Rewolucja Boliwariańska - utopia czy "trzecia droga"?
- Łukasz Maślanka
Polityczną specjalnością Ameryki Łacińskiej, obok zamachów stanu i romantycznych rewolucji, jest populizm. Źródła tego stanu rzeczy są różnorakie. W pierwszej kolejności, warto przypomnieć, iż geneza państw regionu tkwi w buncie przeciwko kolonializmowi. Gdy udało się już wywalczyć niepodległość od Hiszpanów, czy Portugalczyków, rosnąca potęga Stanów Zjednoczonych wymusiła na państwach Ameryki Środkowej i Południowej rolę „bliskiej zagranicy”. Nieustanne wpływanie państw trzecich na politykę zagraniczną i wewnętrzną tych krajów, a także amerykańska dominacja w dziedzinie gospodarki, wywołała na południe od El Paso falę niezadowolenia i gniewu. Głoszona przez Hugo Chaveza idea Rewolucji Boliwariańskiej jest postmodernistycznym melanżem dwudziestowiecznych mód politycznych, czy realną alternatywą wobec wpływów neoliberalizmu?
Ameryka Łacińska nie pozostała głucha wobec nowinek ideologicznych przychodzących z Północy oraz Starego Kontynentu. Wśród obecnych tam nurtów politycznych można wyróżnić dwa główne: marksizm (w różnych postaciach) oraz ideologia silnego państwa o wolnej gospodarce. Dodatkowym elementem jest silna pozycja kościoła katolickiego, który choć częściej opowiadał się po stronie drugiej filozofii, zmodyfikował w silny sposób pierwszą (sam popadając jednocześnie w herezję teologii wyzwolenia). Nie wolno również zlekceważyć roli dziewiętnastowiecznych bohaterów walk o wolność i jedność kontynentu. To właśnie José Martí oraz, w większym stopniu, Simón Bolivar, będą uzasadnieniem działań każdego mniej lub bardziej samozwańczego „męża stanu” w krótkiej historii państw latynoamerykańskich. Niezależnie, czy „wódz” zostanie do władzy wyniesiony na bagnetach sponsorowanych przez niecny kapitał amerykański, czy też masy pracujące, uwieńczą go wawrzynem przewodnika ludu, narracja zawsze znajdzie swoje źródło w tych świetlanych postaciach. Przypadek Chaveza nie jest wyjątkiem...
Realizowane na każdym szczeblu drabiny społecznej działania, obrońcy doktryny określają jako rewolucję antyimperialistyczną, demokratyczno-mieszczańską, której ostrze skierowane jest przeciwko rządom i posiadaczom uosabiającym doktrynę neoliberalną.
Cała historia zaczęła się pod koniec lat 50., gdy wenezuelskim partiom socjaldemokratycznej oraz komunistycznej udało się pospołu obalić dyktatora Marcosa Péreza Jiméneza. Po przeprowadzeniu puczu, socjaldemokraci zawiązali koalicję z chadekami doprowadzając komunistów do wściekłości, którzy widzieli w obu partiach narzędzie polityki amerykańskiej wewnątrz kraju. Jednak okres prosperity, który nadszedł po wielkim kryzysie naftowym początku lat 70., dodatkowo osłabił wpływy komunistów. Wenezuela – jeden z wielkich eksporterów ropy naftowej – stała się najbogatszym państwem kontynentu. Niestety, rządzącemu wówczas prezydentowi Carlosowi Andrésowi Pérezowi zabrakło odwagi na realizację, jakże koniecznych, reform społeczno-gospodarczych. Nagły spadek cen ropy, doprowadził w 1983 roku Wenezuelę na skraj bankructwa, od którego uchroniła ją bezwzględna realizacja rygorystycznej polityki monetarnej zalecanej przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. To właśnie na fali tego niezadowolenia, pozycję polityczną zdobył oficer wenezuelskich Sił Zbrojnych, Hugo Chavez.
Swój program, samozwańczo wspomagany nazwiskiem Simóna Bolivara, oparł na szczytnych hasłach autarkizmu ekonomicznego, suwerenności narodowej, wprowadzenia elementów demokracji bezpośredniej, etyki służby społecznej, redystrybucji przychodów surowcowych oraz realnej walki z biedą i korupcją. Po dwóch nieudanych próbach przeprowadzenia zamachu stanu, Chavezowi udało się w 1999 roku dojść do władzy w wyniku demokratycznego głosowania.
Pomimo silnej pozycji ustrojowej prezydenta w Wenezueli, Chavez stanął przed problemem utworzenia, całkowicie uzależnionych od siebie, silnych struktur władzy w kraju. Wiedząc, że zastępowanie wybieralnych lub mianowanych urzędników swoimi ludźmi musiałoby trwać bardzo długo, i wzbudzać protesty, licznych w Wenezueli (choć nie tylko) „obrońców państwa prawa i reguł demokratycznych” postanowił, stworzyć konkurencyjny układ władzy, obok tego już istniejącego.
