Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Europa Polska Agnieszka Sawicz: Bojkot, na którym nikt nie straci?

Agnieszka Sawicz: Bojkot, na którym nikt nie straci?


08 czerwiec 2012
A A A

Dobrze jest rękoma Unii Europejskiej ucierać nosa Ukrainie. Moskwa nie patrzyła przychylnie na organizację Euro 2012 nad Dnieprem i obecnie może z pełną satysfakcją przypatrywać się, jak kolejni politycy z Zachodniej Europy dyskredytują  kraj, który jest solą w oku Kremla. Oczywiście nikt na nikogo nie wpływa, każda stolica podejmuje niezależne decyzje. Nie mniej sposób patrzenia na Ukrainę przez pryzmat Julii Tymoszenko wydaje się być co najmniej nieadekwatny do sytuacji. Podważanie prawomocności sądowego wyroku i ukazywanie martyrologii byłej pani premier jest jedną tylko stroną medalu. Po tej samej stronie postawić można też brak demokracji, problemy z funkcjonowaniem opozycji czy struktur pozarządowych, niezależność mediów, korupcję  i oligarchiczne struktury władzy. Drugą stroną jest wszakże niedostrzeganie przy tym, że w sąsiedniej Rosji od lat w więzieniach odsiadują wyroki osoby skazane z pobudek politycznych, a dziennikarze piszący nieprzychylnie o rządzących giną w niewyjaśnionych okolicznościach. Zamiast wyborów dokonuje się tam przekazywanie władzy, przy czym przez minione lata i tak wiele osób uważało premiera Władimira Putina za głowę państwa, a wojny z użyciem miękkich środków czy też broni konwencjonalnej wydają się być wpisane w politykę zagraniczną kraju.

Kiedy nałożymy na siebie te dwa obrazy powstanie nam dość klarowna diagnoza współczesnej sytuacji politycznej w tej części Europy. Bo w to, że Rosja jest demokratyczna, praworządna i nikt tam nikogo nie prześladuje nawet dziecko nie uwierzy. Ale też i nie uwierzy w to, że gdyby Ukraina była potentatem w wydobyciu i handlu surowcami energetycznymi, a także chłonnym rynkiem zbytu, to ktokolwiek przejąłby się losem Tymoszenko. No, może poza kilkoma działaczami niszowych partii i organizacji obrońców praw człowieka oraz zwykłymi pieniaczami, którzy próbują zbić na obronie zagrożonej ukraińskiej wolności polityczny kapitał.

Dlatego też nie powinno nikogo dziwić ani to, że stolice takie jak Berlin, szeroko współpracujące z Moskwą, nawołują do bojkotu EURO 2012, ani to, że swą niechęć Ukrainie okazują w Polsce politycy środowisk prawicowych. Każdy ma racjonalne powody, aby wygrać swoich pięć dodatkowych minut popularności, nie ryzykując przy tym pogorszenia sytuacji ekonomicznej kraju czy zakręcenia kurków z gazem. Może nie wszyscy zdają sobie zarazem sprawę, że wymierzając ostrze krytyki w stronę Kijowa stają niejako po stronie Rosji, ale populistyczne hasła są tu chyba ważniejsze.

Na nich można zbudować własny, jakże korzystny, wizerunek obrońcy uciskanych. Nic to, że w innych krajach tych uciskanych jest więcej i giną niemal każdego dnia. Dziś  nikt nie zapowiada bojkotu olimpiady w Soczi, a kraje takie jak Białoruś, Chiny, Kuba mogą nie obawiać się, że ktoś zwróci na nie uwagę. Ukraina jest doskonała medialnie, by ukazać jej obraz daleki od europejskich standardów, właśnie dlatego, że leży w Europie. Po pierwsze mniej więcej każdy kojarzy, gdzie to jest. A jest blisko. Po drugie można niejako przy okazji przekonać tych, którzy się jeszcze wahali, że Ukraina absolutnie, pod żadnym pretekstem, nie powinna stać się w najbliższym czasie członkiem Unii Europejskiej. Kiedyś tak, oczywiście. Ale kiedyś. „Kiedyś” precyzować nie trzeba. I po trzecie można zyskać kilka punktów dodatnich na Kremlu.

