednio dotknięci ich sąsiedztwem, ale też eksperci. Podkreślają, że założenie Rafineryjnej Kompanii Białego Nilu ( White Nile Petroleum Company - WNPOC) w 2006 r. stało się bezpośrednim, poważnym zagrożeniem dla unikatowych na tym terenie trzęsawisk, lagun i dopływów rzeki.
Kompanie takie są zakładane, mimo sankcji, jakie nałożyły na Sudan Stany Zjednoczone aby zmusić rząd w Chartumie do zakończenia wojny w Darfurze. Łączna suma zagranicznych inwestycji w Sudanie wzrosłą w 2006 roku do 3 miliardów dolarów, a stoją za nimi głównie gospodarki azjatyckie - Chiny i Malezja. W Sudanie wydobywa się od 500 000 do 600 000 baryłek ropy dziennie, a te wskaźniki w najbliższych latach mają wzrosnąć z uwagi na planowane rozszerzenie rynku rafineryjnego na południu kraju.
Od momentu powstania kompanii WNPOC , ludzie są siłą eksmitowani ze swych dawnych, domów, aby umożliwić rozbudowę naftowego przedsięwzięcia. Ich dotychczasowe środki do życia są niszczone, a sami zaczynają chorować i umierać. „Od 2006 r. umarło juz 27 dorosłych i troje dzieci- wszyscy od skażonej ropą wody”- informuje Paul Bol Ruoth, okręgowy komisarz Koch, mieściny położonej 70 km od Bentiu, stolicy regionu. Dodaje, że z około tysiąca ludzi, którzy dotychczas zachorowali, tylko trojgu udało się uzyskać wsparcie i pomoc ze strony kompanii.
„Kompania nie może rościć sobie żadnych praw do tej ziemi. Ona należy do naszych ludzi, którzy potrzebują jej do wypasania zwierząt i uprawy roślin"- zarzeka się Bol Ruoth. W połowie lutego 2008 r. postanowił wysłać do jej przedstawicieli delegację, która miała żądać rozliczenia się kompanii z poniesionych przez mieszkańców strat. Nie przyniosła ona jednak wymiernych efektów.
Pierwotnie Sudańczycy mieli cieszyć się z rozwoju, jaki następuje w ich regionie, lecz dumę z dróg i trakcji elektrycznych zastępuje wściekłość na myśl o hotelach i pasażach handlowych, które mają tu niedługo powstać." Nie dbamy o rozwój, chcemy z powrotem nasze nieskażone środowisko"- takie głosy słychać teraz najczęściej. Bo aby ropa mogła być wydobywana, należy wytworzyć ciśnienie, które to umożliwi. Uzyskuje je się za pomocą wtłaczania pod powierzchnię ziemi solanki.
W tym nadmiernym zasoleniu Raimund Reubelt, szef organizacji Sign of Hope, upatruje bardzo duże zagrożenie dla ludzi, gdyż poziom zasolenia wody w okolicach rafinerii wynosi 81,6 mg azotanu sody na litr, podczas gdy norma ustalona przez US Enviromental Protection Agency wynosi 10mg/ l. Dla dzieci poniżej szóstego miesiąca życia zetknięcie się z taką wodą oznacza, prawie na pewno, śmierć. Okoliczni mieszkańcy dodają, ze niejednokrotnie widują ludzi w fartuchach zakopujących w doraźnie stworzonych dołach odpady toksyczne pochodzące z rafinerii, a wysuszone zagłębia trzęsawisk pełne są resztek chemicznych, które w czasie pory deszczowej wraz z wodą wydostają się na powierzchnię.
Sudańczycy zapowiadają akcje protestacyjne podobne do tych, które prowadzą przeciw konsorcjom naftowym Nigeryjczycy z delty Nigru. Nie doczekali się na razie oficjalnej odpowiedzi na stawiane zarzuty od żadnej z kompanii naftowych.
Na podstawie: mg.co.za