Uzbekistan/ Karimow naucza zasad demokracji
Nie ma jednego modelu demokracji akceptowanego wszędzie na świecie – stwierdził w przemówieniu telewizyjnym wygłoszonym w trzynastą rocznicę przyjęcia konstytucji prezydent Uzbekistanu Islam Karimow. W wystąpieniu prezydent sprzeciwił się „eksportowi demokracji”, jaki jego zdaniem jest podejmowany przez niektóre państwa zachodnie. Te stanowcze słowa należy odczytywać jako kolejny sygnał potwierdzający ostry zwrot w polityce zagranicznej Uzbekistanu, który odchodzi od kontaktów z zachodem na rzecz pogłębiania współpracy z Rosją.
„Nie zaakceptujemy jakiejkolwiek ingerencji w nasze sprawy wewnętrzne. Nie zaakceptujemy polityki presji i nacisków, której celem jest zdobycie kontroli” – mówił 8 grudnia Karimow. Przywódca Uzbekistanu wyraził opinię, że „eksport demokracji z zagranicy nieuwzględniający specyfiki, wyjątkowości i fundamentalnych zasad każdego narodu jest skazany na to, że przyniesie złe i żałosne konsekwencje”. W ten mało wyszukany sposób Karimow, rządzący niepodzielnie Uzbekistanem od szesnastu lat, odniósł się do tragicznych wydarzeń w Andiżanie z 13 maja 2005 roku, kiedy to w wyniku stłumienia antyrządowego protestu zginęło kilkaset osób. Od tego czasu Karimow zaczął podejrzewać Zachód, a w szczególności USA, o próbę zorganizowania w kraju „kolorowej rewolucji” wymierzonej w jego reżim.
W rocznicowym przemówieniu uzbecki prezydent podkreślił, że jego kraj wybrał drogę budowania demokracji, która stoi w zgodzie z jego obecną sytuacją i interesami narodu.
Konsekwencje dla polityki zagranicznej
Wydarzenia z tego roku mają ważkie konsekwencje dla polityki zagranicznej Uzbekistanu. W latach 90. XX wieku po uzyskaniu niepodległości polityka tego środkowoazjatyckiego państwa była „wielowektorowa”, co objawiało się dryfowaniem między Rosją, Zachodem i Chinami. Atak z 11 września zmienił sytuację: w regionie pojawiły się bowiem siły amerykańskie, poszukujące sojuszników mogących zapewnić zaplecze dla walki z islamskim ekstremizmem. Po majowej tragedii andiżańskiej Uzbekistan najpierw ograniczył prawo do korzystania przez Amerykanów z bazy lotniczej Karszi-Chanabad, potem zaś w lipcu tego roku wyprosił ich w ogóle z kraju (z półrocznym terminem „wypowiedzenia umowy”). W drugiej połowie roku, z uwagi na odmowę Taszkientu przeprowadzenia niezależnego śledztwa w sprawie masakry, na Uzbekistan zostały nałożone sankcje ze strony Unii Europejskiej.
Zachodni ostracyzm zmusił prezydenta Karimowa do poszukiwania innych partnerów w polityce zagranicznej, co w praktyce oznaczało Rosję. I tak 14 listopada prezydenci Uzbekistanu i Rosji porozumieli się w sprawie zawarcia Traktatu o Stosunkach Sojuszniczych. Umowa ta ustanawia ścisły sojusz militarny obu krajów (są m.in. zobowiązane do udzielenia sobie pomocy zbrojnej w wypadku „agresji strony trzeciej”). Specjaliści są zgodni, że porozumienie jakościowo różni się od innych umów, jakie Rosja zawarła z pozostałymi państwami Azji Środkowej, znacząco wzmacniając jej pozycję w tym newralgicznym regionie.
Jednocześnie zwraca się uwagę, że USA od początku traktowały Uzbekistan nieco „instrumentalnie”, przede wszystkim jako element systemu bezpieczeństwa i bazę w czasie operacji afgańskiej. Dlatego też utrata wpływów w tym kraju nie musi się dla nich okazać tak bolesna, jak stałoby się to np. w przypadku Kazachstanu, gdzie Stany Zjednoczone są także zaangażowane ekonomicznie.
[na podst. dailytimes.com.pk, eurasianet.org, rferl.org]