Niemieccy politycy, szef Komisji Europejskiej José Manuel Barroso, komisarz do spraw handlu Karel De Gucht i austriacki rząd czy Polacy z Prawa i Sprawiedliwości uzależniają przekroczenie granic Ukrainy od tego, co dzieje się z Julią Tymoszenko. Prezydenci Albanii, Bułgarii, Chorwacji, a w ślad za nimi innych państw odwołali swój udział w 18. szczycie państw Europy Środkowej i Wschodniej, planowanym na 11-12 maja 2012 roku w Jałcie. Tym samym każdy kolejny siniak na ciele byłej premier przekreśla ich szansę na obejrzenie któregokolwiek meczu mistrzostw Europy na ukraińskim stadionie. Nie mniej czy na taki ostracyzm zareaguje ukraiński rząd - można wątpić.

Skoro Wiktor Janukowycz nie ugiął się pod presją Zachodu kiedy ważyły się losy parafowania umowy stowarzyszeniowej z UE to tym bardziej daleki pewnie pozostanie od złagodzenia wyroku Tymoszenko w kontekście piłkarskich rozgrywek. Wówczas w grę wchodziła wielka polityka, tym razem sport, jaki powinien z definicji pozostawać apolityczny. Pozornie więc nie ma powodu, by się ugiąć. Trybuny i tak będą pełne, a obecności czy nieobecności polityków nie zauważy nikt, poza innymi politykami i mediami. Kibiców to nie obejdzie.

Niewiele też pewnie obejdzie i prezydenta Janukowycza. Wie on doskonale, że kraje Europy Zachodniej nie realizują żadnej konsekwentnej polityki wobec jego państwa. Wybory samorządowe 2010 roku uznano za spełniające demokratyczne standardy, choć były od nich dalekie. Los ministra Jurija Łucenko, więzionego bez prawomocnego wyroku, także nie skłaniał do protestów, a starania o azyl polityczny chociażby byłego ministra gospodarki Bohdana Danyłyszyna przeszły niemal bez echa. Europejskie państwo uznawane przez organizację Freedom House za „częściowo wolne” nadal aspirowało do członkostwa w Unii Europejskiej. Dopiero teraz, gdy UE znajduje się w fatalnej sytuacji ekonomicznej, gdy bankrutują kolejne z jej państw członkowskich, kiedy brak jest nie tylko pieniędzy, ale i jednomyślności, a cała ta konstrukcja chwieje się w posadach zauważono, że trzeba zrobić wszystko, by pod płaszczykiem dbałości o prawa człowieka i demokratyczne standardy odsunąć widmo kolejnego beneficjenta europejskiej wspólnej, a wcale nie pełnej kieszeni.

Z punktu widzenia Kijowa natomiast coraz trudniej będzie przekonać kogokolwiek nad Dnieprem, że Bruksela jest Ukrainie przychylna i zaprowadzenie standardów, jakie mogą prowadzić do integracji z UE jest celowe i przyniesie w perspektywie znaczące korzyści społeczeństwu. Unia oddala się od Ukrainy równie szybko, jak Ukraina od Unii i znów rysuje się opcja wyboru drogi w stronę Moskwy, co doskonale odpowiada rosyjskiej strategii.

I tym razem Rosjanie nie muszą nic robić, by przyciągnąć Kijów. Ba, mogą sobie nawet pozwolić na wspaniałomyślny gest i nie dołączyć do bojkotu mistrzostw Europy w piłce nożnej pokazując, że nadal są bratnim narodem Ukraińców i mogą zasiąść na stadionowych trybunach. Za to ten wstrętny Zachód czepia się ile wlezie. W takim razie z kim lepiej trzymać…?