W tym celu wezwał masy ludowe do oddolnego tworzenia tzw. Kół Boliwariańskich, które na zasadach demokratycznych miałyby decydować o palących problemach lokalnych. Wyższość owych Kół nad tradycyjnym aparatem państwowym miałaby polegać na ich większej reprezentatywności. Masy ochoczo odpowiedziały na apel swojego prezydenta, i zaczęły decydować nie tylko o tym komu powierzyć wywóz śmieci, ale także kto, dla dobra Rewolucji Boliwariańskiej, powinien zamilknąć na wieki. Jednak uzależnienie wenezuelskich organów ścigania od władzy, nie pozwala z całą pewnością potwierdzić oskarżeń opozycji, co do zbrodni politycznych popełnianych przez Koła.
W celu zyskania przychylności uboższej ludności Wenezueli, Chavez stara się grać na wszystkich dostępnych mu instrumentach, nie wyłączając kościelnych dzwonów. Otwarcie głosi, że „pierwszym socjalistą był Chrystus”, a także iż socjalizm XXI wieku będzie socjalizmem chrześcijańskim. Na cierpkie dementi kardynała Rosalio Castillo, Hugo Chavez zareagował z furią, zakazując kościołowi zabierać głosu w sprawach publicznych. Pozwala to podejrzewać, że Ołtarz, w jego zamyśle, miałby być tzw. „żywą cerkwią”, ochoczo zatwierdzającą polecenia Tronu.
Prezydent Chavez stara się również przeznaczać zyski z ropy naftowej na różnorodne cele społeczne, mające zmniejszyć panujące w kraju ubóstwo (sięgające 60 proc.). Wśród Misji Boliwariańskich na szczególne wyróżnienie zasługują: misja Robinsona (walka z analfabetyzmem) oraz Misja Barrio Adentro (o charakterze medyczno-społecznym). Realizacja tych programów przyczynia się do szybkiego wzrostu poziomu życia ubogich Wenezuelczyków. Pytanie tylko jak zareagują oni na spadające na rynkach światowych ceny ropy naftowej, wiedząc, iż los dostarczanej im pomocy uzależniony jest od tychże cen, a nie geniuszu przywódcy.
Ważnym aspektem, o którym nie wolno zapominać jest fakt, iż Rewolucja Boliwariańska ma zasięg panamerykański. Opiera się na marzeniu stworzenia jednego państwa południowoamerykańskiego jednoczącego wszystkich obywateli języka hiszpańskiego. Wymusza to na reżimie Chaveza uprawianie bardzo aktywnej polityki międzynarodowej. Głównym wrogiem decydentów w Caracas jest ponad wszelką wątpliwość Waszyngton, zainteresowany utrzymaniem w regionie uzależnionych od siebie gospodarczo i politycznie bantustanów. Wenezuela jest w tym łańcuszku wyjątkowo ważnym elementem ze względu na swoje bogactwa naturalne. Stosunki amerykańsko-wenezuelskie są, od czasu dojścia do władzy Chaveza, lodowate. Sam prezydent wielokrotnie znieważał najwyższe amerykańskie władze, a Amerykanie podejmowali nieudane próby zachwiania siłą Chaveza, na razie przy pomocy instrumentów gospodarczych, choć sam prezydent oskarża CIA o przygotowywanie spisków przeciwko sobie. Jednocześnie nie da się nie zauważyć serdecznych relacji rządu Chaveza z państwami określanymi przez USA i większą część NATO jako zbójeckie – Iranem, Koreą Północną, a także Irakiem z czasów przed obaleniem Saddama Husseina. Jednakże Wenezuela traktuje te kraje wyłącznie jako handlowe „przystawki”, swoje bezpieczeństwo opierając na sojuszach z Rosją i Chinami.
Ta, stosunkowo wygodna, sytuacja międzynarodowa pozwala Hugo Chavezowi odkurzać, znane nam idee polityki prometejskiej. Jak wiadomo, w celu skutecznego prowadzenia tego typu gry, konieczne jest namaszczenie, udzielone przez stosownie wielkiego poprzednika. Z braku lepszego patriarchy, wybór padł na Fidela Castro, który, po przeprowadzeniu w swoim kraju sowieckiego puczu wojskowego, maskował go imieniem wielkiego patrioty latynoamerykańskiego, a później kubańskiego José Martí.
Symboliczny gest byłego kubańskiego genseka, Chavez hojnie wynagradza wenezuelską ropą oraz petrodolarami, zapobiegając, jak dotąd, pogrążeniu się rajskiej wyspy w odmętach Morza Karaibskiego pod ciężarem katastrofy gospodarczej. Nawiązując do marksistowsko-engelsowsko-leninowsko-stalinowskiej sztafety pokoleń, Hugo Chavez uważa się za spadkobiercę tego wszystkiego, co Ameryka Łacińska wydała najszczytniejszego i najpiękniejszego, uważając się za uprawnionego do siania zamętu w sąsiednich krajach.
