Birma/ Reżim trzyma się mocno
Minęły cztery miesiące od zdławienia birmańskiej „szafranowej rewolucji”, a mimo to junta z Naypyidaw nie ustaje w represjach wobec opozycji. Społeczność międzynarodowa reaguje nieśmiałymi apelami, z których każdy pokazuje jej zupełną bezsilność. Wojskowy reżim rządzący Birmą od 1962 r. uznawany jest za jeden z najbardziej opresyjnych na świecie. Lista łamanych w Birmie praw człowieka jest długa i nie ogranicza się tylko do „standardowych” bezprawnych aresztowań, tłumienia wolności słowa czy wolności politycznych. Znaleźć można bowiem na niej również stosowanie tortur, wykorzystywanie pracy niewolniczej, wcielenie dzieci do wojska i prześladowanie mniejszości etnicznych. „Birmańska droga do socjalizmu” sprowadziła ponadto na mieszkańców kraju powszechną nędzę.
We wrześniu ubiegłego roku przez kraj przetoczyła się fala pokojowych demonstracji spowodowana radykalnym wzrostem cen paliwa, a tym samym zwiększeniem kosztów utrzymania w tym jednym z najbiedniejszych krajów świata. Na czele protestów stali cieszący się powszechnym autorytetem mnisi buddyjscy, przez co ochrzczono je rychło mianem „szafranowej rewolucji”. Zaskoczony początkowo rozmiarami protestów reżim zareagował użyciem siły, nie cofając się nawet przed wtargnięciem do buddyjskich klasztorów.
W wyniku brutalnej pacyfikacji protestów zginęły wg oficjalnych danych 33 osoby, podczas gdy opozycja i zagraniczni obserwatorzy szacują liczbę zabitych na ponad 200. Tysiące protestujących zostało aresztowanych przez siły bezpieczeństwa bezpośrednio po stłumieniu rozruchów. W październiku reżim mógł już uznać „szafranową rewolucję” za stłumioną.
W tym samym miesiącu Rada Bezpieczeństwa ONZ wezwała juntę z Naypyidaw do rozpoczęcia demokratyzacji kraju, procesu narodowego pojednania i wypuszczenia na wolność więźniów politycznych – w tym przywódczyni Narodowej Ligi na rzecz Demokracji, Aung San Suu Kyi. Birmę dwukrotnie odwiedził też specjalny wysłannik ONZ Ibrahim Gambari aby przedyskutować z miejscowymi siłami politycznymi sytuację w kraju. Cztery miesiące po zdławieniu „szafranowej rewolucji” reżim czuje się już jednak na tyle pewnie, że odważył się - nie siląc się nawet na wiarygodny pretekst - nie wpuścić go na terytorium Birmy. Rada Bezpieczeństwa ONZ nie zdobyła się na nic więcej niż wyrażenie swego „żalu”. Zachodni szefowie dyplomacji ograniczyli się z kolei do apelu skierowanego do przebywających w Davos światowych liderów, aby wzmogli oni swój nacisk na birmański reżim.
Świat ma chwili obecnej niewielkie środki by wpłynąć na postawę birmańskich wojskowych. Junta z Naypyidaw do perfekcji opanowała bowiem sztukę lawirowania miedzy regionalnymi potęgami i umiejętnego grania swymi surowcami. Protekcja ze strony Chin oraz ciepłe stosunki utrzymywane Indiami i Rosją pozwalają jej czuć się bezkarnie.