Ponosi tu sukcesy i porażki. Jak dotąd nie udało mu się przegnać proamerykańskiego rządu meksykańskiego za pomocą zaprzyjaźnionego populisty Andrésa Manuela Lópeza Obradora. Po wyborach w roku 2006, władzę w kraju przejął sojusznik poprzedniego prezydenta Vicentego Foxa, Felipe de Jesús Calderón. Niezadowolone Caracas kontynuuje wobec tego politykę pogróżek i wyzwisk także wobec Ciudad de Mexico. Udaną próbą wpływu na sytuację polityczną w innym kraju były wybory w Boliwii z 2006 roku. Wybrany na prezydenta Ewo Morales dołączył do plecionego przez Chaveza sojuszu panamerykańskiego.
Podobnie jak w przypadku polityki wewnętrznej, także i w stosunkach zagranicznych, Chavez stara się oprzeć swoją władzę na uzależnionych strukturach. Jest to utworzony w 1991 roku Wspólny Rynek Południa (MERCOSUR). Organizacja ta, do której Wenezuela oficjalnie nie należy grupuje te państwa Ameryki Południowej, które są życzliwie nastawione do idei Socjalizmu XXI wieku. Inne zaś należą do tej organizacji, w celu uzyskania łatwego dostępu do funduszów oferowanych przez bogatsze kraje regionu. MERCOSUR tworzy alternatywę dla istniejącej pod auspicjami Waszyngtonu, Strefy Wolnego Handlu Ameryk (ALCA).
Wreszcie, idea Rewolucji Boliwariańskiej realizowana jest przy zapewnieniu przychylności bądź neutralności państw europejskich. Chavez stara się kusić Hiszpanię, Francję, a także Niemcy obietnicami łatwego zarobku na wenezuelskich inwestycjach. Dodatkowo, niezawodna jest wytężona praca prowadzona przez zastępy lewicowych intelektualistów (szczególnie związanych z takimi gazetami jak Le Monde Diplomatique, Il Manifesto, czy L'Humanité, a także Libération), proponujących przeniesienie reform wenezuelskich na grunt europejski.
Jednak Hugo Chavez, przez swoje działania, uderza w interesy zbyt potężnych grup, aby zyskać uznanie establishmentu europejskiego, przeto cieszy się poparciem jedynie najbardziej „postępowych” grup lewicowych. Stosunek unijnego dyrektoriatu, oraz szczególnie zainteresowanej stosunkami w Ameryce Łacińskiej Hiszpanii do wenezuelskiego rządu jest bardzo ostrożny.
Wobec tych wszystkich przykładów, trudno uznać Rewolucję Boliwariańską za utopijny projekt, skoro jest tak skutecznie wprowadzana w życie. Istnieje jednak obawa, że paternalistyczny, socjalny i totalitarny sposób sprawowania władzy przez Chaveza doprowadzi Wenezuelę do nowych nieszczęść, a z całą pewnością podtrzyma panujący tam ustrój demokracji totalnej, opartej na przemocy większości. Czy to nie za wysoka cena jak na realizację politycznego snu o jedności i zapewnienia mieszkańcom kontynentu nieco mniej ciężkiego bytowania?
Po 10 latach rządów Hugo Chaveza w Wenezueli, można śmiało powiedzieć, iż udało mu się w sporej części zrealizować postawione cele polityczne. Wiele krajów latynoamerykańskich posiada obecnie rządy przychylne bądź neutralne wobec Wenezueli, zaś petrodolary czynią go jedną z najważniejszych postaci kontynentu. W stosunkach międzynarodowych, Chavez grupuje się wśród krajów niszowych, zainteresowanych zburzeniem status quo. Nisza ta jest jednak bardzo wygodna, gdyż wspierana przez Rosję i Chiny zainteresowane szachowaniem energetycznym północnoamerykańskiego konkurenta. Wśród największych problemów rządu Chaveza należy wymienić ciągle spadającą cenę ropy oraz dynamiczna sytuacja państw sprzymierzonych wywołana kryzysem. Dalsze niezakłócone realizowanie swoich idei przez Hugo Chaveza i jego stronników może doprowadzić do trudno wyobrażalnych zmian ustrojowych w Ameryce Łacińskiej, także przy użyciu sił zbrojnych. Czy będą to zmiany na lepsze? Opinie są skrajnie różne.
Na podstawie:
mercosur.int/msweb/principal/contenido.asp
nodo50.org/carlosmarx/spip/article.php3?id_article=51
es.wikipedia.org/revolucion_bolivariana
alterinfos.org/article.php3?id_article=66
infolatam.com